WYBUCHOWA MIESZANKA: BANG; YESTERDAY’S CHILDREN; TRUTH AND JANEY

W okresie letnim, kiedy dni są długie, parne i gorące, kiedy słońce praży, a w cieniu wcale nie jest chłodniej lubię sobie posłuchać ostrej i mocnej muzyki. Takiego „łojenia”, czyli klasycznego hard rocka z lat 70-tych. Jak dla mnie to idealna pora na słuchanie muzyki spod znaku Budgie, wczesnego Rush, Black Sabbath, Led Zeppelin… Sięgam też po płyty wykonawców mniej znanych. Tych, którym w epoce nie udało się przebić do światowej czołówki. I pomimo braku sukcesu komercyjnego ich muzyka cieszy moje ucho do dziś. Wędrujemy więc za Ocean, gdyż omawiane poniżej płyty nagrały amerykańskie kapele hard rockowe. Jak się okazuje – całkiem niezłe kapele.

Pochodzące z Filadelfii trio BANG powstało w 1970 roku. Grupa mogła pochwalić się trzema albumami wydanymi przez Capitol Records w okresie trzech lat swej działalności, oraz przebojem „Questions” który wszedł do prestiżowej amerykańskiej listy przebojów Billboard Hot 100.

Limitowana edycja wszystkich płyt grupy Bang (2010)
Limitowana edycja wszystkich płyt grupy Bang (2010)

Pierwszy album, zatytułowany po prostu „Bang  nagrany w grudniu 1971 roku, a wydany miesiąc później, to absolutny klasyk ciężkiego, nie tylko amerykańskiego, grania. Po prostu! Jeśli ktoś kocha pierwszy Bloodrock, czy Grand Funk to się nie zawiedzie. To jest to samo granie tyle, że… lepsze! Cięższe! Tak jakby skrzyżować ze sobą Leaf Hound (lub Led Zeppelin) z Black Sabbath! Istna wybuchowa mieszanka! Zresztą nie bez przyczyny uważa się grupę BANG za prekursorów doom metalu, gatunku muzycznego, który tak naprawdę rozwinie się dopiero w drugiej połowie lat 80-tych.  To właśnie na tym albumie znajduje się wspomniane wyżej, owo „przebojowe” nagranie, które zawędrowało na amerykańską listę stu najgorętszych przebojów. Wydany w tym samym roku drugi longplay „Mother/Bow To The King” był tylko odrobinę lżejszy od debiutu.  Ale wciąż był to kapitalny hard rock! Lekki niedosyt odczuwam przy słuchaniu ostatniego albumu „Music” z 1973 roku, który nieco mnie rozczarował, aczkolwiek miał też i swoje dobre momenty.

W 2010 roku brytyjska wytwórnia płytowa Rise Above Records (kierowana przez Lee Dorriana z Cathedral i Napalm Death) wznowiła wszystkie albumy grupy BANG. Umieszczone w pięknym boxie są replikami oryginalnych, analogowych rozkładanych płyt. Żółte lakierowane pudełko zawierało także 20-stronicową książeczkę z historią tria i licznymi unikalnymi zdjęciami, oraz  UWAGA – dodatkową, sensacyjną płytą „Death Of A Country” nagraną w sierpniu 1971 roku. Pięć miesięcy przed oficjalnym debiutem! Okazuje się, że ten rewelacyjny, niemal sabbathowski materiał nagrany dla Capitolu został w ostatniej chwili odrzucony przez wytwórnię, która uznała go „…za ciężki i mało komercyjny”! Czyż potrzeba lepszej rekomendacji?

O pewnego rodzaju pechu mogłaby powiedzieć o sobie grupa YESTERDAY’S CHILDREN, która – patrząc z dzisiejszej perspektywy czasu – wydała swój jedyny album za… wcześnie.

LP. "Yesterday's Children" (1969)
LP. „Yesterday’s Children” (1969)

Ten pięcioosobowy zespół, założony został przez braci Denisa (śpiew) i  Richarda (gitara rytmiczna) Croce w maleńkim, liczącym zaledwie sześć tysięcy mieszkańców miasteczku Prospect w stanie Connecticut w 1966 r. Początkowo grali agresywnego „brudnego” garażowego rocka, choć przemycali do swej muzyki psychodeliczne niuanse. Chwilę później mogli pochwalić się pierwszym oficjalnym wydawnictwem – singlem „To Be Or Not To Be/Baby I Want You” wydanym w styczniu 1967 r. Wśród mieszkańców małego miasteczka stał się on nie lada sensacją zdobywając także rozgłos daleko poza jego granicami. Nie muszę chyba dodawać, że dziś ta oryginalna mała płytka jest jedną z najrzadszych i gorączkowo poszukiwanych wydawnictw płytowych przez zapalonych kolekcjonerów. Z biegiem czasu muzyka ewoluowała w bardziej psychodeliczne klimaty, ale co ważne muzycy nie odeszli od mocnego, ostrego grania. Wydany pod koniec 1969 roku ich jedyny album „Yesterday’s Children” z humorystyczną okładką, zawiera dawkę bardzo ciężkiego, dynamicznego rocka (dużo fuzzu, dwie stopy itd.) podlane nieco psychodelicznym brzmieniem. Doskonale wypada na tej płycie Denis Croce, który być może stał się potem wzorem dla późniejszego wokalisty AC/DC Bona Scotta. Muszę też pochwalić kapitalną współpracę dwóch gitarzystów, z których na plan pierwszy wyraźnie wybija się ten grający na prowadzącej, czyli Reggie Wright. Bardzo przyjemnie słucha się gry perkusisty Ralpha Muscatelli’ego, który do spółki z basistą Chuckiem Maher’em tworzą świetnie zgraną sekcję rytmiczną. Mimo dobrych recenzji album sprzedawał się słabo, nie osiągnął sukcesu jakiego spodziewali się muzycy i wytwórnia Parrot. Płyta trochę wyprzedziła swój czas, albo inaczej – amerykańscy odbiorcy nie byli jeszcze gotowi na hard i heavy rocka w 1969 roku. Świat na nowo odkrył YESTERDAY’S CHILDREN za sprawą firmy płytowej Akarma, która w 2004 r. wydała reedycję tego albumu na CD. Dziś zalicza się ten krążek do ścisłego kanonu hard rocka stawiając go na równi z płytami Vanilla Fudge czy  MC5. Album, który przyczynił się do rozwoju tej muzyki i to nie tylko na kontynencie amerykańskim.

Siła grup hard rockowych polegała w głównej mierze na prostocie stylu, ale wykonawczo już nie było tak prosto. Dla przeciętnego słuchacza była to po prostu świetna muza, ale dla muzyków już nie. No bo czyż można nagrać płytę na 4/4 używając do tego trzech akordów? Okazuje się, że można! Tylko trzeba wiedzieć co z instrumentem zrobić, żeby publiczność po trzecim utworze nie usnęła. Trzeba być naprawdę wielkim muzykiem, żeby to TAK zagrać… I tu dochodzimy do absolutnie cudownej perełki czystego hard rocka – amerykańskiego tria TRUTH AND JANEY.

Pochodzili z małego miasteczka w stanie Iowa. Tam też latem 1969 roku założyli zespół muzyczny. Niemal od początku grali w tym samym, niezmiennym składzie: Billy Janey (g), Denis Bounce (dr) i Steven Bock (bg). Nazwę wymyślił gitarzysta zafascynowany płytą Jeffa Becka „Truth”. Zresztą od początku zespół nie ukrywał swej fascynacji byłym gitarzystą The Yardbirds, a także zespołami Cream i The Jimi Hendrix Experience.  Debiutancki album wydali dopiero w 1976 roku, który zatytułowany był dość groźnie: „No Rest For The Wicked” („Nie zazna spokoju kto przeklęty”). 

TRUTH AND JANEY "No Rest For The Wicked" (1976)
TRUTH AND JANEY „No Rest For The Wicked” (1976)

Jest to absolutna rewelacja! Totalna gratka dla fanów ciężkiego, riffującego rocka spod znaku Montrose, Budgie, Led Zeppelin, czy późniejszych UFO. Kapitalny, autentycznie kultowy album z kręgu amerykańskiego hard rocka. Mnóstwo ciężkich riffów, doskonałe soczyste brzmienie i zaskakująco świetne i udane kompozycje. Aż trudno wierzyć, że płyta nagrywana była na dalekiej prowincji, do tego prywatnie wytłoczona w powalającym nakładzie… 999 szt! Dziś warta jest ponad 500$, ale nie ma się co dziwić bo to naprawdę jedna z najlepszych hard rockowych płyt w historii amerykańskiego rocka.  Brzmi jakby nagrana była kilka lat wcześniej w pełni profesjonalnym, wyposażonym w doskonały sprzęt nagrywający studio nagraniowym.

Z tego samego roku pochodzi koncertowa płyta TRUTH AND JANEY pt. „Erupts!” zarejestrowana 8 kwietnia 1976 r. w Davenport. Mamy tu zapis 72- minutowego genialnego występu. Trzynaście utworów, w tym nagrania które nie znalazły się na studyjnym albumie i ani sekundy nudy. Bez przestojów, bez ballad, cały czas ostra jazda w stylu wczesnego Budgie w połączeniu z Hendrixem! Potęga! Tak hartowała się stal… Zapewniam, że w 1976 roku nikt na świecie nie grał lepiej ciężkiego  rocka! Amatorzy neoproga powinni uciekać na sam widok okładki. Zaś wszystkim kochającym brudne, chropowate dźwięki z tamtej epoki polecam tę, jak i wcześniej omawiane płyty z pełną odpowiedzialnością!