SUNDAY „Sunday” (1971)

Z nieznanymi i zapomnianymi przez czas płytami jest jak z biżuterią. Jedne wpadają w oko (w ucho) powodując momentalny zachwyt, inne odkrywają swe piękno powoli, uwodząc szczegółami i drobnymi niuansami. Bywają cudownie lśniące wielkie diamenty i brylanty, pełne uroku perły i mieniące się w świetle dnia drobniutkie cyrkonie. Celem niedzielnego wypadu do centrum nie był jednak jubiler, ani jakikolwiek inny sklep, a po prostu spacer ulicami Oxfordu. Drzemie w człowieku nieraz taka potrzeba, by idąc znanymi sobie ulicami spojrzeć na nie z innej perspektywy, obejrzeć domy i kamienice, które mija się co dzień nie zwracając na ich piękno. Broad Street jak na oxfordzkie standardy jest dość szeroką arterią, przy której m.in. znajduje się jeden z najstarszych Uniwersytetów Balliol College założony w 1263 roku! Tuż za nim mieści się istniejąca od 1879 roku mała księgarnia Blackwell, do której jakaś niepojęta siła wepchnęła mnie w to niedzielne przedpołudnie do środka.

Księgarnia "Blackwell" na Broad Street (Oxford).
Księgarnia „Blackwell” na Broad Street (Oxford)

Jak się okazało znalazłem tam prawdziwy klejnot! Co prawda nie jubilerski, ale muzyczny – płytę szkockiej grupy nazywającej się (nomen omen) SUNDAY. Nazwa kapeli kompletnie nic mi nie mówiła. Dlaczego więc zwróciłem na nią uwagę? Okładka!  Od pierwszego spojrzenia ujęła mnie grafika płyty inspirowana obrazem amerykańskiego abstrakcjonisty (niemieckiego pochodzenia) z przełomu XIX i XX wieku – Lyonela Feiningera. Przykuła mą uwagę na tyle silnie, że nie wiedząc w którym momencie a już była w moich rękach na zawsze…

O zespole SUNDAY w zasadzie wiadomo niewiele. Prawie nic. Tworzyli go trzej muzycy: grający na klawiszach Jimmy Forest, gitarzysta John Barclay, oraz śpiewający basista Davy Patterson. Do nagrania płyty, która została zrealizowana w londyńskim studio Sound Techniques (Pink Floyd nagrali tam singiel „See Emily Play”, a Jethro Tull album „This Was”) panowie zaprosili perkusistę Pete’a Gavina z grupy Jody Grind. Ten znakomity materiał z niewiadomych powodów nie został jednak wydany na Wyspach. Album „Sunday” ukazał się tylko w Niemczech (tak jak niewydane w UK albumy grup Diabolus, Little Big Horn i Crazy Label) nakładem tamtejszej wytwórni Bellaphone w 1971 roku.

LP. "Sunday" (971)
LP. „Sunday” (1971).

Zespół grał dość ciężkawego ale wyrafinowanego, progresywnego rocka (z organami Hammonda) w stylistyce Atomic Rooster, Argent, Procol Harum, Beggars Opera, a nawet wczesnych Pink Floyd. To wszystko było doskonale przemyślane, precyzyjnie dopasowane. Aż wierzyć mi się nie chce, że nagrali ją nieznani debiutanci; całość sprawia wrażenie na dojrzały i skończenie doskonały produktu.

Płytę otwiera rozkołysany rocker „Love Is Life” z dynamiczną perkusją, gitarowymi riffami, elektrycznym fortepianem i potężnym brzmieniem Hammondów, które jeszcze nie raz dadzą o sobie znać! Dwuczęściowe „I Couldn’t Face You” to ballada z ciekawą bluesową melodią wygrywaną przez fortepian w stylu Procol Harum (część pierwsza) przechodząca w dynamicznie rozwijający się kawałek ze świetnym dialogiem organów i gitary solowej (część druga). John Barcley popisał się tutaj fantastyczną solówką! Całość napędzała kapitalnie grająca perkusja (ach te czynele!). Po tak szalonej dawce energii przychodzi czas na uspokojenie w postaci pięknego aż do bólu nagrania o wszystko mówiącym tytule „Blues Song”. Ach jak mu blisko do „Babe I’m Gonna Leave You” Led Zeppelin. Ciary!!!! Tuż po nim wybieramy się w magiczną podróż za sprawą  „Man In A Boat”. Psychodeliczna wyprawa w powolnym, majestatycznym rytmie mająca coś z tajemniczych klimatów pierwszych płyt Pink Floyd. Szkoda, że tak krótka… „Ain’t It Pity” ujmuje i zachowuje idealnie ducha tamtych czasów. Rockowy kawałek ze swobodnie płynącymi organami, fortepianem i partiami gitary z uwodzicielskim wokalem. Takich nagrań w tym czasie było setki, jeśli nie tysiące. A jednak  ma on w sobie pewną magię, która przykuwa uwagę od pierwszego taktu; słucham go zawsze z wielką uwagą i radością. I to samo mogę powiedzieć o kolejnym, niespełna czterominutowym nagraniu „Tree Of Life” w którym mój zachwyt budzi partia organów. Jimmy Forest to prawdziwy czarodziej biało-czarnych klawiszy. Najlepsze grupa zostawiła prawie na samym końcu. Blisko jedenastominutowy „Sad Man Reaching Utopia” to autentyczny klejnot progresywnego rocka. Epicki rozmach, liczne zmiany tempa i nastrojów, kapitalne partie instrumentalne całego zespołu układają się w rodzaj rockowej suity przed którą chylę czoło! Po jej wysłuchaniu nieodparcie ciśnie się pytanie: dlaczego tak wspaniały zespół nie przebił się wówczas na muzycznym rynku..? Całość kończy znakomity numer „Fussing And Fighting”, w którym na plan pierwszy wysuwa się John Barcley ze swoją gitarą. Po takim nagraniu mój muzyczny apetyt wzrasta, domaga się więcej i więcej. Cóż, NIEDZIELA jest tylko raz w tygodniu. A szkoda…

PS. Ten materiał wydany był w koszmarnej formie na bardzo trzeszczącym i głuchym CD w połowie lat 90-tych. Na szczęście nowa edycja szwedzkiej wytwórni płytowej Flawed Gems z 2011 roku brzmi perfekcyjnie!