NIRVANA – cztery odsłony małego, słodkiego zespołu.

Gdyby nie przypadkowe spotkanie w londyńskiej kafejce La Gioconda na Denmark Street dwóch studentów – irlandzkiego muzyka Patricka Campbell-Lyons’a i greckiego kompozytora Alexa Syropoulosa prawdopodobnie nigdy nie powstałaby brytyjska (!) grupa NIRVANA. Zdarzenie to miało miejsce w 1965 roku; Kurt Cobain urodzi się dopiera za dwa lata, a jego Nirvana wykluje się dwie dekady później. Ich drogi skrzyżują się zresztą na moment. Sprawa o prawne używanie nazwy, którą założyli obaj muzycy Cobainowi skończyła się polubowną ugodą (podpartą czekiem na sumę 100 tys.$ !). Żadna ze stron nie miała potem do siebie pretensji, a panowie w pewnym stopniu nawet się zaprzyjaźnili… Na punkcie kapeli Cobaina świat oszalał. NIRVANA z Wysp nigdy nie doświadczyła ani sławy grunge’owców, ani innych brytyjskich grup psychodelicznych. Na listach przebojów gościła rzadko i szybko z nich spadała. Tuż po nagraniu swojego trzeciego albumu „To Markos III” szybko popadła w zapomnienie. Jednak dla wszystkich kolekcjonerów, którzy kochają dźwięki niszowych grup lat 60-tych do dziś pozostają kultową i zjawiskową kapelą. Są też tacy, którzy uważają ją za rodzaj Świętego Graala późnej brytyjskiej psychodelii…

Alex Spyropoulos i Patrick Campbell-Lyons
Alex Spyropoulos i Patrick Campbell-Lyons

Gdy przyjrzeć się opisowi pierwszej płyty NIRVANY, która pod tytułem „The Story Of Simon Simopath” ukazała się w październiku 1967 roku, od znanych nazwisk można dostać zawrotu głowy. Producentem krążka był Chris Blackwell, założyciel Island Records, „odkrywca” Boba Marleya, któremu w studio pomagał Tony Visconti znany potem ze współpracy z Davidem Bowie, grupami T.Rex, The Moody Blues i U2. Aranżacjami zajęli się Mike Vickers (pomagał grupie Manfred Mann) i Jimmy Miller (współpracował z The Rolling Stones), Swoje „trzy grosze” dołożył także producent filmowy Chris Thomas („od kuchni” sfilmował pracę Pink Floyd nad albumem „The Dark Side Of The Moon”) i inżynier dźwięku Brian Humphries nagrywający później płyty z Traffic, McDonald & Giles, Black Sabbath, Pink Floyd („Wish You Were Here” oraz „The Animals”) i wielu innych. Fakt – w tym czasie niemal wszyscy oni dopiero zaczynali swą zawodową przygodę, ale już wkrótce staną się najwybitniejszymi brytyjskimi producentami, aranżerami, inżynierami dźwięku. Warto więc pamiętać, że ich początki sięgały NIRVANY

Stworzony wspólnymi siłami longplay był chyba jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym concept albumem. To po nim powstaną inne, równie ważne koncepcyjne płyty jak „Days Of The Future Passed” The Moody Blues (listopad’67), „FS Sorrow” The Pretty Things (grudzień’68), „Tommy” The Who (kwiecień’69), „Arthur” The Kinks (grudzień’69)…

NIRVANA "The Story Of Simon Simopath" (1967)
NIRVANA „The Story Of Simon Simopath” (1967)

„The Story Of Simon Simopath” to opowieść z życia tytułowego bohatera ukazana poprzez serię krótkich piosenek. Jako mały chłopiec marzy o skrzydłach i swobodnym lataniu. W szkole uważany za dziwaka i odludka separowany jest przez kolegów, a gdy staje się dorosłym mężczyzną (w 1999 roku!) praca w biurze przy komputerach nie daje satysfakcji. Odrzucany wciąż przez otoczenie przypłaca to załamaniem nerwowym, po którym trafia do szpitala psychiatrycznego. Tam dostaje się do kosmicznego statku i rusza w magiczną podróż. Poznaje centaura – jedynego i najwierniejszego przyjaciela, oraz śliczną boginię o imieniu Magdalena – pierwszą miłość, którą wkrótce poślubi… Realia mieszają się z  baśniową fantastyką podpartą jednolitymi, solidnymi i bogatymi melodiami. W bardzo oryginalny sposób połączono tu proste popowe piosenki z psychodelią i soft rockiem. Zwracam uwagę na piękne aranżacje orkiestrowe ozdobione barokowymi wstawkami, które skrzą się niczym cyrkonie na wytwornej biżuterii. By brzmienie było pełniejsze duet skorzystał z usług muzyków sesyjnych wzbogacając je m.in. o drugą gitarę, wiolonczelę i róg francuski.

Ci sami muzycy sesyjni wspomagali NIRVANĘ także na koncertach i występach telewizyjnych. Podczas programu we francuskiej telewizji spotkali się ze słynnym katalońskim malarzem surrealistą Salvadorem Dali. W trakcie wykonywanej przez zespół piosenki mistrz oblał ich czarną farbą! Gitarzysta Campbell-Lyons zdążył zasłonić się swoją dopiero co kupioną skórzaną kurtką. „Szkoda, że Dali tak szybko opuścił studio, bo po wyschnięciu farby mógłby złożyć na niej swój autograf.”  – skomentował z humorem całe zdarzenie muzyk. Nie mniej wytwórnia Island przysłała artyście rachunek  za czyszczenie wiolonczeli z farby…

Drugi album grupy „All Of Us” wydany rok później był czymś absolutnie magicznym i nawet dzisiaj sprawia, że pojawiają się u mnie ciarki na plecach. Okładka płyty to reprodukcja obrazu Pierre’a Fritela z 1892 roku przedstawiająca zwycięski pochód znanych postaci świata pośród szpaleru nagich martwych ciał.

LP "All Of Us" (1969)
LP „All Of Us” (1969)

Cała historia płyty zaczęła się od propozycji producenta filmowego, Johna Bryana, który zaproponował grupie NIRVANA napisanie piosenki do filmu „The Touchables” („Dotykalni”) w reżyserii Roberta Freemana. Nazwisko tego ostatniego nie powinno być obce fanom The Beatles. Freeman był bowiem oficjalnym fotografem słynnej czwórki z Liverpoolu i autorem niesamowitego zdjęcia z okładki „Rubber Soul”… Zespół przedstawił kilka propozycji z czego John Bryana wybrał piosenkę roboczo zatytułowaną „We’ve Got To Find A Place” przemianowaną wkrótce na „The Touchables (All Of Us)”. Ta blisko trzyminutowa kompozycja to bez wątpienia dzieło geniuszu. Usłyszeć w niej można klawesyn, któremu towarzyszą skrzypce, rożek i chór anielskich psychodelicznych głosów. Do tej pory takie perły potrafił tworzyć tylko Syd Barrett zażywając przed tym dość pokaźną dawkę LSD. Barrettowskich odnośników jest tu zresztą trochę więcej, ot choćby w „Girl In The Park” z prostym rytmem i chórkami, czy w kawałku „Frankie The Great”.

Tył okładki (reedycja CD Island Records 2003).
Tył okładki  – reedycja CD  z 4 bonusami (Island Records 2003).

Największym przebojem z tej płyty okazał się utwór, który ją otwierał, czyli „Rainbow Chaser”. Wydany na singlu stał się hitem w Anglii (nr 1 na listach przebojów), zaś w Norwegii przez dziesięć miesięcy nie schodził z tamtejszej Top 10! Ta przepiękna kompozycja ze swoją słodką wibracją jest jedną z najwspanialszych jakie można znaleźć na brytyjskich albumach psychodelicznych. Zastosowano w niej dość odważny i eksperymentalny efekt polegający na zwalnianiu i przyspieszaniu taśmy z muzyką, na którą nakładano inne dźwięki. Phasing, bo tak to się fachowo nazywa, użyli po raz pierwszy Beatlesi w „Norwegian Wood”…  Zachwyca mnie też bardzo urokliwa ballada „Melanie Blue”, a przy instrumentalnym „The Show Must Go On” z przepiękną partią fletu po prostu wymiękam.

Album „All Of Us” recenzenci określali różnie – jako psychodeliczny pop, barokową psychodelię, orkiestrowy pop rock… Wydaje mi się, że geniusz tych dźwięków, wspaniałe kompozycje i perfekcyjna produkcja sprawiają, że powinno się go traktować jako wykwintne danie brytyjskiej psychodelii. I tego się trzymajmy.

Materiał na trzeci studyjny krążek zatytułowany „Black Flower” został odrzucony przez Blackwella, który stwierdził, że nie pasuje on do wizerunku jego wytwórni. Dał muzykom wolną rękę, pozwolił zabrać taśmy i szukać szczęścia gdzie indziej. Szkoda, bowiem był to naprawdę piękny, orkiestrowy album, choć z drugiej strony nie trudno nie zgodzić się z szefem Island, który porównał go do muzyki Francis Lai z filmu „Kobieta i mężczyzna”. Ostatecznie płytę pod zmienionym tytułem „To Markos III” wydała w maju 1970 roku  Pye Records. Szkoda, że w nakładzie zaledwie… 250 sztuk!

LP "To Markos III" (1970)
LP „To Markos III” (1970)

Podrażniony takim obrotem sprawy pianista i główny kompozytor NIRVANYAlex Syropoulos dał sobie na pewien czas spokój z branżą muzyczną. Osamotniony Campbell-Lyons nie poddał się tak łatwo, zebrał nowych muzyków i nagrał z nimi totalnie odmienny stylistycznie album. Płyta „Local Anaesthetic” którą wydała spirala Vertigo w 1971 roku ozdobiona piękną okładką Keefa (tego od debiutu Black Sabbath i „Valentyne Suite” Colosseum) zawierała dwie długie, skomplikowane formalnie kompozycje z czego jedna miała formę 20-minutowej improwizacji.

Płyta "Local Anaesthetic" (1971) to już była inna bajka...
Płyta „Local Anaesthetic” (1971) to już była inna bajka…

Nowymi muzykami zaproszonymi do studia okazali się członkowie grupy Jade Warrior oraz znakomity saksofonista Mel Colins. I to oni rozdają tutaj karty. Gitara Tony 'ego Duhiga brzmi bardzo podobnie jak w Jade Warrior. Pojawiają się też pierwiastki muzyki Dalekiego Wschodu tak bardzo eksponowane na ich płytach. Obecność Mela Collinsa nadaje muzyce jazzowego kolorytu. Ciekawe, że wiodącym instrumentem klawiszowym wcale nie były tak bardzo popularne w tym czasie Hammondy, a zwyczajny fortepian i (okazjonalnie) klawesyn. Wokale – szczególnie w otwierającym płytę utworze  „Modus Operandi (Method Of Work)” – przypominają mi Johna Leesa z Barclay James Harvest i momentami brzmią dość awangardowo. To na pewno nie jest ta NIRVANA z pierwszych trzech płyt… Drugą stronę albumu wypełnia pełna improwizacji suita „Home” złożona z pięciu części. Jako całość robi wrażenie bardziej melodyjnej od „Modus Operandi”  z łagodniejszymi, bardziej harmonicznymi wokalami i mocniejszą strukturą. Zawiera też kilka przebojowych fragmentów, które śmiało mogły ukazać się na singlach.

Był to najbardziej nowatorski album zespołu, o którym jej główny twórca Campbell-Lyons powiedział: „Płyta „Local Anaesthetic” zwiastuje narodziny nowej NIRVANY. I trudno się z tym zdaniem nie zgodzić…

W 1985 roku duet ponownie się połączył i wydał pod swą magiczną nazwą kilka kolejnych płyt. Planowali też wydanie albumu z piosenkami Kurta Cobaina i jego Nirvany na znak przyjaźni między obu grupami. Nieoczekiwana i tragiczna śmierć Kurta zniweczyła te plany. Może do tego pomysłu powrócą? Mam taką nadzieję, bo mimo iż od ich debiutu minęło pół wieku do dziś wciąż są aktywnymi, pełnymi zapału muzykami.