KHAN „Space Shanty” (1972)

Rock progresywny. Dużo można by pisać i długo tłumaczyć czym był i czym nadal jest ten styl muzyki rockowej. Idąc jak największym skrótem myślowym powiem, że jego ambicją było wzniesienie muzyki rockowej na wyższy poziom artystyczny, odcięcie się od infantylnej struktury trzyminutowej piosenki, wprowadzenie elementów innych gatunków, a tym samym poszerzenie granic rocka. Gatunek ten powstał na bazie rocka psychodelicznego w Wielkiej Brytanii, ale wkrótce rozpłynął się po całym niemal świecie. Brytyjscy dziennikarze muzyczni czasem złośliwie nadawali temu gatunkowi niewybredne nazwy przypisane konkretnemu krajowi w jakim grano tę muzykę. Był więc włoski spagetti rock, czy też niemiecki krautrock. Niezwykle istotną rolę w rozwój rocka progresywnego odegrała tzw. scena Cantenbury, zwana także brzmieniem Cantenbury. Tym dość nieprecyzyjnym, ale w sumie praktycznym terminem odnoszono się do wykonawców grających rock progresywny, rock awangardowy, jazz rock i psychodelię. Brzmienie Cantenbury osobiście kojarzy mi się także z organami Hammonda, skrzypcami, saksofonem, fletem i z pięknymi melodiami. Wywiodło się ono częściowo z miasta Cantenbury, w hrabstwie Kent w Anglii. O dziwo, brzmienie Cantenbury nie miało jednego niezmiennego, jednolitego brzmienia. Wciąż ewoluowało, rozwijało się. Ot choćby przykład grupy Soft Machine, która zaczynała jako zespół rockowy, a po odejściu jej lidera, Roberta Wyatta, stała się zespołem stricte jazzowym. Podobieństwa muzyczne też nie były takie oczywiste: Soft Machine bardzo różniła się od grupy Caravan, a obie bardzo różniły się od Henry Cow. Idźmy dalej; wielu znakomitych muzyków nie pochodziło z tego miasta. Wspomniany Robert Wyatt urodził się w Bristolu, David Allen był Australijczykiem, Soft Machine tak naprawdę powstała w Londynie, a Gong Davida Allena we Francji. Nie mniej wszyscy oni tworzyli w opozycji do komercyjnego Londynu, zachowując w ten sposób swoją artystyczną niezależność. Muzyczną scenę Cantenbury tworzyły, oprócz  wyżej wymienionych zespołów, także grupy takie jak Delivery, Matching Mole, National Healt, Hatfield And North, Egg, Gilgamesh i KHAN.

Steve Hiilage
Steve Hillage

Zespół KHAN istniał zaledwie kilka miesięcy, na przełomie lat 1971/1972. Założony został przez gitarzystę i wokalistę (studiującego jednocześnie historię i filozofię na Uniwersytecie w Cantebury) Steve’a Hillage’a występującego wcześniej w grupie  Uriel znanej też pod nazwą  Arzachel (patrz post z maja 2015 r) i perkusistę Pipem Pyle’m. Do składu dołączyli dwaj rozbitkowie z ostatniego wcielenia The Crazy World Of Arthur Brown: Nick Greenwood grający na basie i Dick Henningham na klawiszach. Skład ten nie przetrwał długo; wkrótce za bębnami zasiadł Eric Peachey, zaś za klawiszami stanął stary kumpel Hillage’a – Dave Stewart ze wspomnianej już formacji Uriel/Arzachel. Kwartet szybko zauważył producent płyt grupy Caravan – Terry King, który pomógł zespołowi uzyskać szybki kontrakt z Deccą. Muzycy ochoczo zabrali się do pracy czego efektem była wydana już wkrótce płyta „Space Shanty”. 

Khan "Space Shanty" (1972)
Khan „Space Shanty” (1972)

Na tym rewelacyjnym i klasycznym już dziś albumie znalazło się sześć długich rozbudowanych kompozycji, które określić można króciutkim podsumowaniem: kosmiczny klimat z mnóstwem instrumentalnych pasaży. Bo tak po prawdzie ta niezwykle interesująca muzyka nie jest łatwa do sklasyfikowania i do opisania. Miesza się tu jazz rock z hard rockiem i psychodelią. W zasadzie przy każdym numerze powinienem używać tych samych przymiotników typu świetne, obłędne, znakomite, bogate, powalające… 

Już otwierająca album tytułowa, rozbudowana kompozycja zawiera ciężkie riffy gitary i ostre solówki, długie klawiszowe pasaże, które słuchamy przemiennie. I chociaż wybijają się one na plan pierwszy, to warto zwrócić na doskonale współpracującą sekcję rytmiczną – mocna gra Peacheya i wyrazisty, głęboki bas Greenwooda nadają całości odpowiedniej dynamiki. Najdłuższy i najbardziej zapadający mi w pamięć „Driving To Amsterdam” (być może za sprawą chwytliwego refrenu) jest jednocześnie najbardziej „zakręconym” utworem na tej płycie. Z tym swoim „pokręconym” wstępem, z partią organów w stylu Petera Bardensa, z płynnymi przejściami w poszczególne części kompozycji, momentami przyspieszającego i nabierającego niezłego pędu. Jednak wszystko to zagrane jest z wielką kulturą wykonawczą, z zachowaniem odpowiedniej proporcji i bez przesadnych szaleństw. Są też wolniejsze fragmenty, jak choćby w „Straded” z prostą, łagodną melodią i zwrotkowo-refrenową strukturą. Zostaje to co prawda przełamane gdzieś w trzeciej minucie zakręconym gitarowym riffem – od tego momentu zaczyna się prog rockowa żonglerka różnymi tematami i motywami, by na koniec wrócić do piosenkowej prostoty. W warstwie brzmieniowej zdaje się być on zapowiedzią tego co za kilka lat tworzyć będzie Camel.

„Space Shanty” to bez wątpienia jeden z najciekawszych albumów, które nie zostały dostrzeżone w chwili wydania, a dziś mają status kultowych wśród poszukiwaczy takich zaginionych pereł sprzed lat. Oprócz chwalonej już sekcji rytmicznej muszę tu pochwalić Dave’a Stewarta, który świetnie wypełnił powierzone mu zadanie. Nie jest on wirtuozem pokroju Ricka Wakemana, czy Keitha Emersona, ale swoim brzmieniem organów umiejętnie „wypełnia” przestrzeń, którą mu pozostawiono, tworząc pozornie proste pasaże, charakteryzujące się jednak bogactwem bliskim czasom rocka progresywnego. Wielki szacunek także dla twórcy niemal całego materiału, Steve’a Hillige’a, który miał wówczas zaledwie 21 lat! Nie patrząc jednak w jego metrykę trzeba powiedzieć, że stworzył niezwykle dojrzałe dzieło tak pod względem brzmieniowy jak i  kompozycyjnym. Dzieło bogate w rozbudowane formy, ciekawe aranżacje i świetne melodie. Co prawda jeszcze nie słyszymy na „Space Shanty” jego w pełni rozwiniętego stylu gry gitarowego, ale już wkrótce – za sprawą solowych płyt jego geniusz ujawni się w całej okazałości. A przecież niewiele brakowało by ten artysta zamiast muzyce poświęcił się nauce.

PS. Dziękuję Panom: Pawłowi Pałaszowi i Pawłowi Horyszny za inspirację do napisania tego tekstu. Jestem Waszym fanem, a Wasze piękne pisanie o muzyce wzbogaca wyobraźnię i wiedzę, którą polecam gorąco wszystkim kochającym muzykę!