ZIOR „Zior” (1971)

Największą atrakcją angielskiego miasta Southend-on-Sea (zwane też  Southend) leżące tuż przy lejowatym ujściu Tamizy do Morza Północnego  jest molo – najdłuższe na świecie, liczące sobie ponad dwa kilometry długości, po którym od 1890 rok  jeździ kolejka szynowa. Do tego Southend może pochwalić się „Wyspą Przygód”, czyli Wesołym Miasteczkiem, teatrami, kasynami, wieloma kortami tenisowymi, pięknymi parkami. W tym rozrywkowym mieście nie brakuje oczywiście dyskotek, pubów i klubów, które są głównym miejscem towarzyskich spotkań. To w tym mieście, być może w jednym z takich klubów, a może na słynnym molo, spotkała się grupa przyjaciół, która założyła rockowy zespół ZIOR. I choć działali krótko, zdążyli rozsiać nasiona przyszłej obsesji na punkcie okultyzmu, rockowej mszy i czarnej magii.

Southend-on-Sea. Najdłuższe molo na świecie.
Southend-on-Sea. Najdłuższe molo na świecie (2158 m.).

Początki ZIOR to burzliwy rok 1968: koniec paryskiej pseudo-rewolucji z utopijnym hasłem „Il est interdit d’interdire!” (zabrania się zabronić!), brutalne ataki policji i Gwardii Narodowej na studentów w Północnej Karolinie, ofensywa Tet w Wietnamie, zabójstwo senatora Roberta Kennedy’ego, krwawo stłumiona Praska Wiosna przez radzieckie i ich sojusznicze czołgi, pierwszy bezpłatny koncert w Hyde Parku i nadzy aktorzy na scenie w „Hair”… Lato Miłości się skończyło, a kolorowe „dzieci kwiaty” zwiędły. Do Brytanii docierało to wszystko jak odbite echo; jedynie psychodelia zadomowiła się tu na dobre. Jednakże powoli budziło się już nowe pokolenie. Pokolenie poszukujące nowych szamanów, szarlatanów i wizjonerów. Nauka Wielkiej Bestii, okultyzm i mistyka Aleistera Crowleya (1875-1945) jest znowu pożądana, choć Anton LaVey, założyciel Kościoła Szatana był w Wielkiej Brytanii na szczęście całkowicie nieznany…

Pomysł na grupę narodził się w głowach perkusisty Pete’a Brewera (z The Essex Five) i wokalisty Kevina Bonsora (The Night Riders) grającego także na klawiszach. Szybko dołączyli do nich: basista Barry Skeels i gitarzysta John Truba. Patrząc z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że zespół miał dwa oblicza: koncertowe i studyjne, choć sami nazywali to muzyczną mądrością. Na scenie totalnie improwizowali tworząc spektakle muzyczne, choć w zasadzie był to rodzaj swoistego happeningu z czynnym udziałem publiczność. „Kręgosłupem” przedstawienia (bowiem trudno nazwać to było koncertem w jego ogólnym rozumieniu) była odtwarzana przez ZIOR tzw. szatańska msza bazująca na okultyzmie, czarnej magii, obrządkach voodoo w połączeniu z mroczną muzyką. Na scenie pojawiały się nagie tancerki składane w krwawej ofierze na symbolicznym ołtarzu. Nic dziwnego, że w niedługim czasie udało im się zbudować reputację skandalicznego podziemnego zespołu z… silnymi sukcesami! Oczywiście muzycy robili to z dystansem puszczając do publiczności oko, ale co niektórzy dali wpuścić się w przysłowiowe maliny. Jeden z recenzentów napisał po ich występie: ” W przeciwieństwie do Hawkwind, lub Magmy będąc tam trzeba być naprawdę naćpanym, by móc to wszystko objąć rozumem i docenić. Podobnie jak na koncertach Grateful Dead. Tyle, że tu wychodząc nogi mi się trzęsły…”

Koncerty miały dla grupy o wiele większe znaczenie niż żmudna praca w studio. Tyle, że ta „druga twarz” pokazała ZIOR jako zespół niezwykle utalentowanych i kreatywnych muzyków. Ich jedyny (oficjalny) album, wydany przez efemeryczną, małą wytwórnię płytową Nepentha ukazał się w 1971 roku.

Album "Zior" (1971).
Album „Zior” (1971).

Oczywiście trudno na niej znaleźć ducha występów zespołu na „żywo”, nie mniej jest to moim zdaniem bardzo interesująca i naprawdę świetna płyta. Na pozór wydaje się, że to dość prosty i dynamiczny hard rock z minimalnymi wpływami psychodelii. Potwierdzają to takie nagrania jak otwierający całość, bardzo rytmiczny i nieco sabbathowski „I Really Do„, mocarny „Now I’m Sad” z użyciem fisharmonii, czy melodyjny i dość hipnotyzujący „Love’s Desire” z szamańskim śpiewem i podzieloną na dwie części ładną (choć krótką) solówką gitarową. Plemienny rytmy pojawiają się w „Za Za Zilda” , ale moją szczególną uwagę przykuł psychodeliczny numer „Quabala” ze świetną partią organów, będący skrzyżowaniem dwóch nagrań: „Set The Controls…” z „Careful With That Axe, Eugene” Pink Floyd. Cóż za klimat! I tylko żal, że to jedynie trzy minuty… Nic nie  mogę  zarzucić bluesowemu, ale jakże żywiołowo zagranemu „Give Me Love”. Z kolei mocno pulsujący bas i fantastyczna perkusja napędzają kawałek zatytułowany „Oh Mariya” wzbogacony męskim chórkiem, Wokalne harmonie pojawiają się też w balladzie „I Was Fooling” zagranej na gitarze akustycznej z udziałem fletu. Tu moje skojarzenia wędrują do Amerykanów z The Mamas And The Papas… Początek „New Land” jako żywo przypomina stary dobry Procol Harum (organy), ale gdy w drugiej minucie wchodzi flet nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to jakaś nieznana, wygrzebana z archiwów kompozycja Iana Andersona i chłopaków z Jethro Tull! Jak więc widać (a raczej słychać) jest różnorodnie i próżno szukać tu czarnej magii i satanistycznych wątków…

W tym samym roku zespół nagrał jeszcze jeden album. Zrobiony niejako po godzinach, dla szybkiej gotówki ukazał się pod nazwą Monument. Z uwagi na prawa autorskie i inne kwestie prawne muzycy posłużyli się wymyślonymi imionami i nazwiskami. Płytę „First Monument” wydała bardziej znana wytwórnia Beacon Records, a cała jednodniowa sesja nagraniowa odbyła się po pijaku, nie mówiąc o tym, że cała czwórka wcześniej nieźle się naćpała…

LP "First Monument" (1971) nagrany przez ZIOR pod nazwą Monument.
LP „First Monument” (1971) nagrany przez ZIOR pod nazwą Monument.

Longplay zawierał klasyczny, w dużej mierze instrumentalny, ciężki prog-rock z dominującym brzmieniem Hammondów. Tak naprawdę było to jedno wielkie i niesamowite jam session. Całość przypomina stylistykę formacji Bram Stoker, momentami brzmi jak Rare Bird, oraz Arzachel! Czyż potrzeba lepszej rekomendacji..?

W 1972 roku ZIOR miał już prawie gotowy materiał na drugą płytę. Nieuczciwy agent zespołu doprowadził jednak do rozpadu grupy i cała sprawa stała się nieaktualna. Nagrania w dziwny sposób wyciekły jednak ze studia i ukazały się – bez zgody zespołu – na longplayu „Every Inch A Man” wydanym tylko w Niemczech. Nie powinien być traktowany jak produkt finalny, bo takim nie był. Można jedynie stwierdzić, że kwartet konsekwentnie podążał wyznaczoną drogą stawiając na jeszcze bardziej cięższe brzmienie.

Prorokami i szamanami nowych mrocznych kultów na pewno nie byli Black Widow ze swym debiutanckim albumem „Sacrifice”. Pierwszeństwo należy się Black Sabbath, mniej znanemu Iron Claw, czy amerykańskiemu Coven. Zresztą ci ostatni na swej płycie „Witchcraft Destroys Minds And Reaps Soul” (1969) zafascynowani czarną magią i diabelskimi klimatami jako pierwsi „pobłogosławili” świat znakiem rogów. Do tej listy dopisać należy ZIOR…  Chociaż jak pokaże historia wstrząs Rock Of Alice Cooper miał dopiero nadejść…

CAMEL „Underage” (1969)

Włoscy fani rocka do dziś uparcie twierdzą, że TEN CAMEL utworzony w Rzymie na początku 1969 roku przez czterech angielskich muzyków jest ICH! Koniec. Kropka. I jeśli prześledzić krótką w sumie historię zespołu jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować ich rozumowanie.

Cała czwórka przybyła do słonecznej i ciepłej Italii prosto z Anglii w połowie lat 60-tych, choć z różnymi zespołami. Jako pierwsi, w czerwcu 1966, pojawili się tu gitarzysta Martin Fisher i perkusista Pete Huish z beatowym zespołem Thane Russal And Three. Popowo-beatowy repertuar nie był szczytem marzeń obu muzyków. Szczególnie niespełniony w swej roli czuł się Pete – znakomity perkusista, którego gra w dużym stopniu podobna była do stylu Johna Bonhama. Opuszczając Thane Russal And Three nawiązali kontakt z wokalistą i gitarzystą Dave’em Sumnerem, członkiem grup Primitives i Motowns. Ta ostatnia przyleciała z Liverpoolu do włoskiego Firenze jesienią tego samego roku. To dzięki występom w tym zespole Dave zdobył sporą popularność jako gitarzysta na całym Półwyspie Apenińskim. Mając tak znakomitego muzyka Martinowi Fisherowi przypadła rola basisty, który wpadł na pomysł, aby do swego instrumentu podłączyć urządzenie elektroniczne zwane octave divider. Pozwalało ono na zmianę tonów gitary basowej o oktawę w dół, lub w górę. Nowinka techniczna, niedostępna we Włoszech, sprzedawana była w jednym miejscu – małym, specjalistycznym sklepiku z gadżetami muzycznymi w Londynie, po którą wybrał się osobiście. Co niektórzy uznali wypad samolotem po malutkie pudełko za ekstrawagancję…(?)

Pierwszy egzemplarz octave divider
Pierwszy egzemplarz octave divider do gitary basowej.

Martin poleciał do Londynu, a tymczasem Pete Huish, który pasjonował się samolotami myśliwskimi z czasów wojennych wymyślił nazwę dla tria – SOPWORTH CAMEL. Było to slangowe określenie brytyjskiego jednomiejscowego myśliwca Sopwith F.1 Camel z okresu I Wojny, który zyskał dużą sławę ze względu na skuteczność bojową i zwrotność. Stałym miejscem pobytu muzyków był Neapol, jednak grupa zadebiutowała w Rzymie, w Piper Club na początku 1969 roku. A potem rozpoczęła się seria koncertów po Italii. To był dobry czas, szczególnie dla Martina Fishera. Muzyk rozwinął swą oryginalną, bogatą i zróżnicowaną technikę gry na gitarze basowej, która z grą Pete’a na perkusji stanowiła integralną część dla gitarowych popisów Dave’a. Wielu muzyków chciało się do nich przyłączyć; w końcu udało się to Alexowi „Eck” Ligertwoodowi, wokaliście i pianiście noszącemu pseudonim – Alex Jackson (tak też figuruje na okładce płyty), który do Włoch przyjechał z zespołem The Senate w 1968 roku.

Sopworth Camel. Od lewej: Dave, Alex, Pete, Martin.
Sopworth Camel. Od lewej: Dave, Alex, Pete, Martin (1969).

Nowy skład SOPWORTH CAMEL podpisał umowę z RCA Italiana na nagranie singla (były w sumie dwa!) i albumu. Na małą płytkę wybrali piosenkę  z repertuaru angielskiego duetu The Marbles „Only One Woman”. Zaśpiewana po włosku dostała więc i włoski tytuł „Sei La Mi Donna”. To był strzał w dziesiątkę; singiel zyskał tam ogromną popularność! Na stronie „B” znalazł się inny cover, tym razem grupy Spirit „Fresh Garbage”.

Singiel "Sei La Mia Donna" (1969)
Okładka singla „Sei La Mia Donna” (1969)

Po sukcesie małej płytki przystąpiono do nagrywania longplaya, któremu nadano tytuł „Underage – dedicated to all those who understand”. Sesja nagraniowa odbyła się w studio RCA w Rzymie w dniach 2-3, oraz 9 i 12 czerwca 1969 roku. Producentem płyty był Giano Tosti, który tak na dobrą sprawę ani razu nie pojawił się w studio(!) zrzucając cała robotę na barki przerażonego inżyniera dźwięku Gaetano Ria. Z pomocą przyszedł mu asystent Tony Mimms, który w kilku utworach zagrał również na pianinie. Całość nagrywano na „setkę”, bez dogrywek, nakładek i retuszów. Okładkę albumu zaprojektował zaprzyjaźniony z nimi Gordon Faggetter, perkusista grupy Cyan Three. W tym samym czasie muzycy podjęli decyzję  skrócenia nazwy zespołu do CAMEL, oraz tytułu albumu do „Underage”. Nota bene spotkałem się z jego pisownią jako „Under Age”; pozostaję jednak przy pierwszej wersji – taka przynajmniej widnieje na grzbiecie mojej płyty.

Camel "Underage" (1969)
Camel  LP „Underage” (1969)

Na płycie znalazło się dziewięć mniej lub bardziej znanych coverów ówczesnej klasyki rockowego undergroundu z lat 1967-69, które CAMEL wykonywał podczas swych koncertów. W porównaniu z oryginałami, były one ostrzejsze, mocniejsze, przesterowane, bardziej intensywne. Mam tu na myśli „Pinball Wizard”, które zdecydowanie przebija The Who; „Tin Soldier” The Small Faces o nieco psychodelicznym zabarwieniu, ale w sensie „Revolver”-u Beatlesów niż Syda Barretta, oraz aż trzy kawałki z repertuaru niedocenianych The Spooky Tooth: „Society’s Child”, „Forget It I Got It” i absolutnie rewelacyjny „Evil Woman”. O tym do czego służą struny i bębny (okazjonalnie także klawisze) muzycy udowodnili chociażby w świetnej wersji „Where Is My Mind” Vanilla Fudge, który nawet bez organowych ekscesów i zniekształconych dźwięków dał im psychodeliczną etykietkę; w utrzymanym w bardzo szybkim tempie i zaśpiewanym na kilka głosów „Can’t Be So Bad” Moby Grape; czy wreszcie w niemal ołowianej przeróbce „Sitting On The Top Of The World” Cream. Cudo samym w sobie jest „Mystery Tour” – kapitalna impresja muzyczna na temat The Beatles z cytatami z „Magical Mystery Tour”, „Got To Get Into My Life”, „Paperbake Writer” i „Good Morning, Good Morning”… Powiem szczerze – jak dla mnie jest to kawał mięsistego i zdecydowanie godnego polecenia grania tamtej epoki. I idealna płyta dla fanów tego okresu!

Po wydaniu „Underage” grupa intensywnie koncertowała po całej Italii, a jej popularność rosła niemal w postępie geometrycznym. RCA zdecydowała się na wydanie drugiego singla tym razem z dużej płyty. Były to „Mystery Tour/Society’s Child”. Planowano dużą trasę po Europie, ale nic z tego nie wyszło. Dave Sumner zdecydował się opuścić grupę i wrócił do swych kolegów z The Primitives. Martin i Pete pojechali do Anglii szukać nowego gitarzysty. Spotkali się tam m.in. z Peterem Framptonem, ale gitarzysta Humble Pie grzecznie podziękował za współpracę. Może to przypadek, ale swój drugi solowy album z 1973 roku zatytułował „Framptom’s Camel”… Ostatni koncert CAMEL zagrali w październiku 1970 na Caracalla Pop Festival. Tuż po koncercie zespół rozwiązał się..

Martin Fisher tuż po tym wrócił do Anglii zasilając na krótko The Primitives, a następnie zaczął pracę jako muzyk sesyjny. W kwietniu 1972 roku wstąpił do zespołu East Of Eden… Alex Jackson śpiewał w zespole Santany, występował z The Jeff Beck Group, u  Braiana Augera i jego Oblivion Express… Pete Huish wyjechał do Kanady, gdzie założył własny zespół, z którym koncertował także na Wyspach. Zmarł kilka lat temu… Dave Sumner pozostał we Włoszech. Współpracował z The Mad Dogs, West Coast Lizzie, Made In England i Superobots. Okazjonalnie koncertuje do dziś…

CZAR „Czar” (1970)

Na początku był Wtorek. A w zasadzie Wtorkowe Dzieci. Choć nie. Tak naprawdę wszystko zaczęło się w roku 1965 w Enfield w północnym Londynie od beatowej grupy Steve Douglas And The Challengers przemianowanej wkrótce na The Prophets. Prorocy szybko nawiązali kontakt z producentem Joe Meek’iem, który w swoim małym studio na 304 Holloway Road nagrał z nimi kilka piosenek. Niestety nikt nie  zainteresował się propozycją pięciu młodych chłopaków, a taśmy z nagraniami zginęły w otchłani czasu. Chociaż… Możliwe, że Joe Meek trzymał je ukryte przed światem w swoim prywatnym archiwum. Nigdy się tego nie dowiemy – Meek popełnił samobójstwo w lutym 1967 roku… Faktem jest, że zaraz po tym grupę opuściła dwójka członków, a pozostali, czyli Phil Cordell (voc, g), Mick Ware (g), Derrick Gough (dr) i nowy nabytek zespołu, Paul Kendrick (bg) postanowili grać dalej. Tyle, że już pod szyldem Tuesday’s Children. Na początku 1966 roku grupa związała się z menadżerem Dave’em Vidlerem, który zaproponował, że osobiście nagra i wyprodukuje im nagrania. Wkręcił ich „tylnymi schodami” do Maximum Sound Studio na Old Kent Road i tak powstał pierwszy singiel „When You Walk In The Sand” – dziś obiekt pożądania wielu kolekcjonerów płyt winylowych – wydany w sierpniu przez Columbia Records. Spryciarz Vidler wysłał małą płytkę najpierw do pirackiej stacji Radio London gdzie przez kilka tygodni gościła na liście przebojów Radio London’s Feb 40 osiągając 21 miejsce, a dopiero potem do rozgłośni państwowych. Kolejne single (już bez Cordella, który rozpoczął karierę solową) zaczęły przynosić grupie coraz większą popularność. Największą odnieśli z piosenką „She” z maja 1968 wypromowaną za sprawą filmu „29”. Niezbyt ambitna produkcja z Alexis Kanner i Yoothą Jones – aktorkami grającymi w komediowych serialach telewizyjnych klasy „B”. Zespół pojawił się w filmie w scenie, która została nakręcona podczas ich występu w nocnym klubie „Sybilla”. Udział w produkcji uhonorowano grupę iście królewską gażą w wysokości… 45 funtów. Wystarczyło na skromny lunch.

Kontynuując występy w klubach podpisali kontrakt płytowy z brytyjskim oddziałem wytwórni Philips Records. Pierwsza sesja nagraniowa rozpoczęła się 17 stycznia 1969 roku. W sumie było ich dwanaście; ostatnia odbyła się 27 lutego 1970. Wszystkie w tym samym miejscu – w studiach Philipsa na Stanhope Place, niedaleko Marble Arch w Londynie. Tyle, że muzyka Tuesday’s Children ewoluowała już w zupełnie innym kierunku, a nowe nagrania miały znacznie cięższe brzmienie. Można było się o tym przekonać choćby podczas występu w Cambridge na tamtejszym The Midsummer Pop Festival 8 czerwca 1969 roku…

Podczas pierwszych studyjnych sesji zarejestrowano kilka coverów, w tym rozbudowaną wersję „8 Miles High” The Byrds. Wpleciony w nią improwizowany fragment „Marsa” z suity „Planets” Gustava Holsta był mocnym punktem koncertów zespołu. Niestety spadkobiercy twórczości angielskiego kompozytora nie wydali zgody na płytową publikację nagrania, czym Philips nie bardzo się przejął. On chciał mieć na albumie oryginalny materiał. Mimo wszystko, szkoda…  Zmieniając profil i styl muzyczny grupa zmieniła też swą nazwę. Infantylne Tuesday’s Children przeszło do historii.  Narodził się CZAR.

Zespół CZAR (1970)
Z popowego Tuesday’s Children narodził się progresywny rockowy  CZAR (1970)

Pod nowym szyldem zespół oficjalnie zadebiutował 17 stycznia 1970 roku w legendarnym londyńskim klubie Marquee, Kilka miesięcy później, w maju tego samego roku, ukazała się debiutancka płyta wydana przez Fontanę (pododdział Philipsa) zatytułowana po prostu „Czar”.

Front okładki płyty "Czar" (1970)
Front okładki płyty „Czar” (1970)

„Czar” jest smakowitą uczta dla fanów progresywno organowej psychodelii, kolorowego, momentami ciężkiego rocka z początku lat 70-tych nawiązująca nieco do twórczości The Moody Blues (ale grająca z większym zębem), Procol Harum, pierwszych płyt Deep Purple… Już początkowe takty siedmiominutowego „Tread Softly Of On My Dreams” obiecują bardzo wiele. Potężne, przewalające się jak magma brzmienie melotronu przywodzą na myśl wczesne nagrania King Crimson i Procol Harum („Homburg”). Częste zmiany rytmu, elementy psychodelii z mocnymi gitarowymi riffami w połączeniu z lekko zniekształconymi partiami wokalnymi kojarzącymi się z zespołem Justina Haywarda są tutaj mocną stroną. Kolejna perła to „Cecelia” – ośmiominutowa, epicka kompozycja oparta (ponownie) na współbrzmieniu melotronu i gitary. Podoba mi się perkusista Derrick Gough, który zrobił świetną robotę. Gitarowe solo jest proste i naprawdę oszałamiające, szczególnie w połączeniu z solidną sekcją rytmiczną. Całość została ozdobiona partią klawesynu nadając temu wszystkiemu symfonicznego rozmachu. Bomba! W krótkim, dynamicznym „Follow Me” wyczuć można wpływ The Beatles (refren) i The Moody Blues. Między zwrotkami pojawiają się krótkie, ale treściwe sola gitarowe; schowane na drugim planie klawisze robią piękne plamy dźwiękowe.

Tył okładki.
Tył okładki.

Balladowe „Dawning Of A New Day” z bardzo piękną melodią i wokalnymi harmoniami wieńczy świetna, tym razem dużo dłuższa solówka gitarowa. Ta melodia jest tak urocza, że wchodzi do głowy od pierwszego przesłuchania i zostaje w niej bardzo długo… „Beyond The Moon” oparty jest na prostej psychodelicznej melodii w stylu Pink Floyd z ich pierwszej płyty, a „Today” wcale nie odbiega poziomem od opisanych wyżej. Śpiew, szczególnie w wysokich partiach, przypomina mi wokalistów z Babe Ruth i  Pavlov’s Dog. Bardzo łagodny utwór mający coś z klimatu „A Whiter Shade Of Pale” (szczególnie początek). Natomiast klasą samą w sobie jest kończący album „A Day In September”.  Ten trwający osiem minut utwór zaczyna się od kombinacji linii basu i organów, do których powoli podłącza się gitara. Wyrastające z bluesa zagrywki gitarowe przykuwają uwagę. Muzyka nabiera szybszego, niemal marszowego tempa z organową improwizacją w środku i bardzo ciekawym atmosferycznym solem gitarowym. Absolutna kwintesencja progresywnego rocka polanego  zawiesistym, psychodelicznym sosem…

Grupa CZAR przetrwała na scenie jeszcze kilka miesięcy. Nagrała kilka nowych utworów z myślą o drugiej płycie, jednak zmiany personalne, a także brak zainteresowania ze strony wytwórni płytowej spowodowały, że na planach się skończyło. Ostatecznie rozwiązała się w 1971 roku pozostawiając po sobie tę jedną jedyną płytę. Moim zdaniem płytę rewelacyjną!