Rock z Australii: BLACKFEATHER, TAMAM SHUD, KAHVAS JUTE, BUFFALO.

Mówiąc o muzyce rockowej z Australii, w pierwszym odruchu myślimy o najsłynniejszym jej przedstawicielu, czyli o grupie AC/DC. Po chwili zastanowienia dorzucamy nazwy innych wykonawców takich chociażby jak The Birthday Party, Crowded House, INXS, Midnight Oil, Nick Cave And The Bad Seeds, Rose Tatoo, Wolfmather i tak dalej… Listę tę można byłoby ciągnąć długo. Ze wszystkich tych zespołów AC/DC grało (gra) najdłużej i zaczynało swą karierę najwcześniej. Ale przed braćmi Young byli też i inni, doskonali  wykonawcy. Mało znani i w większości zapomniani, dziś odkrywani na nowo m.in. przez muzycznych archeologów. Oto mała próbka tego, co sam mam w zasięgu ręki w mojej płytotece.

BLACKFEATHER „At The Mountains Of Madness” (1971).

BLACKFEATHER "At The Mountains Of Madness" (1971)
BLACKFEATHER „At The Mountains Of Madness” (1971)

Tę płytę śmiało mogę zaliczyć do pierwszej piątki rockowych płyt Australii, a także do jednego z najlepszych gitarowych albumów w historii ciężkiego, progresywnego rocka!! Powstali w Sydney, w kwietniu 1970 r. i błyskawicznie zdobyli tam popularność. Świadczą o tym między innymi wysokie notowania na Australian Singles Chart  małej płytki „Boppin The Blues”/”Find Somebody To Love”  (numer 1) jak i debiutanckiego albumu „At The Mountains Of Madness” (1971), który dotarł do siódmego miejsca w krajowym rankingu płyt, co jak na tego typu muzykę było nie lada osiągnięciem. Porywające kompozycje, o charakterystycznym dla tamtych czasów psychodelicznym zabarwieniu, fantastyczne gitarowe solówki, pełna gama aranży, mnóstwo zmiennych nastrojów – tak w ogromnym skrócie określić można muzykę z tego albumu. Jest też folkowo wyniosły „Seasons Of Change” , obfita w zabawną historię suita „The Rat”  oraz porywający instrumentalno- orientalny „Mangos Theme Part 2″, który usłyszałem po raz pierwszy lata świetlne temu, bodaj w radiowej „Trójce” i który wywarł na mnie kolosalne wrażenie!

Koniecznie trzeba pochwalić całą sekcję rytmiczną: Leith Corbetha (gb). i Mike’a McCormacka (dr), oraz gitarzystę Johna Robinsona, którego zaliczano do czołówki, nie tylko australijskich, gitarowych herosów. Dodatkowe słowa szczerego i najwyższego uznania należą się 18-letniemu wokaliście zespołu. Neal Johns zaśpiewał silne, przejmujące i różnorodne wokale. Przeistaczał się niczym Dr. Jeckyll i Mr. Hyde. Warto też wiedzieć, że na fujarce(!) gościnnie  zagrał tutaj młody i nikomu jeszcze wówczas nieznany Bon Scott – trzy lata potem wokalista AC/DC!

TAMAM SHUD: „Evolution” (1969) / „Goolutionites And Real People” (1970).

TAMAM SHUD "Evolution/Goolutionites And Real People" (1970)
TAMAM SHUD „Evolution/Goolutionites And Real People” (1970)

TAMAM SHUD swą nazwę zaczerpnął z XI wiecznego perskiego zbioru poezji : „Rubajjaty”  co w języku tym znaczy „definitywny koniec”. Mogę śmiało postawić tezę, że to ta grupa zapoczątkowała mocne, ciężkie, masywne rockowe granie w Australii. To za nią podążyli inni na czele z Master’s Apprentices, Buffalo, czy omawiany wyżej BLACKFEATHER. Na jednym kompakcie dostaliśmy dwie absolutnie obłędne płyty, czyli cały ich dorobek artystyczny. Album „Evolution” wydany w stajni CBS, to dwanaście gitarowych, dość krótkich kompozycji. Improwizowanych kompozycji. Bo improwizacja to była podstawa prawdziwego rockowego grania. Punkt wyjścia do wszystkiego. Mnóstwo przesterowanych gitar, niestrudzona sekcja rytmiczna i sporo psychodelii. Wszystkie bez wyjątku rozsadza od wewnątrz niesamowita wręcz energia. Nawet spokojniejsze fragmenty brzmią tu ciężko. Takie skrzyżowanie Hendrixa i Cream ze szczyptą późnych Beatlesów z doskonałą jazdą gitarową. Mistrzostwo świata! Ten gitarzysta o swojsko brzmiącym nazwisku to Alex Zytnik, który niestety miesiąc po wydaniu płyty opuścił zespół. Płytę nagrano na „żywca” w ciągu dwóch i pół godziny i był w tym czasie „najlepiej wyprodukowanym albumem w Australii”.

O ile „Evolution” jest płytą fantastyczną, to opatrzony intrygującym tytułem drugi album jawi się jako skończone arcydzieło, absolutny majstersztyk! Nowym gitarzystą zespołu został znacznie młodszy, 16-letni Tim Gaze, który podsunął zespołowi pomysł nagrania albumu w postaci ambitnej suity. Przypomina to trochę dokonania bardzo mrocznych (jeszcze nie działających) Wishbone Ash, trochę Free. Dominuje tu zdecydowanie jego gitara – pierwszorzędny warsztat muzyczny! I wciąż, gdy słucham tych nagrań nieodparcie nasuwa mi się pytanie: jak można wymyślić  coś tak rewelacyjnego? Jak oni nagrali płytę składającą się z muzyki tak niewyobrażalnie fantastycznej? Na dodatek posiadającą jeden z najgenialniejszych finałów w historii rockowego grania („Goolutionites Theme Part I & PartII”). Chylę czoła przed tym zespołem. Przed ich geniuszem. I tylko pozostaje żal, że płyta  „Goolutionites And Real People” jest tak krótka.

Tim Gaze podobnie jak i Alex Zytnik wkrótce opuścił zespół pociągając za sobą perkusistę Dannie Davidsona, by dołączyć do basisty Boba Daisley’a znanego z płyt Chicken Shack, Rainbow i Ozzy Osbourne’a. Tak narodziło się znakomite power trio KAHVAS JUTE.

KAHVAS JUTE „Wide Open” (1971).

KAHVAS JUTE "Wide Open" (1971)
KAHVAS JUTE „Wide Open” (1971)

Ten jedyny album, nagrany w ciągu zaledwie trzech dni  wydany został w styczniu 1971 roku. Bije z niego niesamowita magia zespołowego zgrania, zespołowej jedności. Nasuwa się tu skojarzenie z brytyjskim triem Cream, ale zamiast kopiować – grali swoje – bardziej agresywnie, z większą dynamiką. Na tej płycie nie ma ani jednego przeciętnego kawałka. Wszystkie trzymają równy, wysoki poziom. Świetny, dynamiczny album będący ozdobą każdej szanującej się płytoteki, który polecam z całą mocą.

BUFFALO  to najciężej grająca formacja w historii australijskiego rocka! Swego czasu Black Sabbath nie zgodzili się , by ten zespół otwierał im koncerty – ponoć wystraszyli się! Zespół zdecydowanie miał ogromny wpływ na rozwój hard rocka, heavy metalu i wszelkich hałasów jakie wkrótce stały się czymś naturalnym. Powstali kiedy świat znał już Black Sabbath. Ale w BUFFALO była jakaś nieokiełznana siła, coś w stylu zawadiaki , który swoje problemy rozwiązuje siłą, niż perswazją. Działalność zaczynali pod nazwą Hobo, lecz używali jej bardzo krótko. Zespół został uformowany w 1971roku, ale niestety nie mieli tyle szczęścia, aby zaistnieć na szeroką skalę. Wielka szkoda bowiem pierwsze trzy płyty, bronią się do dziś doskonale.

BUFFALO "Dead Forever" (1972)
BUFFALO „Dead Forever” (1972)

Na debiutanckim albumie „Dead Forever” wydanym w 1972r. muzyka toczy się wolno – niczym walec. Słychać to szczególnie w „I’m A Mover” z repertuaru Free. Świetny album, ale następny był jeszcze lepszy!

BUFFALO " Volcanic Rock/Only Want You Fot Your Body" (1973-74)
BUFFALO ” Volcanic Rock/Only Want You Fot Your Body” (1973-74)

Na rewelacyjnej  drugiej płycie, „Volcanic Rock” (1973) porzucili typowy jailhouse-rock na rzecz psychodelicznej zabawy z rockiem. Czuć w tym zeppelinowski pazur zwłaszcza w otwierającym płytę „Sunrise (Come My Way)” . Przez „Freedom” przetoczy się muzyczny walec miażdżąc po drodze wszystko i wszystkich. Grupa sypie piaszczystymi riffami, rzeźbi soczyste struktury, daje chwilę spokojnego oddechu, by za moment uderzyć z jeszcze większym impetem (wystarczy posłuchać Pound Of Flesh” i następujący po nim Shylock”). Album „Volcanic Rock” jest zwartym monolitem niczym Ayer’s Rock. Ale to, co na niej zachwyca i jest jednym z największych atutów, to wokal Dave’a Tice’a, równie potężny jak praca gitar. To jeden z tych najbardziej charyzmatycznych męskich wokali w historii rocka! Nie inaczej jest też i na trzeciej płycie zatytułowanej „Only Want You For Your Body” (1974). Ponowne połączenie tego, co najlepsze w muzyce Black Sabbath i Grand Funk. No i te riffy! Świetne, gitarowe sola Jeffa Baxtera, jak zwykle kapitalna gra sekcji rytmicznej w wykonaniu  Petera Wellsa (bg) i Jimmy  Economou (dr) plus mocny wokal Dave’a Tice’a. Ja posiadam niemiecką edycję gromadzącą oba te albumy na jednym CD. Co prawda ma dość skromną oprawę graficzną ( w porównaniu do edycji australijskich), ale za to dźwiękowo brzmi rewelacyjnie. Po rozwiązaniu grupy, do którego doszło w 1977 roku i po nagraniu dwóch kolejnych (niestety średnich) płyt, basista BUFFALO założył Rose Tatoo (zmieniając przy okazji cztery struny na gitarę elektryczną). Mimo to dziś nie sposób przejść obojętnie obok muzyki, którą zostawił nam australijski bawół, więc polecam ją szczególnej uwadze nie tylko miłośnikom mocnych brzmień.

To tylko część zapomnianych płyt australijskiego rocka, które znajdują się w mojej płytotece. Pozostałe, warte odkurzenia i omówienia cierpliwie czekają na swą kolej. I na pewno się doczekają!