Pionierzy stoner rocka. SHIVER „San Francisco’s Shiver” (1972)

Zasadniczo można pokusić się o stwierdzenie, że trio SHIVER było hard rockową grupą utworzoną przez hippisowskich maniaków kochających muzykę, wolność i motory Harleya. Założył ją perkusista Don Peck, który z Teksasu przeprowadził się do San Francisco pod sam koniec lat 60-tych. Niemal w ostatniej chwili załapał się na tę niezwykłą atmosferę jaka w owym czasie panowała w  mieście Lata Miłości ze wszystkimi jej atrybutami – tymi legalnymi i mniej legalnymi… Przez moment będąc bezrobotnym muzykiem łapał się różnych dorywczych prac. Nie przestawał jednak myśleć o założeniu własnej kapeli. Własnoręcznie wykonany plakat o treści „Perkusista do wynajęcia” rozwieszał na Hight-Ashbury we wszystkich możliwych miejscach licząc, że los w końcu uśmiechnie się i do niego…

Plakat o pracę Don Peck rozklejał osobiście.
Plakat „Perkusista do wynajęcia”  Peck roznosił po całym mieście …

Na basistę Neila Perona natknął się w małej restauracji „The Island” mieszczącej się na parterze starego budynku zwanym The Big Top. Kamienicę zamieszkiwali wyłącznie hippisi. Neil pracował tam za czynsz i talerz zupy bez konkretnych planów na przyszłość. Była to jedyna restauracja do której goście wchodzili na boso zostawiając obuwie przed drzwiami. Przy wyjściu najczęściej okazywało się, że butów już nie ma; zakładano więc inne. O ile pasowały na nogę… Propozycja Pecka, by dołączył do formowanego właśnie zespołu bardzo mu się spodobała. W minutę spakował do plecaka cały swój dobytek, w tym gitarę basową plus nowo „zakupione” buty. Z okrzykiem „Free Love! Free Dope! Free Shoes!” opuścił restaurację i kolegów…  Gitarzystę Franka Twista perkusista spotkał na Market Street. Grał „do kapelusza” znane kawałki folkowe i bluesowe standardy. Towarzyszył mu śpiewający chłopak Terry „Hook” Saluga, o fajnej barwie głosu. Dopiero po chwili Peck dostrzegł, że Saluga zamiast prawej dłoni miał protezę w kształcie… haka. Nie przeszkadzało mu to jednak grać na gitarze slide trzymanej na kolanach. Wkrótce cała czwórka rozpoczęła próby. Szybko okazało się, że porywczy charakter wokalisty nie pasował chłopakom. Miał ciągoty do wszczynania bójek wywijając tą swoją hakowatą protezą na lewo i prawo. Nie bardzo wiedzieli jak się go pozbyć… Problem rozwiązał się nadspodziewanie szybko. Awanturnicze zachowanie Salugi nie podobało się właścicielom klubów, w których grali. W końcu postawiali ultimatum: grupa mogła występować, ale bez „Hooka”. Po jego odejściu obowiązki wokalisty przejął gitarzysta Frank Twist

SHIVER na scenie. Od lewej: Frank Twist, Don Peck, Neil Peron.
SHIVER na scenie. Od lewej” Frank Twist (g), Don Peck (dr), Neil Peron (bg).

Grając ciężką odmianę psychodelicznego rocka w swej najbardziej pierwotnej postaci stali się ulubieńcami hippisowskiej społeczności. Surowa jak piekło muzyka doskonale sprawdzała się na imprezach i zlotach organizowanych przez motocyklistów z Hells Angels, którzy pokochali zespół na amen. A ten na koncertach nie brał jeńców. Ciężkim i ostrym jak brzytwa brzmieniem w stylu Iron Butterfly i Blue Cheer dosłownie wgniatał w ziemię rozpaloną do białości publiczność. Scena to był ich żywioł. Być może dlatego tak bardzo bronili się przed wejściem do studia przeczuwając, że zatracą w nim spontaniczność i tę specyficzną atmosferę jaką wytwarzali na koncertach. Jedyny ślad jaki SHIVER po sobie zostawił to nagrania z letnich występów w San Francisco w 1972 roku zarejestrowane na amatorskim magnetofonie dwuścieżkowym. Wydano je dopiero w 2000 roku (na winylu!) przez specjalizującą się w wyszukiwaniu płytowych rarytasów amerykańską wytwórnię Rockadelic Records. Rok później, poszerzony o cztery nagrania „San Francisco’s Shiver” ukazał się także na płycie kompaktowej wydanej przez niemiecki Shadoks Music

SHIVER "San Francisco's Shiver" (1972)
SHIVER „San Francisco’s Shiver” (1972). Wydanie kompaktowe (2001)

Muzyka na tym krążku to 55 minut gitarowego, ciężkiego czadu! Prawdziwie mordercza dawka rozimprowizowanego stoner rocka podparta dziką sekcją rytmiczną i (momentami) niekontrolowanym krzykliwym wokalem w stylu Truth & Janey, Sir Lord Baltimore i… wczesnego narkotycznego Hawkwind. Profesjonalne, bardzo konkretne, aczkolwiek surowe granie będące świadectwem świetności acid rocka na ówczesnej scenie Zachodniego Wybrzeża… Agresywne dźwięki atakujące z mocą silników odrzutowych w „Tough As Nails” i „Bone Shaker” wystarczą by powiedzieć, że popularni w tym samym czasie The Seeds i Steppenwolf brzmiały jak Barbra Streisand. I są nie mniej psychodeliczni od Grateful Dead, czy Jefferson Airplane. Niesamowite solówki zespołu wystarczą by za ich sprawą sięgnąć chmur. „Fixer” brzmi tak jakby wyrósł wprost z undergroundowego Zachodniego Wybrzeża – zniekształcony, z wrzaskliwym wokalem i potężnymi solami gitarowymi. Z kolei „Up My Sleeve” sprawia, że nie sposób słuchać go w miękkim fotelu na siedząco – przypalająca gitara i superszybkie bębnienie podrywają mnie na nogi! A kiedy wokalista w tej szalonej galopadzie zaczyna krzyczeć – jestem już na innej planecie… „Interstellar Vision” ze spowolnionym tempem zabiera nas w psychodeliczną kosmiczną podróż. Dużo tu przestrzeni i narkotycznych muzycznych pejzaży (stąd moje skojarzenia z wczesnym Hawkwind)… Najważniejszym utworem na tej płycie jest „Alpha Man”. Epicka, blisko 15-minutowa kompozycja będąca perfekcyjnym skrzyżowaniem zeppelinowskiego „Stairway To Heaven” i acidowych wpływów „In-A-Gadda-Da-Vida” Iron Butterfly. Zaczyna się od leniwych, „pływających” akordów gitary, które budują zwiewny nastrój. Z upływem czasu nabiera to wszystko mocniejszego i szybszego tempa, a następnie przechodzi w diabelnie chwytliwy refren („Baby I’m the Alpha Maa-aaa-aan!”). Tuż po tym kłujące w uszy riffy, obłąkańcze solówki i „ukamienowane” bębnienie sprawiają, że oto otwiera się Raj dla fanów stoner rocka!

Jedynym mankamentem tej płyty jest to, że ma minimalnie przytłumiony dźwięk. Uspokajam jednak – wszystko jest czytelne. I pewnie nie będzie to przeszkodą dla tych, którzy niezadowoleni ze współczesnego metalu szukają prawdziwego, zagubionego w czasie autentycznie rockowego potwora. A gdy już do niego dotrzecie nastawcie wzmacniacze na full i pozwólcie muzyce opanować swoje ciało. Zapewniam – nie rozczarujecie się!