Po raz pierwszy THE HUMAN INSTINCT usłyszałem będąc nastolatkiem, a więc w czasach przed internetem i kanałem YouTube, w radiowej „Trójce”. To nie była cała płyta, a jedynie nagranie „The Nile Song” – cover grupy Pink Floyd pochodzący z płyty „More”. Najbardziej hard rockowy utwór Floydów w tamtym czasie. Ta wersja, zupełnie nieznanej mi grupy pochodzącej gdzieś z drugiego końca świata, bardzo mnie zaintrygował. Mniej agresywna i nie tak dynamiczna jak oryginał. Powiedziałbym, że progresywno-psychodelicznie „rozmyta”, ale za to z kapitalną partią gitary. Traktując to jako muzyczną ciekawostkę, nie znając tytułu albumu, zanotowałem sobie nazwę zespołu opatrując ją ogromnym wykrzyknikiem. Miałem nadzieję, że może kiedyś uda mi się dotrzeć do całej płyty. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę jak płonne były w tym czasie te nadzieje… A jednak udało się. Co prawda lata świetlne później, ale jednak! Przez zupełny przypadek w jednym z wielkich sklepów muzycznych „wygrzebałem” płytę zatytułowaną „Stoned Guitar” wciąż tajemniczego dla mnie zespołu. Pomijam, że stała sobie na półce w zupełnie innym miejscu niż powinna, oraz to, że ktoś z obsługi nakleił logo sklepu z ceną na spisie utworów! Na to ostatnie machnąłem ręką. Trudno. Radość z nieoczekiwanego zakupu „białego kruka” była dużo, dużo większa. Kiedy jednak w domu ją rozpakowałem, okazało się, że… nie było tam „Pieśni Nilu”! To nie TA płyta!!! Rozczarowany i wściekły odłożyłem ją na półkę. Wróciłem do niej po tygodniu i wówczas – jak mawia młodzież – kopara opadła na glebę…
Historia zespołu zaczyna się w dalekiej Nowej Zelandii w 1966 roku, kiedy to Trevor Spitz, lider popularnej grupy The Four Fours, postanowił opuścić swych kolegów, gdy dowiedział się, że chłopaki wyruszają do Londynu po sławę i pieniądze. W tym czasie bardzo wielu wykonawców z tego rejonu świata emigrowało na Wyspy, do muzycznego Eldorado, z nadzieją na zrobienie kariery. Jego miejsce dość szybko zajął Maurice Greer, 19-letni śpiewający perkusista, były członek grupy The Flares Show Band (debiutował w niej mając 14 lat) i The Saints. Będąc w tym ostatnim chyba jako pierwszy na świecie tak zmodyfikował swój zestaw, że mógł na nim grać stojąc(!) co – jak twierdził – bardzo ułatwiało mu śpiewanie. On też, w czasie rejsu statkiem płynącym do Anglii wymyślił nazwę grupy tłumacząc, że THE HUMAN INSTINCT to zdecydowanie „poważniejsza” nazwa dla kapeli aniżeli banalne The Four Fours.
Po trzech miesiącach pobytu w Londynie w końcu udało im się zagrać pierwszy koncert. Wygrali też jeden z licznych przeglądów dla amatorskich zespołów rockowych piosenką „Good Vibration” Beach Boys(!) i jakimś cudem załapali się w trasę po północnej Anglii z The Small Faces. Szczęście się do nich uśmiechnęło, gdy Philips podpisał z nimi kontrakt płytowy i w 1967 roku wydał trzy single. Wszystkie, raczej przeciętne, przeszły bez echa choć „New Musical Express” piosence „Rich Man” wystawił w miarę pozytywną ocenę. Jednak Philips szybko wycofał się z umowy, tak samo jak i Deram – wydawca dwóch kolejnych małych płytek zespołu z 1968 roku, które nie spełniły oczekiwań szefów firmy płytowej. Nawiasem mówiąc single te dziś warte są fortunę. Nie ma zysku, nie ma kontraktu. Nie ma kontraktu – czas wracać do domu.
Maurice Greer tak łatwo jednak się nie poddawał. Skontaktował się ze swym serdecznym przyjacielem z rodzinnego Palmenstron mającym maoryskie korzenie, gitarzystą Billy Te Kahik’iem zwanym Billy TK, proponując współpracę. Już wówczas mówiło się o nim, że to „cudowne dziecko gitary” i jak czas pokazał nie było w tym określeniu cienia przesady. Nowym basistą został Peter Barton i w trzyosobowym składzie THE HUMAN INSTINCT w lutym 1969 przypuścił ponowny szturm na Londyn. Z miejsca kupili ogromne nagłośnienie i oświetlenie sceniczne, dzięki czemu wzrosło też zainteresowanie ich występami. Atrakcją dla przybyłych fanów okazał się nie tylko śpiewający i grający na stojąco perkusista, ale też ( a może przede wszystkim) egzotyczny Maorys z burzą długich gęstych włosów dający popis gry na gitarze. Z całej trójki Billy TK zaczynał stawać się czołową postacią w tym zespole.
Wizyta w Londynie i okolicach trwała tym razem niepełne trzy miesiące. Ale tuż po powrocie trio przystąpiło do nagrywania swojej pierwszej płyty, która pod tytułem „Burning Up Years” ukazała się pod koniec 1969 roku. W połowie sesji nagraniowej w studiach Astor zupełnie niespodziewanie grupę opuścił basista, którego na szczęście dość błyskawicznie zastąpił Larry Waide. Debiut płytowy okazał się sporym sukcesem, ale nic w tym dziwnego, gdyż zespół zaprezentował na nim wyśmienitą mieszankę psychodelicznego ciężkiego rocka spod znaku The Jimi Hendrix Experience i Cream z klasycznym białym bluesem. Entuzjastyczne recenzje z jakim przyjęto debiut na nowozelandzkim rynku muzycznym i zachwyt tamtejszych fanów spowodował, że THE HUMAN INSTINCT niemal z miejsca przystąpił do nagrywania kolejnego krążka. Ten pod nazwą „Stoned Guitar” ukazał się w czerwcu 1970 roku.
Okładka przedstawiała połamaną gitarę wystającą spod kamiennego gruzu („Ukamienowana gitara”), choć w slangu słowo stoned oznacza też nawalony, urajany (w sensie: naćpany). Tytuł płyty można więc interpretować na dwa sposoby. Warto też dodać, że w projekcie wykorzystano obraz nowozelandzkiego artysty Michaela Smither’a „Two Rock Pools” na który „nałożono” gitarę.
Album, zawiera sześć kapitalnych kompozycji, utrzymanych w klimacie nagrań The Jimi Hendrix Experience – tylko zagranych nieco ciężej! Zaczyna się od prawdziwego trzęsienia ziemi – kompozycji „Black Sally” Dennisa Wilsona (tego od Kahvas Jute, a nie z The Beach Boys) wydanej wcześniej na singlu przez mało znany zespół Mecca. Jest dobrze! Jest moc! Utwór aż kipi energią i ostrymi jak brzytwa zagrywkami gitarowymi z użyciem efektu wah wah. Tytułowy „Stoned Guitar” to mocno nabuzowany Hendrix, który na swej drodze spotyka wczesny Hawkwind. Rozumiem teraz skąd ta dwuznaczność w interpretacji tytułu albumu. Gitarowa „kosmiczna” jazda z kolorowymi, ciekawymi solówkami trwa blisko 3 minuty, po których zdecydowanie i „twardo” wchodzi sekcja rytmiczna. Całość trwa w sumie siedem minut. Odlotowych wręcz minut! Jest to też jedyna autorska kompozycja zespołu na tym albumie. Pierwsza strona oryginalnego longplaya kończy się 9-minutowym nagraniem „Jugg -A-Jug Song” nowozelandzkiego gitarzysty Jessie Harpera (wł. Doug Jerebine), z którym Maurice Greer zaprzyjaźnił się podczas pobytu w Londynie. Dynamiczny, pełen improwizacji utwór skrzący się (znowu) świetnymi solówkami gitarowymi i doskonałym zgraniem sekcji. Ten sam Jessie Harper jest autorem kolejnego nagrania. Jego „Midnight Sun” otwiera stronę „B” czarnego krążka. Zaczyna się riffem podobnym do kawałka z „Mississippi Queen” Mountain, ale już po chwili wszystko wchodzi na własne tory. Tory, po których muzyka toczy się wolno i ociężale niczym długi pociąg towarowy, by w końcówce przyspieszyć. Trudno jest mi się od niego uwolnić. On po prostu uzależnia! Kojące dźwięki przynosi nagranie „Tomorrow” zaśpiewane przez Greera, uroczo zagrane na gitarze akustycznej przez basistę Larry Waide’a. Ta bardzo spokojna ballada pochodzi z repertuaru niejakiego Johna Kongosa, piosenkarza z RPA przypominającego z wyglądu… Johna Lennona. W oryginale tytuł brzmiał „Tomorrow I’ll Go”. Nawiasem mówiąc Happy Mondays w latach 90-tych oparli swój przebój „Step On” na piosence „He’s Gonna Step On You Again” wylansowaną w 1971 roku właśnie przez Kongosa. Całość kończy blues rockowy standard Rory Gallaghera i grupy Taste „Railway And Gun”. Rozciągnięty do dziesięciu minut (oryginał trwał trzy i pół) ze świetnym pochodem pulsującego basu pełen improwizacji i gitarowych smaczków. Tę wersję, w wykonaniu Nowozelandczyków kupuję z zamkniętymi oczami!
Album „Stoned Guitar” to absolutnie rewelacyjny gitarowy klasyk, który powinien znaleźć się w każdej szanującej się płytotece fana ciężkiego rocka. Billy TK zwany też maoryskim Hendrixem swoim nieprzeciętnym talentem udowodnił, że należy mu się miejsce, by stanąć w jednym szeregu u obok Page’a, Beck’a, Claptona, czy Robina Trowera. Gdyby nagrywał i wydawał w Anglii, to kto wie – może zrobiłby karierę tak dużą jak oni, a może i większą? Zespół THE HUMAN INSTINCT zapewne byłby też silną konkurencją dla ówczesnych tytanów rocka z Black Sabbath, Deep Purple i Led Zeppelin na czele. Dodam jeszcze, że kompaktowa reedycja Sunbean Records z 2011 roku zawiera cztery bonusy, w tym singiel promujący płytę z utworami „Black Sally/Mignight Sun” dziś już praktycznie nieosiągalny.
W 1971 roku ukazał się trzeci krążek tria (i ostatni na którym zagrał gitarzysta Billy TK) zatytułowany „Pins In It”. Album poziomem nie odbiegał od swych dwóch poprzedników, choć rzecz jasna nie przebił (jak dla mnie) swego poprzednika. To w końcu na nim odnalazłem ów sławetny utwór grupy Pink Floyd, „The Nile Song” dzięki któremu dowiedziałem się o istnieniu zespołu pochodzącego z dalekiej Nowej Zelandii.