Ashkan „In From The Cold” (1970)

Grupa ASHKAN działała na muzycznej scenie zaledwie kilka miesięcy. Pozostawiła po sobie jeden jedyny album zatytułowany „In From The Cold” zrealizowany w grudniu 1969 roku, a wydany miesiąc później przez specjalizującą się w promowaniu nowych, undergoundowych zespołów firmę Decca Nova – oddziału znanego koncernu płytowego Decca.  Album z czarującą jak dla mnie okładką, która nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z teledyskiem do piosenki „Gdybyś kochał, hej!” naszej grupy Breakout. Pewnie przez ten wiatrak stojący za muzykami…

ASHKAN "In From The Cold" (1970)
ASHKAN „In From The Cold” (1970)

Płyta zawiera osiem nagrań, trwających łącznie aż pięćdziesiąt dwie minuty muzyki. Jak na rok siedemdziesiąty można powiedzieć, że był to chyba jeden z najdłuższych pojedynczych albumów w tym czasie. Rok później zespół UFO wyda swoją słynną „dwójkę” o osiem minut dłuższą przyprawiając tym samym swych techników i inżynierów dźwięku o totalny ból głowy. Przypomnę, że ze względów technicznych płyty analogowe standardowo zawierały maksymalnie do 45 minut muzyki i nie lada wyzwaniem dla inżynierów dźwięku było upchnięcie na czarnym krążku dodatkowych kilkunastu minut! Słuchając „In From The Cold” mam wrażenie, że te 52 minuty mijają szybko. Zbyt szybko. Tę opinie podzielą zapewne wszyscy fani ciężkiego bluesującego prog-rocka po wysłuchaniu tej jakże klasycznej, z dzisiejszego punktu widzenia, płyty.

W skład grupy ASHKAN wchodzili: wokalista Steve Bailey nota bene przypominający barwą głosu młodego Joe Cockera, basista Ron Bending, perkusista Terry Sims, oraz lider zespołu, kompozytor i gitarzysta Bob Weston. Warto wiedzieć, że Weston grał wcześniej (choć krótko) w blues rockowej kapeli Black Cat Bones, tuż po tym gdy odeszli z niej Paul Kossoff i Simone Kirk – obaj powołali wkrótce do życia grupę Free. Kilka lat później Boba Westona usłyszeć mogliśmy na dwóch albumach Fleetwood Mac: „Penguin” (1973) i „Mystery To Me” (1974).

Płyta zaczyna się od „Going Home”, ciężkiego blues rocka toczącego się powoli jak walec. Sześć i pół minuty w którym Steve Marriott i jego Small Faces spotykają Free. Dech w piersiach zapiera. Dużo żywszy „Take These Chainse” ma bardzo fajną partię gitary z efektem wah-wah, zaś „Stop (Wait & Listen)”, oraz „Slighty Country” to psychodeliczno-folkowe nagrania, które traktuję jako przystawki przed daniami głównymi. Pierwsze z nich to blisko ośmiominutowy, doskonały „Backlash Blues” z bardzo dynamiczną, pełną inwencji grą na gitarze Boba Westona. Bardzo po drodze było w tym kawałku grupie ASHKAN do wspomnianego wyżej Black Cat Bones. Świetny numer!Jednak prawdziwą perłą tego albumu jest moim zdaniem utwór, który zamyka całość. Dwunastominutowy  „Darknes” to prawdziwy majstersztyk rockowego grania, który można postawić w jednym szeregu pomiędzy „Man Of The World” Fleetwood Mac, a suitą „Morning” rewelacyjnego tria T2! Zaczyna się leniwie, by nie powiedzieć sennie. Potem mamy nagłe przyspieszenia, zmiany nastroju i pod koniec ta cudowna improwizacja na dwie gitary! Kiedy utwór się kończy ze zdziwieniem i niedowierzaniem stwierdzam, że to najszybsze 12 minut jakie mi upłynęły! I łapię się na tym, że ponownie wciskam przycisk repeat na pilocie odtwarzacza CD. A przecież nie wypada nie wspomnieć, że oprócz tego są tu jeszcze tak świetne kawałki jak energetyczny „One Of Us Two” i mocno rozkołysany, niemal hipnotyczny „Practically Never Happens”.

Album „In From The Cold” może i nie należy do ścisłej klasyki gatunku jak np. płyty Andromedy i T2, ale niewątpliwie wart jest poznania. Zresztą zaczyna on być pomału doceniany przez fanów starego rocka o czym świadczą wciąż rosnące ceny za oryginalny longplay (zwłaszcza w Ebayu). Dodam, że winyl ukazał się także w znacznie rzadszej, monofonicznej wersji. Rarytas i prawdziwy obiekt westchnień wielu poważnych kolekcjonerów czarnego krążka. Ja pozostaję jednak przy swojej wersji kompaktowej, którą wydała bardzo ceniona przeze mnie wytwórnia Grapefruit w 2010 roku.