Wzajemne relacje jazzu i rocka są jednym z fundamentów muzyki progresywnej lat 70-tych. Tę jedyną w swoim rodzaju fuzję rozpropagowaną przez Milesa Davisa pod koniec lat 60-tych, podjął z powodzeniem zespół King Crimson na swej najbardziej wówczas jazzowej płycie „Island”. Wkrótce dołączyli inni: Mahavishnu Orchestra, Soft Machine, Nucleus niemiecki Tetragon, afrykańska grupa Osibisa i wielu innych wykonawców. Do tego grona należy też obowiązkowo dodać niesłusznie zapomniany TONTON MACOUTE.
Początki tego zespołu sięgają lata 1968 roku. Dwaj młodzi muzycy: perkusista Nigel Reveler i grający na instrumentach klawiszowych wokalista Paul French znęceni ogłoszeniem zamieszczonym w „Melody Maker” dołączyli do zespołu Dick Scott Company. Poza nimi Dickowi Scottowi przygrywali gitarzysta i basista Chris Gavin, oraz saksofonista Dave Knowles. Zespół zazwyczaj koncertował w niemieckich klubach i bazach wojskowych grając przeróbki innych wykonawców. Przez blisko 1,5 roku regularnie koncertowali na Kontynencie. Podczas jednego z występów zwrócił na nich uwagę popularny piosenkarz Dave Dee, który polecił ich swoi menadżerom, a ci szybko wzięli ich pod swoje skrzydła. Wkrótce wydali trzy single dla MCA, pod nazwą Windmill. Niestety, grupa w dość dramatycznych okolicznościach przestała istnieć: Dick Scott zginął w wypadku samochodowym w maju 1970 roku podczas trasy koncertowej po wschodnich Niemczech. Po powrocie do Anglii muzycy postanowili grać razem dalej, ale tym razem zwrócili się w kierunku muzyki jazzowej i rocka progresywnego. Podpisali kontrakt z wytwórnią Vertigo, choć ostatecznie wylądowali w nowo założonej firmie Noen Records będącą filią koncernu RCA. Zmienili też nazwę na Tonton Macoute. Dość prowokacyjna była to nazwa, gdyż tak właśnie nazywały się brutalne w działaniu, specjalne oddziały milicji będące na usługach haitańskiego dyktatora Francoisa Duvaliera. Album „Tonton Macoute„ ukazał się w połowie 1971 roku.


Intryguje nie tylko nazwa grupy, ale również okładka ich jedynego albumu (autorstwa Marcusa Keefa), a przede wszystkim sama muzyka. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych jazzowo-progresywnych albumów brytyjskich tamtych lat. Bogate, przestrzenne brzmienie, dużo partii instrumentalnych, przejrzyste i klarowne aranżacje. Pierwszy z utworów „Just Like Stone” to prawdziwy artrockowy rarytas. Dalej robi się już bardziej jazz-rockowo, co nie powinno zrażać, biorąc pod uwagę znakomite klawiszowe (hammondowe!), jak również fortepianowe motywy i wyśmienite partie saksofonu, fletu, oraz klarnetu. Zresztą i dziś współczesne zespoły o progresywnej orientacji zahaczają w swej muzyce o jazzowe elementy. Absolutną perełką w tym zestawie jest kompozycja „Dreams”. Osobiście stawiam ją w jednym rzędzie z crimsonowskim „Moonchild”.
Znakomita płyta! Fantastyczny klimat, niezwykłe instrumentalne motywy i świetne wokale.Niezwykłe połączenie rocka progresywnego z jazzem. Można powiedzieć, że to taki zalążek fusion. Płyta, którą warto, a nawet trzeba wykopać z spośród wielu muzycznych perełek z lat 70-tych. Szkoda, że nie doczekała się muzycznej kontynuacji. Mimo, że Noen Records wydawała jedne z najbardziej ekscytujących płyt wczesnych lat 70-tych, wkrótce wpadła w tarapaty finansowe i w 1972 r. zbankrutowała. Tonton Macoute pozostał w ten sposób bez funduszów na dokończenie pracy nad drugim albumem, na który zarejestrowano już cztery nowe kompozycje. Do dziś żadna z nich nie ujrzała światła dziennego. Upadek wytwórni płytowej doprowadził w konsekwencji także do rozwiązanie grupy. Paul French zdecydował się na karierę solową i w latach 1974-77 wydał trzy single, a następnie założył grupę Voyager, która w 1979 r. przemykała gdzieś w dolnych rejonach brytyjskich list przebojów. Dave Knowles mieszka do dziś w hrabstwie Devon i grywa w lokalnych pubach. Chris Gavin jest nauczycielem w niewielkiej miejscowości Newbury. Z kolei Nigel Reveler po krótkiej pracy w roli muzyka sesyjnego rozpoczął karierę w przemyśle muzycznym, zajmując wysokie stanowiska urzędnicze w firmach Polydor i Polygram.
Myślę sobie, że czasami dane jest nam obcować z płytami zawierające utwory z takim nastrojem i zestawem dźwięków, które stworzone są tylko dla nas. Stworzone po to, by nas poruszyć, a nawet odmienić nasze życie. I do takich płyt zaliczam ten wspaniały, nieco zapomniany dziś jedyny album Tonton Macoute!