HARSH REALITY „Heaven And Hell” (1969)

Choć są grupą mało znaną i niemal zapomnianą, to uważa się ich za protoplastów rocka progresywnego. Paradoks? Być może. Zresztą chyba nie pierwszy i nie ostatni w historii muzyki rockowej. A może to po prostu zwyczajna, czasem jednak  brutalna rzeczywistość..?

Oficjalna kompaktowa reedycja jedynego (niestety!) albumu HARSH REALITY „Heaven And Hell” ukazała się, dzięki ludziom dobrej woli z firmy wydawniczej Esoteric, dopiero we wrześniu 2011 roku! Późno! Co prawda wcześniej dwukrotnie pojawiła się ona na rynku, ale te pożal się Boże wydania szczerze radzę omijać bardzo szerokim łukiem. Nawet odradzam ich ewentualne oglądanie! No, chyba że ktoś gustuje w zbieraniu płyt z koszmarnymi, nieoryginalnymi okładkami, z „bujającym” przesterowanym, trzeszczącym zazwyczaj dźwiękiem i niepełnymi lub – o zgrozo! – pourywanymi utworami. Oryginalny winyl dziś jest bardzo cenionym rarytasem – w idealnym stanie jego cena nie schodzi poniżej 1000 funtów!

Grupa HARSH REALITY pochodziła ze  Stevenage, dziś 80-tys. miasta oddalonego ok. 30 mil na północ od Londynu. Fani Queen pamiętają zapewne, że to właśnie tutaj 9 sierpnia 1986 r. ta legendarna grupa dała swój ostatni koncert w oryginalnym składzie. To także rodzinne miasto Lewisa Hamiltona słynnego kierowcy wyścigowego F1. To tyle o Stevenage. Przejdźmy do zespołu.

Powstali na gruzach lokalnego zespołu Freightliner Blues Band (wcześniej Revolution) w połowie 1968 r. r w składzie: Mark GriffitsDave Jenkins gitary, Alan Greed organy i wokal, Roger Swallow perkusja i Steve Miller bas. 19 sierpnia tego samego roku podpisali kontrakt ze znaną wytwórnią płytową Philips Records, która w październiku wydała ich pierwszy singiel „Tobacco Ash Sunday/How Do You Feel”. Następny „Heaven And Hell/Praying For Reprieve” był już zapowiedzią dużej płyty. Oba te wydawnictwa – singiel i longplay ukazały się w maju 1969 roku. Dodam, że do kompaktowej reedycji Esoteric dołączono te dwa rzadkie już dziś single w wersji mono.

Harsh Reality "Heaven And Hell" (1969)
Harsh Reality „Heaven And Hell” (1969)

Ten rewelacyjny album jest klasycznym przykładem, że rock progresywny był naturalnym sukcesorem psychodelii. Na płycie dominuje tajemniczy, ponury wręcz nastrój. Gdyby porównać go do pory roku, to kojarzy mi się on bardzo z późnojesiennym klimatem. Zresztą wystarczy spojrzeć na tył okładki, który doskonale pokazuje czego możemy spodziewać się  po muzyce tego kwintetu. Nawiasem mówiąc pod względem graficznym podoba mi się on bardziej niż front. Z drugiej strony myślę jednak, że ci bardzo inteligentni muzycy, którzy w otoczeniu zielonych smoków (bazyliszków?), w dziwacznych i nienaturalnych pozach, umazani krwią straszą tak na niby. W rzeczywistości puszczają do nas oko mówiąc: Hej! Przyjmijcie naszą muzykę z odrobiną humoru i dystansu! A tych dwóch składników, oraz polotu i wyobraźni, czyli tego co w progresywnej muzyce jest najważniejsze grupie HARSH REALITY nie brakuje.

Tył okładki
Tył okładki

Muzycznie jest to połączenie wczesnych Traffic, Procol Harum, oraz mniej znanych Eyes Of Blue i Czar. Instrumentarium to oczywiście wszechobecne w tamtym czasie ciężkie dźwięki moich ukochanych organów Hammonda i gitary. Do tego solidny rytm, no i głos wokalisty kojarzący się trochę z Gary Brookerem i Steve’em Winwoodem. Zabieg większego wyeksponowania dwóch gitar sprawił, że brzmienie jest zdecydowanie bardziej dynamiczne i ostrzejsze niż innych zespołów z tamtego okresu. Utwory są stosunkowo krótkie, dość zróżnicowane, a jednak tworzą jednolitą całość. Jest ich w sumie dwanaście. Spowija je bardzo specyficzna, tajemnicza aura. Obok melancholijnego nastroju, niemal cmentarnej atmosfery czasem granie staje się ciężkie, ołowiane. Te cudowne, jakby zupełnie niewymuszone kompozycje  odznaczające się nieopisanym wręcz pięknem zespół zagrał tak, że aż ciarki chodzą po plecach. Uwielbiam takie klimaty, tym bardziej, że zostały one wykonane w najlepszy z możliwych sposobów. Mnie ta muzyka zahipnotyzowała. Już po pierwszym przesłuchaniu zakochałem się w tej płycie na zabój!

Mówiąc o progresywnym graniu mam tu na myśli także swobodne mieszanie stylów i gatunków muzycznych. W dwóch pierwszych nagraniach „When I Move”„Tobacco Ash Sunday” słychać pewne wpływy bluesa. Tytułowy „Heaven And Hell” to mroczna i zdecydowanie psychodeliczna odmiana muzyki pop. Ale jakże piękna i urocza to odmiana. Gdy wybrzmiewają ostatnie dźwięki ręka sama sięga po pilota by usłyszeć go raz jeszcze, natychmiast! Utwór „Melancholy Lady” nomen omen jest wręcz do bólu melancholijny. Do tego przepiękny i poruszający. Jak zresztą i cała płyta. Mamy tu jeszcze kapitalny rhythm and bluesowy „Don’t Shoot Me Down”. A także „Devil’s Daughter” gdzie Procol Harum spotyka Led Zeppelin. Zaczyna się spokojnie, prawie folkowo-bluesowo, ale w dalszej instrumentalnej części rozgrzane do czerwoności dwie gitary i organy Hammonda prowadzą ze sobą zaciętą rywalizację. Albo taki „Praying For Reprievie” który zaczyna się powoli, niemal leniwie, by mniej więcej w połowie nabrać tempa i przeistoczyć się w pełne desperacji i narastających emocji granie. Psychodeliczna miniatura „Mary Roberta” podzielona na trzy osobne części została wpleciona pomiędzy inne kompozycje. Zawiera akustyczne granie, przechodzące potem w kobiecy monolog z towarzyszeniem fortepianu i różnych niepokojących odgłosów, by na koniec okrasić to wszystko jedną wielką kakofonią dźwięków z rozmowami, krzykiem, żeńską wokalizą i szarpaniem strun na czele. Mocno nawiedzony fragment. Wstawiony jednak w odpowiednie miejsca robi piorunujące wrażenie. Klimat jak z koszmarnego snu, lub horroru.

To tylko część nagrań z płyty, która po każdym kolejnym przesłuchaniu zawsze zaskakuje czymś nowym. Zapewniam, że po wysłuchaniu „Heaven And Hell” trudno potem przejść do słuchania czegokolwiek innego. Ta płyta po prostu uzależnia! A smakuje wybornie szczególnie w długie jesienne wieczory. Gdy za oknem porywisty wiatr czesze mokre gałęzie drzew strzepując z nich ostatnie liście. Gdy w okienne szyby bębni rzęsisty deszcz…