NU „Cuentos de Ayer y de Hoy” (1978)

„Cuentos de Ayer y de Hoy”. Ten progresywny, pod każdym względem wyśmienity debiutancki album grupy NU wydany został dopiero w 1978 roku, czyli jak na standardy europejskie tamtych czasów dość późno. Pamiętajmy jednak, że Hiszpanie byli wówczas opóźnieni do całej reszty i ten stracony czas nadrabiali dopiero po śmierci dyktatora Franco w 1975 r. Na tę płytę trafiłem dość przypadkowo i długo zastanawiałem się: Kupić? Nie kupić? Zespół wówczas absolutnie dla mnie nie znany, w opisie żadnych nazwisk, w środku zdjęcie pięciu facetów ubranych jak nie przymierzając nasi Trubadurzy stojący przy wyprzęgniętej karecie z XVIII wieku, tytuły utworów po hiszpańsku, no i ta data wydania… A jednak się skusiłem. Uwiódł mnie medalion zawieszony na kobiecej szyi przedstawiający podobizny muzyków i tatuaż na plecach (tył okładki) stylizowany na antylopę gnu. Dopiero później się dowiedziałem, że hiszpańskie nu znaczy właśnie gnu.

NU "Cuentos de Ayer y de Hoy" (1978)
NU „Cuentos de Ayer y de Hoy” (1978)

Początki zespołu, dość trudne i chaotyczne, sięgają właśnie tego pamiętnego dla nich 1975 roku. Undergroundowa formacja Fresa, której liderami byli gitarzysta Rosendo Mercado i grający na flecie wokalista Jose Carlos Molina,  zmieniła nazwę na NU. Wkrótce podpisali kontrakt z małą niezależną wytwórnią Beverly Records nagrywając materiał na swą pierwszą płytę. Niestety płyta się nie ukazała, a w zasadzie nie zdążyła wyjść na rynek, gdyż wytwórnia w tym czasie…  zbankrutowała. Na domiar złego wszystkie zarejestrowane nagrania zaginęły, lub też, jak stwierdził jeden z pracowników firmy „… zostały – być może pomyłkowo – skasowane.” Pech nie opuszczał grupy, bowiem kilka tygodni później Mercado dostał powołanie do armii hiszpańskiej. Wakat gitarzysty zajął Jose Maria Garcia, którego szybko ściągnął do zespołu Molina. Kiedy po kilku miesiącach Mercado wrócił z wojska wściekł się widząc, że jego miejsce w grupie jest zajęte. Zrobił piekielną awanturę swojemu kumplowi, obrażając się także na Bogu ducha winnych pozostałych muzykach. Warto jednak dodać, że niedługo potem założył własną i co by nie mówić  – kapitalną heavy-rockową grupę Leno. Niekwestionowanym liderem NU został więc Molina, wokalista i muzyk o wielu talentach, a przy tym dostarczyciel prawie wszystkich kompozycji zamieszczonych na debiutanckim longplayu  „Cuentos de Ayer y de Hoy” (Opowieści z wczoraj i dziś).

Tył okładki.
Tył okładki.

Płyty słucha się jednym tchem! Energia i moc płynąca z tej muzyki jest wręcz fenomenalna. W skrócie można określić, że jest to połączenie ciężkiego, mocnego rocka z typowym rockiem progresywnym, a więc ostre gitary, elektryczne skrzypce, flet, okazjonalne klawisze i mocno połamane, gęste bębny z pulsującym basem. Wspaniały album, który śmiało porównałbym do działającej w tym samym czasie brytyjskiej super grupy U.K. z Wettonem, Jobsonem, Bruffordem i Holdsworthem w składzie.  Zwłaszcza elektryczne skrzypce Jean-Francois Andre z otwierającego album utworu „Profecia” przypominają mi bardzo styl Eddie Jobsona, muzyka wcześniej grającego w Roxy Music. Ten utwór od pierwszego dźwięku wbija mnie w fotel swoją siłą i niezwykłą energią! Toż to prawdziwe, gigantyczne muzyczne tornado. Zaraz po nim następuje kolejny kiler, czyli „Preparan”. Czyste szaleństwo. Zaczyna się od mocnych skrzypiec, które fantastycznie wspomaga sekcja rytmiczna – Jorge Calvo (bg) i Enrique Ballesteros (dr). Rozdzierający serce, pełen pasji wokal lidera uspokaja się po dwóch i pół minutach zastąpiony kojącym dźwiękiem fletu. Kilkanaście sekund, ale robi wielkie wrażenie! A zaraz po tym wchodzi pierwsze, genialne  i chyba najdziksze solo na gitarze jakie wykonał na tym albumie Jose Maria Garcia. Skąd ten Molina wytrzasnął TAKICH muzyków!? Prawdziwy popis zespołowego grania i nie mniej doskonałego zgrania. Siedem minut muzyki, które wstrząsnęły mną bardziej niż jazda na ogromnym rollercoasterze, którym zdarzyło mi się kiedyś przejechać. Mocna i agresywna gitara zaczyna  „Algunos Musicos Fueron Nosotros”  i choć nie jest już tak gorąco jak w poprzednich dwóch nagraniach, to nadal czuje się, że muzycy NU wbijając nas w fotel nie pozwalają nam się z niego tak łatwo wydostać. Krótki, spokojny dialog skrzypiec z fletem zostaje szybko zdmuchnięty  przez rozżarzoną do białości gitarę. Tytułowy „Cuentos de Ayer y de Hoy” to ukłon w stronę hiszpańskiej muzyki ludowej wykonany z taką lekkością jakby muzycy przez całe swe życie grali tylko folk. Oczywiście zagrane to zostało dużo ostrzej (gitara i skrzypce), ale kiedy lider sięga po flet czuję mrowienie na plecach. Jakbym słyszał stary dobry Jethro Tull i Iana Andersona.

Jose Carlos Molina obecnie. (2011r.)
Jose Carlos Molina obecnie (2015r.).

To, że Jose Carlos Molina jest świetnym flecistą słychać we wstępie do mojego ulubionego utworu na tej płycie – „El Juglar”.  Jest w tej kompozycji wszystko tak pięknie dopasowane i poukładane, że brak słów by to opisać. Miękka gitara akustyczna, delikatne dźwięki fletu, wchodzi spokojny wokal, a na drugim planie, gdzieś w oddali klawisze i ciepłe skrzypce… Tak to się zaczyna i trwa około trzech i pół minuty. Cóż za cudowny moment! A potem wchodzi gitara elektryczna i rozpoczyna swą długą cudowną solówkę. Prostą, bez popisów i nachalnej wirtuozerii. Graną od serca i z sercem. W ostatniej części gitarzysta gra hipnotyczny riff, do której dołączają flet i skrzypce, słychać też dźwięki melotronu. Złożony i imponujący kawał doskonałej muzyki! Całą płytę zamyka „Paraiso de flautas” – najdłuższy, 10-minutowy i  najbardziej progresywny utwór na tym albumie. Zdominowany przez flet grający wzniośle i dostojnie. To wiodący instrument, któremu podporządkowane zostały skrzypce, gitara, melotron, a nawet sekcja rytmiczna. Pod koniec brzmienie robi się co prawda ostrzejsze, ale nie jest aż tak ciężkie i mocarne, jak w pierwszych częściach tego albumu. Powiedziałbym, że to taki hiszpański odpowiednik „Aqualung” Jethro Tull. Wspaniałe zakończenie niezwykłego albumu.

Zespół NU istnieje po dziś dzień. Choć w zasadzie powinienem napisać, że to Jose Carlos Molina dobierając sobie coraz to nowych muzyków pod szyldem starej nazwy koncertuje po całym świecie. Z oryginalnego składu bowiem tylko on pozostał na scenie. Niekwestionowany lider, twórca całego repertuaru, wokalista, gitarzysta i flecista. Jednym słowem ARTYSTA.

Nie udało mi się „wyśledzić” sfilmowanego, koncertowego nagrania grupy z okresu debiutu. Nawet nie wiem, czy takie istnieje. Ale to intensywne szukanie przyniosło niespodziewany wynik – natrafiłem na prawdziwy rarytas! To fragment telewizyjnego występu jakie zostało zarejestrowane w 1977 roku, a więc na rok przed wydaniem debiutu! Czteroosobowy skład, jeszcze bez skrzypka, ale za to z…   pierwszym, oryginalnym gitarzystą Rosendo Mercado!!!  Niech więc to rzadkie nagranie przybliży nam fenomen hiszpańskiego gnu.