Było to w czasach, gdy w polskiej muzyce bigbitowej prym wiodły sympatyczne piosenki z miłymi melodyjkami i prostymi tekstami, a jedynymi kapelami, które z profesjonalnej czołówki zabiegały o miano awangardowych były Breakout i Niebiesko-Czarni. I wtedy pojawili się oni…
„Naszą ambicją jest grać dziką i swobodną muzykę. Nie chcemy słuchać cudzych rad. Nie chcemy być typowym zespołem jeżdżącym po kraju.” – tak na początku swej kariery w licznych prasowych i radiowych wywiadach wypowiadali się liderzy wrocławskiego zespołu ROMUALD i ROMAN, a w zasadzie ROMUALD & ROMAN, bowiem taka była właściwa, pierwsza pisownia tej nazwy. Do dziś zachowało się w archiwach niewiele studyjnych nagrań zespołu, a telewizyjne żadne. Grającą na „żywo” grupę zobaczyć można za to w scenie filmu „Trąd” Andrzeja Trzos-Rastawieckiego z 1971 roku wykonującą piosenkę „Gdyby przebaczać mogli wszyscy”. Scena na ekranie trwa około trzech minut. Sekwencja pokazująca grających muzyków raptem kilkadziesiąt sekund. I wbija się w pamięć… Mimo wielkiego wkładu w rozwój niekomercyjnych form rodzimego bigbitu i wyjątkowego uznania ze strony słuchaczy nigdy nie doczekali się własnej płyty. I kto wie, czy właśnie owa niedostępność nagrań R&R nie przyczyniła się do tego, że zespół do dziś przetrwał w pamięci słuchaczy, stając się z biegiem lat jedną z największych legend polskiego rockowego podziemia…
Grupa została założona w maju 1968 roku przez dwóch – dobrze znanych tamtejszej publiczności – śpiewających gitarzystów: Romualda Piaseckiego i Romana Runowicza. Składu dopełnili: perkusista Andrzej Tylec i basista Jacek Baran. Muzycy ostro zabrali się do prób. Oficjalnie zadebiutowali 13 czerwca 1968 roku we Wrocławiu podczas II Wiosennego Przeglądu Zespołów Muzyki Rytmicznej zdobywając pierwsze miejsce. Kolejne Przeglądy i Festiwale, w których brali udział kończyły się sukcesami i nagrodami. Romki (jak ich pieszczotliwie nazywano) wymiatali wówczas wszelką konkurencję. Najsilniejszą stroną kapeli było klubowe granie. Gdy na sali było 100-150 osób z czego połowa to hippisi (oj, przyciągali ich do siebie niczym magnes!), to na estradzie działy się cuda. Występ przeciągał się nawet do czterech godzin. Grali trochę Stonesów, kawałki Artwoods, a później zaczynała się najdłuższa i najciekawsza bo improwizowana część występu. Za każdym razem inna, za każdym razem niepowtarzalna. Na dodatek podparte to wszystko niesamowitą oprawą świetlną. Ale o tym za moment… Jesienią basistę Jacka Barana powołanego do wojska zastąpił Leszek Muth, chłopak z Poznania, jak sam o sobie mówił. To właśnie w tym składzie ROMUALD & ROMAN dokonali w 1969 roku pierwszych nagrań dla radia. Singiel „Pytanie czy hasło”/ „Człowiek” pojawił się w sklepach jeszcze tego samego roku. W warstwie muzycznej oba utwory wykazywały wpływ wczesnych Cream. „Bobas”, który stał się ich największym przebojem był już pod wyraźnym wpływem psychodelicznych Floydów z Sydem Barrettem. Znalazł się on na składankowej płycie „Przeboje Non Stop” wydanej przez Polskie Nagrania Muza kilka miesięcy później. Jak czas pokaże, były to jedyne oficjalne wydawnictwa fonograficzne dokonane „za życia” zespołu.
Na skromnej wówczas polskiej scenie rockowej byli zjawiskiem na tyle odmiennym i intrygującym, że szybko zdobyli uznanie zwłaszcza wśród bardziej wymagającej publiczności, która ceniła sobie ekspresję, dynamikę brzmienia i odchodzenie od nudnej formy konwencjonalnej piosenki. Monopol na nowoczesność, którą do tej pory dzierżyli Niebiesko-Czarni został przełamany. W 1969 roku należeli już do ścisłej czołówki rodzimego rocka… Pomimo tej „nowoczesności” ROMUALD & ROMAN byli też świetną orkiestrą taneczną, mistrzami tzw. „non stopów”, co oznaczało cztery sety po 45 minut grania do tańca. Podejrzewam, że dziś byłoby to poza zasięgiem możliwości dla niektórych wykonawców z obecnej czołówki. A i wtedy zresztą czołówka radziła sobie z tym gorzej niż oni. Na przykład latem 1969 roku w non stopie na warszawskim Solcu, gdzie Niemen i Breakout bronili się przez dwa lub trzy wieczory i tracili publiczność R&R byli sensacją tego letniego sezonu grając bite dwa tygodnie! I na darmo konferansjer tych koncertów błagał zgromadzoną publikę o spokój. Ustąpili dopiero przed zobowiązaniami gospodarzy wobec czeskiego zespołu Flamengo…
Atutem zespołu, oprócz znakomitej strony instrumentalnej było uzupełnienie występów efektami wizualnymi. Ich twórcą był przyjaciel zespołu – Stanisław Lose, który postrzegał koncerty rockowe przez pryzmat widowiska. Funkcja jaką pełnił w zespole nie miała oficjalnej nazwy. Obecnie nazwalibyśmy go reżyserem światła i człowiekiem od efektów specjalnych. Jego ówczesne kreacje do dziś, mimo całego postępu, nie mają sobie równych w naszym kraju. Lose zmieniał koncerty R&R w feerię świateł, barw, ruchu, marzeń i iluzji. Był niewyczerpany w swojej pomysłowości, także jako wynalazca urządzeń, którymi się posługiwał. Niektóre z nich, jak reflektory z barwnymi, wirującymi filtrami, czy stroboskop sam konstruował. Penetrował strychy i piwnice starych kamienic taszcząc z nich dziwne przedmioty – a to klisze fotograficzne, stary rzutnik graficzny, pszczelarski dymnik… Skrzydlate lustra wygrzebał z teatralnej garderoby, ustawił na estradzie Sali Kongresowej PKiN, a następnie wprawił w kosmiczne błyski. Trzy projektory filmowe, podświetlany od tyłu ekran na tle którego poruszali się tancerze, pięcioosobowy chórek wokalny to też były jego pomysły. I jeszcze coś, o czym wspominał menadżer zespołu, Tomasz Tłuczkiewicz: „Staszek wprowadził na sztandary zespołu hasło „psychodelic”. I choć do końca właściwie nie wiedzieliśmy co ono znaczy – sądząc, że w gruncie rzeczy ogranicza się do jego roboty – czuliśmy, że znaczy coś więcej niż zwyczajna, grająca do tańca bigbitowa orkiestra…”
Kariera R&R skończyła się w gruncie rzeczy po trzech latach, gdy w 1971 roku Andrzej Tylec przyjął propozycję od Czesława Niemena, a Roman Runowicz przeszedł do Nurtu. Zespół reaktywował się kilkakrotnie, ale już nigdy nie udało im się wykrzesać tego świętego ognia, którym płonęły młodzieżowe kluby i sale taneczne. Mimo wielkiego wkładu w rozwój niekomercyjnych form rodzimego bigbitu i wyjątkowego uznania ze strony słuchaczy nigdy nie doczekali się własnego albumu. Co prawda w 1977 roku (w nieco przypadkowym składzie) dokonali nagrań dla Polskich Nagrań, ale i one nie pojawiły się na rynku w wersji płytowej. Zresztą w tym czasie grupa zdążyła już daleko odbiec od swych psychodelicznych korzeni w stronę muzyki rockowej i jazz-rockowej.
Podobnie jak w przypadku nagrań płytowych, radiowy dorobek R&R również nie jest imponujący. Mimo to udało się je w końcu pozbierać, poukładać i opublikować na dwóch płytach CD. Całość ukazała się nakładem Polskiego Radia w 2007 roku w nieocenionej serii „Z archiwum Polskiego Radia” i zawiera ponad 133 minuty muzyki!
Ten bardzo ciekawy dokument muzyczny – bo chyba w takiej kategorii zbiór ten należy traktować – zawiera poza tzw. pozycjami obowiązkowymi wylansowanymi przez „Młodzieżowe Studio Rytm” kilka prawdziwych kolekcjonerskich rarytasów, niekiedy zupełnie przypadkowo odkrytych w radiowych archiwach! Co ważne – wiele z tych nagrań nie miało w tamtych czasach swych antenowych emisji, co już jest podstawą do tego, żeby ten album obowiązkowo znalazł się półce każdego fana polskiego rocka. Tak jest na przykład z utworem „Towarowy rusza do Indii” zrealizowanym (podobnie jak „Spacer Mleczną Drogą”) na żywo w studiu Akademickiego Radia we Wrocławiu w 1972 roku. Utwór, który totalnie rozwalił moje postrzeganie na ówczesny polski rock, wywrócił go o 180 stopni i na wiele lat stał się niedoścignionym wzorem, by nie powiedzieć wzorcem psychodeliczno-progresywnego grania. Przypomnę, że cenzura nigdy nie dopuściła go do publicznych wykonań z powodu… tytułu. Pierwsze litery jego wyrazów tworzyły bowiem słowo „tri” (co było świadomą aluzją R&R do beatlesowskiego „Lucy In The Sky With Diamond”) popularnego wtedy wśród kontestującej młodzieży środka halucynogennego… Kolejnymi rarytasami poszukiwanymi przez kolekcjonerów są nagrania „Kamień” i „Talizmany”. które powstały w Rozgłośni Radiowej we Wrocławiu, czy rzekomo skasowana przez zespół (z powodu słabej jakości) pierwsza wersja piosenki „Będziesz panią w moim piekle” przeniesiona później przez Romana Runowicza do repertuaru zespołu Nurt… Warto też zwrócić uwagę na (zamykające pierwszy kompakt) dwa zupełnie nieznane nagrania powstałe w grudniu 1971 w warszawskim „Studio Rytm”: „Jak dwie rzeki”, a zwłaszcza na jedyną w repertuarze zespołu bożonarodzeniową kolędę „W białą Noc Narodzenia”, oraz absolutnie unikatową rejestrację koncertu grupy podczas XIII Festiwalu Piosenki w Opolu, dokumentującą okres działalności R&R w składzie z Jackiem Krzaklewskim i Zbigniewem Wrzosem – wcześniej muzykami z konkurencyjnej grupy Pakt.
Wszystkie nagrania pochodzą z oryginalnych „taśm matek” i w kilku przypadkach słyszalne są pewne techniczne zniekształcenia. Wydawca nie zdecydował się na ich komputerową obróbkę, chcąc zachować brzmienie tak, jak je zarejestrowano przed laty. Myślę, że to słuszna decyzja i kolejny powód, dla którego koniecznie trzeba mieć to wydawnictwo…