PHOENIX „Cei Ce Ne – Au Dat Nume” (1972)

Z czym kojarzy nam się Rumunia? Stereotypowo – z Karpatami, krwiożerczym hrabią Drakulą z Transylwanii, komunistycznym dyktatorem i dziećmi wyciągającymi rączki po pieniądze. Z muzyką rockową już niekoniecznie. Dobrze pamiętam jedną z wizyt mojego przyjaciela, który siadając na kanapie u mnie w domu któregoś dnia  spytał: „No to czego dziś słuchamy?”. Gdy zobaczył, że wyciągam album rumuńskiego zespołu Phoenix, skrzywił się jak po wypiciu soku z cytryny i z kwaśną miną skwitował: „Rany! Cygańskiej muzyki będziemy słuchać…”. A potem się od tej grupy uzależnił. Serio!

Nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z zespołem Phoenix, ale myślę, że było to gdzieś w późnych latach 70-tych. Moją muzyczną edukację opierałem w tym czasie ( tak jak większość z nas) na audycjach muzycznych radiowej „Trójki”. We wtorki red. Dariusz Michalski w „Muzycznej Poczcie UKF” prezentował nagrania zespołów i wykonawców z krajów socjalistycznych. To tam można było posłuchać m.in. płyt Omegi, Locomotiv GT, Die Puhdys, czy Bijelo Dugme. I to w tej audycji „upolowałem” rumuński Phoenix.

Pierwotnie nazywali się „Sfintii” („Święci”), ale władza komunistyczna uznała to za szerzenie propagandy religijnej i nazwę zmieniono na Transsylvania Phoenix, by ostatecznie zostać przy ostatnim członie tej nazwy.

Ta pochodząca z Timisoary grupa została założona przez dwoje przyjaciół. Pierwszy z nich to Nicu Covaci, gitarzysta, wokalista, lider grupy, który oprócz tego, że był muzykiem, to jeszcze  był artystą malarzem i rzeźbiarzem. Był prawdziwą supergwiazdą i idolem na widok której  mdlały nastolatki; niewątpliwe charyzmatyczna postać, która przyciągała do siebie różnej maści artystów: poetów, muzyków, aktorów.

Nicu Covaci
Nicu Covaci

Drugim współzałożycielem był Bola „Kamo” Kamocsa, gitarzysta węgierskiego pochodzenia, który po upadku komunizmu w Rumunii był organizatorem największych festiwali bluesowych tamże (zmarł w 2010r. w wieku 66 lat). Pozostali członkowie grupy to: Mircea Banicu, Josif Kappl, Costin Petrescu i  Valeriu Sepi.

Grupa Phoenix 1972r.
Grupa Phoenix 1972r.

Początkowo na ich repertuar składały się utwory The Who, The Rolling Stones, Deep Purple i bardzo szybko zyskali wielki rozgłos w kraju, ale też ściągnęli na siebie uwagę władz komunistycznych. Oskarżeni o libertynizm i dekadencję w 1970 r. zabroniono im koncertować po Europie Zachodniej.

W 1971r. wyszła dyrektywa Nicolae Ceausescu, że odtąd  wszystkie produkcje kulturalne mają zawierać wątek folklorystyczny. Nicu Covaci  odparł na to: „Chcecie folkloru? Damy wam folklor!” I to był strzał w dziesiątkę!

W 1972r, ukazał się „Cei Ce Ne – Au Dat Nume” ( „Ci którzy nadali nam imię”) pierwszy, koncepcyjny album, oparty w odniesieniu do pór roku i należący dziś do absolutnego kanonu europejskiego folkowego prog -rocka, a zarazem jest to pierwsza rockowa trójka dawnego Bloku Wschodniego (serio)!

Phoenix "Cei Ce Ne - Au Dat Nume" 1972r.
Phoenix „Cei Ce Ne – Au Dat Nume” 1972r.

Pomysł na łączenie folku, muzyki dawnej i rocka nie jest specjalnie oryginalny, ale za to nośny, o ile znajdą się odpowiedni ludzie, do tej roboty. A muzycy Phoenixa na pewno takimi byli, ich muzyczna erudycja może budzić podziw. Ci muzycy podchodzili do swej sztuki całkowicie profesjonalnie i poważnie. Zespół kapitalnie połączył tu elementy rumuńskiego folkloru (teksty śpiewane w ojczystym języku), z soczystym, psychodelicznym, gitarowym graniem od którego nie można się oderwać. Te ludowe inspiracje nie przekraczają jednak pewnej granicy, za którą dla ucha fana muzyki rockowej stałyby się uciążliwe i niestrawne, a całość trąciłaby jarmarczną tandetą. Charakterystyczne dla zespołu są oryginalne instrumenty perkusyjne – drewniane kłapiące paszcze na których gra Valeriu Sapi. Na szczególną uwagę zasługuje niewątpliwie 15-to minutowa suita „Negru voda” zajmująca większą część drugiej strony oryginalnego albumu. Wszystko zaplanowane i zagrane z wyczuciem i wirtuozerią. Zachwyca „chodzący” bas, cudowne dźwięki gitar, pojawiają się zmiany tempa, zmiany muzycznych nastrojów. Muzycy bardzo odważnie podchodzili do eksperymentów z brzmieniem i z dynamiką. A tak na marginesie: w tym czasie zespoły progresywne często rezerwowały jedną ze stron czarnych płyt winylowych na jeden długi utwór, mający formę rozbudowanej rockowej suity. Tak było chociażby w przypadku pierwszej płyty naszej Budki Suflera (płyta „Cień wielkiej góry” z 1975r.) z utworem „Szalony koń” ( o rany, wtedy Budka grała jeszcze rocka!), wcześniej „Krywaniu, Krywaniu” Skaldów (płyta „Krywań, Krywań” z 1973r. – moja ukochana tego zespołu), czy też suity „Szvit” węgierskiej Omegi („Omega 5” z 1973r.). Z wiadomych względów nie wymieniam tu przykładów z brytyjskiej sceny rockowej, bo to temat rzeka.

Pierwotnie płyta miała ukazać się jako podwójny LP. Niestety, rumuńska cenzura znowu wtrąciła swoje „trzy grosze” i usunęła trzy utwory, w tym tytułową kompozycję.

Phoenix, jako grupa „podwyższonego ryzyka” (cokolwiek to miało znaczyć) ciągle inwigilowana przez służby bezpieczeństwa miała, jak już wyżej wspomniałem, zakaz wyjazdów do państw zachodnich. Odwiedzała za to braterskie kraje socjalistyczne w tym i nasz, występując w 1973r. na festiwalu w Sopocie, zaś po latach „Cei Ce Ne – Au Dat Nume” została wydana także w Polsce (1998r. przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne) w limitowanej co prawda edycji, ale za to z dwoma dodatkowymi utworami.

Kolejne płyty Phoenix Mugur de Fluier” (’74) i „Cantofabule” (’75), stojące jak i debiut na bardzo wysokim poziomie, ugruntowały popularność zespołu w Rumunii, gdzie ich krążki sprzedały się w ilości 9 mln egz. co było w tym kraju, w tamtym czasie, rzeczą wręcz niewyobrażalną, a ich sława zaczęła wypływać daleko poza granice kraju.

Nie mogąc doprosić się władz o zniesienie zakazu wyjazdu na koncerty do krajów kapitalistycznych, podejmują, w akcie desperacji, dramatyczną decyzję – ucieczkę z kraju. Wiedzą, że w razie niepowodzenia narażają się na utratę życia, bowiem za takie wykroczenie w Rumunii karano najwyższą z możliwych kar. Karą śmierci. Wypatrują firmę przewozową, która wyjeżdża do Berlina Zachodniego ze sprzętem nagłaśniającym. W nocy, bez wiedzy kierowcy i konwojenta, dostają się do furgonetki przewożącej ów sprzęt i  ukryci w kolumnach głośnikowych Marshalla przekraczają szczęśliwie granicę Rumunii.

Ta spektakularna ucieczka do Niemiec Zachodnich umocniła jeszcze bardziej pozycję legendy „kultowego” zespołu w Rumunii. Kraju, który kojarzy nam się z Karpatami, pięknymi widokami i hrabią Drakulą.