SCORPIONS „Lonesome Crow” (1972)

Niemiecka grupa SCORPIONS kojarzona jest dziś z wielkich przebojów lat 80-tych i 90-tych takich jak „Wind Of Change”, „Still Loving You”, „Send Me An Angel”, „No One Like You” etc. śpiewanych na koncertach z nieodzownym atrybutem – tysiącem zapalonych zapalniczek trzymanych w wyciągniętych wysoko dłoniach. Jednak na początku swej działalności, a w szczególności na swym debiutanckim albumie „Lonesome Crow” grali zupełnie inaczej. Album zaliczany jest do arcyciekawego zjawiska zwanego krautrockiem, czyli niemieckiej odpowiedzi na brytyjski rock progresywny, które zaowocowało całą rafą pereł muzycznych. „Lonesome Crow” po dziś dzień pozostaje najwybitniejszym artystycznym dokonaniem tego gatunku i należy do najściślejszej czołówki najlepszych albumów w całej historii rocka!

Początki grupy sięgają roku 1965, kiedy to Rudolf Schenker, oraz Karl Heinz-Vollmer, Wolfgang Dziony i Achim Kirchoff postanowili dać upust swym artystycznym aspiracjom powołując do życia zespół SCORPIONSRudolfowi przypadła rola wokalisty i gitarzysty. Tego właśnie instrumentu zazdrościł mu jego dużo młodszy brat Michael marzący o własnej gitarze. Jakież było jego zdziwienie, kiedy na swe jedenaste urodziny Rudolf podarował mu nowiuteńkiego Gibsona Flying V mówiąc, filuternie przy tym mrużąc oczy „Jak się nauczysz na niej grać, będziesz miał każdą panienkę”. Dodatkowo motywował go do gry oferując mu jedną markę za każdy nauczony utwór. Ale Michael nie potrzebował zachęty. Całymi dniami i  nocami zamknięty w swym pokoju brzdąkał na swej gitarze „odgrażając” się bratu: „Będę lepszy od ciebie! Będę najlepszy na świecie”. Nikt tych słów  wówczas nie brał na serio…

Mimo niedostatków wokalnych starszego Schenkera, niespecjalnych umiejętności gitarowych Vollmera, SCORPIONS dorobili się statusu klubowej gwiazdy w Hanowerze. I tu na scenę wchodzi ojciec obu braci.  Widząc niedostatki w grze gitarzysty przyprowadza pewnego dnia na próbę swą najmłodszą latorośl. Michael daje popis gry na swym Gibsonie, który dosłownie lata mu w rękach wydobywając przy tym niesamowite dźwięki. Cały zespół osłupiał z wrażenia! I chwilę potem podziękował grzecznie młodemu gitarzyście, czym wprawił w osłupienie tak seniora rodu jak i juniora. Ten ostatni poczuł się bardzo urażony odmową przyjęcia do zespołu, a największy żal odczuwał do swego starszego brata.

Niedługo potem Michael znalazł pocieszenie w grupie Cry, będącą jak się wkrótce okaże groźną konkurencją dla SCORPIONSÓW. Na tyle groźną, że ponownie ojciec namieszał na lokalnej scenie. Za jego sprawą niepełnoletni Michael dostał zakaz wstępu do nocnych klubów, gdzie odbywały się ich występy tłumacząc, że syn najpierw musi skończyć szkołę. Młody Schenker musiał poszukać sobie nowych kolegów.

Długo nie szukał i omijając szerokim łukiem zespół Rudolfa (ku niezadowoleniu ojca) dołączył do grupy COPERNICUS. Tam natknął się na niejakiego Klausa Meine, wokalistę i rówieśnika swego starszego brata. Tym razem rodzice nie ingerowali w plany syna widząc jakie postępy czyni ich latorośl, tym bardziej , że opieką nad nieletnim miał zająć się Meine. Poza tym tak się szczęśliwie złożyło, że Copernicus i SCORPIONS odbywali próby w tym samym miejscu. Rudolf z zazdrością i podziwem spoglądał na sukcesy Copernicusa – nie dość, że mieli wspaniałego wokalistę i gitarzystę, to na dodatek wykonywali własny repertuar w przeciwieństwie do jego zespołu, którego repertuar w głównej mierze opierał się na coverach. Czas było więc porzucić dumę, pojednać się z bratem i zreformować swój zespół. I tak w styczniu 1970 roku do zespołu Rudolfa oraz Wolfganga Dziony’ego dołączyli Michael Schenker, Klaus Meine oraz basista Lothar Heimberg.

Scorpions 1968 - 1972

Odnowiony zespół SCORPIONS  zaczął tworzyć własne kompozycje (bracia Schenkerowie) i pisać teksty po angielsku, a więc w tym uniwersalnym rockandrollowym języku (Meine i pozostali członkowie). Zaczęli zyskiwać coraz większy rozgłos. Znany brytyjski reżyser filmowy John Schlesinger zaproponował im nawet współpracę i wykorzystał ich muzykę do filmu dokumentalnego o tematyce antynarkotykowej, o czym dziś już raczej się nie pamięta. Ale to wydarzenie spowodowało, że tym sposobem trafili na legendarnego niemieckiego producenta nagraniowego, Conny’ego Planka. Plank podpisał z nimi kontrakt i wkrótce potem wziął ich do studia Brain Records, gdzie pod jego okiem zespół nagrał swój debiutancki album „Lonesome Crow” wydany w 1972 roku.

SCORPIONS - "Lonesome Crowe" (1972)
SCORPIONS – „Lonesome Crowe” (1972)

Podobno, kiedy w latach 80-tych puszczono fragmenty tego albumu Rudolfowi Schenkerowi ten nie rozpoznał swego dzieła. Tak bardzo inna jest to muzyka od tej, do której i my skłonni jesteśmy zazwyczaj zespół SCORPIONS kojarzyć. Album wspaniale zachowuje klimat muzyki z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych, a przy tym ujmuje oryginalnością i różnorodnością, łącząc w sobie wiele stylów. Mamy tu więc i hard rock o progresywnych rozwinięciach i psychodelię i jazzowo – orientalne wtręty, a także  folk. Dopatrzyć się tu można wpływów King Crimson, Pink Floyd, ale też Deep Purple i Led Zeppelin. Przede wszystkim jednak płyta objawia światu jeden z największych talentów gitarowych ery rocka: siedemnastoletniego wówczas Michaela Schenkera. To on jest główną atrakcją płyty, to on jest (wraz z bratem) twórcą całej muzyki, choć reszta wcale nie odstaje od tego wysokiego poziomu. W myśl ówczesnej cudownej prawidłowości, każdy z muzyków trzymający w ręku instrument muzyczny grał w zespole „pierwsze skrzypce”, każdy był postacią pierwszoplanową.

Lonesome Crow” to siedem mistrzowsko wykonanych niezwykle pięknych , nastrojowych i wciągających kompozycji. Każdy dźwięk jest doskonale przemyślany i doskonale współgra z pozostałymi. Pełno tu zmian tempa, melodii i klimatów, a także długich gitarowych pasaży i solówek. Są też zagrywki transowe, eksperymenty brzmieniowe, elementy psychodelii i orientalizmy. Cały album aż kipi od pięknych melodii, świetnych pomysłów i rozwiązań. Już rozpoczynający album „I’m Going Mad” ze swoją intensywną bujającą rytmiką osadzoną gdzieś blisko Deep Purple, jest swoistym przedstawieniem nieprzeciętnych osobowości: wspomnianego już gitarzysty, ale także Klausa Meina – wokalisty o charakterystycznej, czystej barwie, dużej sile i skali głosu. Zaczyna się od perkusyjnego wstępu, dalej dołączają kolejno: gitara rytmiczna, mocny bas i solówka młodszego Schenkera. Partia wokalna (częściowo mówiona, częściowo wykrzyczana) pojawia się dopiero w połowie utworu. Odwrotnie jest w „It All Depends” gdzie krótki tekst pojawia się na samym początku, a potem następuje galopada instrumentalistów  – tym razem kojarzące się z Black Sabbath. Balladowo – progresywnie ze szczyptą psychodelii robi się w „Leave Me”; wierzyć się nie chce, że napisał to ktoś kto jeszcze nie miał w kieszeni dowodu osobistego. 17-latek z Hanoweru stworzył coś, do czego wielu gitarzystów pracujących całe życie nad swoim warsztatem, nie miało okazji się nawet zbliżyć. Pod względem aranżacyjnym jednym z najciekawszych momentów albumu jest „In Search Of The Peace On Mind”. Po mocnym otwarciu wchodzi chóralna partia a capella, po której rozpoczyna się balladowa część utworu. W połowie utworu mamy nagłą zmianę klimatu – ostre dźwięki gitary prowadzą do ostrego, wykrzyczanego przejmującego finału. „Action” to dynamiczny, nieco jazzujący kawałek zbudowany na mocnej linii basu. Zresztą przez cały album gitara basowa jest bardziej słyszalna od rytmicznej, co jest zresztą wielkim plusem tej płyty.

Największe jednak wrażenie robi zamykający album, ponad 13-minutowy utwór tytułowy. Najdłuższy jaki grupa nagrała w całej swej długiej karierze. A także jedno z ich największych arcydzieł, pełne zmian tempa, nastroju i motywów mogący kojarzyć się z Pink Floyd. Psychodeliczny klimat, oniryczny bas na początek, za chwilę zryw i obłędne solo Michaela. Potem eksperymenty brzmieniowe a la Hendrix, swingujący bas i ponownie gitarowe odjazdy w stylu King Crimson. No i najbardziej niezwykły wątek:  uspokojenie i hipnoza jak w środkowej części „Fools” Deep Purple. Do momentu, kiedy Michael Schenker przedstawia swą kapitalną kreację. Klimat staje się nieco orientalny, a gitarzysta zachwyca wielką dojrzałością i polotem w budowaniu pięknych, natchnionych fraz. Tak około dziesiątej minuty pojawia się  najpiękniejsza solówka nie tylko na tym albumie, ale zarówno w dyskografii SCORPIONS jak i Michaela Schenkera. Koda tego arcydzieła to ponowne hard rockowe grzanie, które kończy jeden z najwspanialszych albumów w historii rocka!

Niedługo potem skład personalny zespołu trochę się posypał. Michael Schenker jako pierwszy opuścił SCORPIONS przyjmując posadę gitarzysty w angielskiej grupie UFO ( na miejsce Berniego Marsdena). Rudolf był niezwykle dumny ze swego brata, choć jednocześnie martwił się o przyszłość grupy. Tym bardziej, że zrażony sytuacją Lothar Heimberg postanowił odejść, a on sam z Klausem zostali powołani do wojska. Wcześniej Klaus zapowiadał, że nie widzi szans na lepszą przyszłość i także opuszcza zespół.

Po zespole SCORPIONS pozostała jedna płyta i …długi. Wytwórnia zerwała kontrakt twierdząc, że „bez Michaela Schenkera ten zespół jest skończony”. Jednak Rudolf Schenker nie zamierzał tak łatwo się poddać. Po odbyciu służby wojskowej natknął się na niesamowitego gitarzystę Urlicha Rotha i razem z nim zaczęli odbudowywać zespół SCORPIONS na nowo. Ale to już inna historia.

SCORPIONS - "Lonesome Crow" reedycja albumu z 1982r.
SCORPIONS – „Lonesome Crow” reedycja z 1982r.

Album „Lonesome Crow” ukazał się w wielu wersjach. Już w 1972 roku Brain Records wydał go pod dwoma tytułami. Ten drugi nosił nazwę „The Original”. Reedycje ukazywały się także jako „Gold Rock”, „Action” i „Starlight”. Poszczególne wersje różniły się także okładkami – najbardziej interesująca jest ta z roku 1982, na której wykorzystano obraz Rodney’a Matthewsa. Na szczęście zawartość muzyczna pozostawała niezmiennie ta sama. „Samotny Kruk” jest bowiem dziełem doskonałym i skończonym w każdym, nawet najdrobniejszym, szczególe.