Nieślubne dziecko rocka. GRAVY TRAIN (1970).

Brytyjski zespół GRAVY TRAIN założył w 1969 roku w St. Helens Norman Barratt. Wokalista, gitarzysta i autor tekstów urodził się w niedalekim Newton-le Willows leżącym w połowie drogi między Manchesterem a Liverpoolem. W dzień pracował w biurze w dziale księgowości, wieczorami doskonalił grę w lokalnych zespołach: The Hunters i w Newton’s Theory… Saksofonista i flecista John „JD” Huges był klasycznie wykształconym… pianistą. Miłością do saksofonu zapałał gdy usłyszał po raz pierwszy Johna Coltrane’a; flet zauroczył go kiedy zobaczył na scenie Iana Andersona i Jethro Tull… Basista Les Williams był dobrym znajomym Barratta – w St. Helens grał w konkurencyjnej grupie The Incas. To właśnie on przyprowadził grającego na bębnach Barry’ego Davenporta, dla którego wzorem byli jazzowi perkusiści: Art Blakey, Buddy Rich i Joe Morello. W początkowym okresie Davenport miał ogromny wpływ na swych kolegów. Tworzył harmonijne i atonalne kompozycje w niecodziennym metrum nadające się do  swobodnej improwizacji… Powoli zaczął kształtować się styl zespołu – połamane rytmy ustąpiły miejsca bardziej płynnej muzyce, a mocne hard rockowe riffy z kąśliwym brzmieniem saksofonu przeplatano spokojnymi pasażami fletu i solidnym wokalem.

Gravy Train (1970)
Gravy Train. Zdjęcie ze środka rozkładanej okładki oryginalnego LP. (1970)

Ognistymi występami szybko zyskali popularność wśród brytyjskich fanów progresywnego rocka. Z uwagi na to, że w ich muzyce dużą rolę odgrywały partie fletu grupę porównywano z Jethro Tull. Jeszcze tego samego roku podpisali kontrakt z Vertigo. Płyta „Gravy Train” nagrana w londyńskich Olympic Studios ukazała się na początku 1970 roku.

Front okładki "Gravy Train" (1970)
Front okładki zaprojektowany przez Hipgnosis (1970).

„Jethro Tull i Comus mieli dziecko i nazwali je Gravy Train.” – to legendarne zdanie wypowiedziane przez angielskiego recenzenta Dave’a Thompsona było dużym komplement pod adresem zespołu. Ciężka, bluesowa gitara i flet faktycznie kojarzyć się mogą z grupą Iana Andersona. Co prawda brakuje mi tu tej natchnionej folkowej magii Tull, ale porównanie celne. Z kolei szorstki, melodyjny głos Barratta barwą przypomina wokalistę  Comus choć nie jest aż tak dziki i rozdzierający jak Rogera Woottona… Patrząc przez pryzmat późniejszych płyt GRAVY TRAIN brzmienie debiutu określiłbym jako progresywny garage oparty na bluesie z mocnym brzmieniem gitary prowadzącej i dźwiękowych eksperymentów. Saksofon i flet nadają muzyce jazzowego kolorytu.

Tył okładki amerykańskiego wydania (Polydor 1970)
Tył okładki amerykańskiego wydania. (Polydor 1970)

Zaczyna się od „The New One” jednym z najmocniejszych punktów w tym zestawie. Otwiera go jazzowo folkowa partia fletu. Ciężki gitarowy riff wspierany przez mocne bębnienie i wysoki wokal przełamuje jazzowy czar zmieniając kompozycję w iście imponujący hard rockowy numer z kilkoma zaskakującymi zmianami rytmu i tempa. Świetne otwarcie! Bardziej połamany pod względem rytmów jest „Dedication To Sid” (hołd zespołu dla Syda Barretta), z wysokimi chóralnymi wokalami, psychodeliczną atmosferą i dźwiękowymi eksperymentami. Linia basu jest tak hipnotyczna, że łatwo zapomnieć o wszystkim co się dzieje wokół. Łapię się na tym, że słucham go zawsze w skupieniu i z dużą uwagą. A potem wracam do niego jeszcze raz i jeszcze…  „Coast Road” to bujający blues z mocno grającą sekcją rytmiczną i świetną gitarą Barratta wspieraną przez flet JD Huge’a. Dialog gitary i saksofonu w drugiej części jest ozdobą tego kapitalnie zagranego numeru… „Enterprise” o egzotycznym nastroju to kolejny przykład wielkiej wyobraźni młodych muzyków. Dużo tu zmian tempa, przenikających się partii instrumentalnych, ciężkiej rockowej perkusji, filtrowanego wokalu. Przypomina mi to wczesny East Of Eden… „Think Of Life” ma najciężej brzmiącą gitarę prowadzącą, która na dodatek prowadzi pojedynek z fletem o supremację. Do tego pochód basu z mocno bijącą perkusją zagęszcza atmosferę… Płytę kończy długi, 16-minutowy „Earl Of Pocket Nook” – pełen polotu i fantazji jam. Sporo tu ostrego progresywnego grania z dużą ilością fletu, saksofonu, fajnego basu. Jazzowe zmiany tempa i sposób w jaki eksplorują różne tematy przypomina mi koncertową wersję „Spoonfull” Cream. Uwielbiam takie numery!

Termin „gravy train” w angielskim slangu oznacza „źródło dochodu, które przy niewielkim nakładzie pracy przynosi duże zyski”. Pomimo nagrania czterech albumów „wskaźnik” sukcesu nie pasował do ich nazwy. GRAVY TRAIN nigdy nie trafił na wielką scenę prog rockową. Pozostał na zawsze w cieniu innych wielkich zespołów z tego okresu. I choć grupa nie próbowała wymyślić koła, ich fantastyczny ciężki rock progresywny z folkowymi wpływami wart jest poznania.  GRAVY TRAIN przez kombinację kiepskich decyzji biznesowych i braku sukcesu ostatecznie zatonął w 1975 roku…