Na przełomie lat 60-tych i 70-tych wybić się w Teksasie grając muzykę rockową nie było łatwo. Dominacja country i bluesa była tak silna, że inne gatunki traktowane były po macoszemu. Na szerszą skalę udało się to jedynie brodaczom z ZZ Top, choć i oni dochodzili do swego sukcesu poprzez bluesa. Tyle, że słuchając ZZ Top już po trzech, czterech utworach wiesz, że ich muzyka jest przewidywalna do granicy bólu. W przypadku poniższych płyt na szczęście tak nie jest…
Biografia IOTY jest krótka, a jej dyskografia jeszcze krótsza. Ten kwartet pochodzący z El Paso nad rzeką Rio Grande w Teksasie (tuż przy granicy z Meksykiem) aktywnie działał pod koniec lat 60-tych i na początku lat 70-tych. Agresywne, hard rockowe granie z domieszką prog rocka i psychodelii wyróżniały ich na lokalnej scenie. Byli tak dobrzy, że śmiało mogli konkurować z czołówką brytyjskich zespołów rockowych. W 1971 roku grupa IOTA związała się z lokalną wytwórnią płytową Suemi, a gdy jej właściciel Kenny Smith przeniósł się do Memphis zabrał chłopaków ze sobą. W wynajętym The Royal Recording Studios podczas 12-godzinnej sesji nagrano osiem utworów; spośród nich cztery wydano na dwóch singlach przez tamtejszy Hi Records.
Jak na ironię te dwa wspaniałe single okazały się za mroczne i za ciężkie dla czterdziestu komercyjnych stacji radiowych nadających w obrębie Memphis! Ogniste solówki gitarowe wzmocnione nastrojowym brzmieniem klawiszy, potężne bębnienie, dramatyczny śpiew i pulsujący bas w wykonaniu IOTY byłyby standardem i znakiem rozpoznawczym dla hard rocka w Londynie, czy w San Francisco – dla Memphis było to zbyt ekstremalne. Tak więc sukces i projektowany longplay nigdy się nie zmaterializował. Szkoda. Grupa występowała na scenie jeszcze do 1974 roku po czym rozwiązała się. Na szczęście Kenny Smith zatrzymał taśmy z ich nagraniami. Dotarli do nich ludzie z niemieckiej wytwórni Shadoks Music. Płyta CD opatrzona piękną progresywną okładką wydana w 2003 roku zawiera w sumie dziesięć utworów: osiem z Memphis (w tym oba single) i dwa nagrania zrealizowane w El Paso… Sfuzzowane gitary wspomagane efektami wah wah, ciężkie brzmienie organów, gęsta sekcja rytmiczna – wszystko to przywodzi mi na myśl wczesny Deep Purple, Blue Cheer, debiut Iron Butterfly. Słychać to szczególnie w „Sing For You”… Z kolei „Love Come Wicked”, „Bottle Baby” i „Better Place” to fantastyczne połączenie blues rocka z psychodelią. Największe wrażenie robi na mnie jednak „Precincts” (wydany na singlu pod tytułem „Within These Precincts”). Ciemna, nastrojowa piosenka z wciągającą melodią i pełną dramatyzmu melodeklamacją wokalisty przeradza się w psychodeliczno rockowy doorsowski numer z mnóstwem przepastnego basu i liryczną gitarową solówką. Cudo! Myślę, że jeśli ktoś tę płytę zdobędzie nie odda jej w żadne inne ręce. Coś o tym wiem…
Pięcioosobowy TITUS OATES pochodził z Dallas. Swą nazwę zaczerpnął od imienia i nazwiska angielskiego duchownego żyjącego w drugiej połowie XVII wieku, który przyczynił się do obalenie króla Jakuba II Stuarta. To taka mała analogia do osoby angielskiego agronoma, niejakiego Jethro Tull’a żyjącego w tym samym czasie… Zespół grał gitarowego hard rocka (nieco w stylu Wishbone Ash i UFO) z elementami rocka progresywnego (saksofon, organy, syntezator) łącząc go z psychodelią i amerykańskim folkiem. Swą jedyną płytę „Jungle Lady” nagrał w 1974 roku. Krążek wydała lokalna mała, niezależna wytwórnia Lips. Jak się łatwo domyślić – w bardzo niskim nakładzie. Tak małym, że oryginalny winyl uważany jest za Świętego Graala amerykańskiego ciężkiego rocka. Fani zespołu twierdzą do dziś, że Dallas zabiło nie tylko prezydenta Kennedy’ego. Zabiło też rock progresywny…
Autorem wszystkich kompozycji był basista Rick Jackson. Zwracam uwagę na nagranie tytułowe kapitalnie zagrane na dwie gitary prowadzące z delikatnym podkładem organów Hammonda w tle i saksofonowymi ozdobnikami… Podobnie, choć dużo ostrzej jest w „Blanket” – zadziorne klawisze toczą bój z pięknym duetem gitar z efektem wah wah… Oniryczny początek „Friend Of Life” jest małą zmyłką – muzyka szybko nabiera ostrego tempa, a całość kończy świetny hard rockowy riff… Słodka jak miód soft rockowa ballada „Dream On A Train” z pięknymi harmoniami wokalnymi wlewa się w uszy na długo, więc chorzy na cukrzycę powinni trzymać się od niej z daleka. Zresztą wszelkie harmonie wokalne śpiewane na płycie są niesamowite, a duet z gościnnym udziałem Pam Jackson w „Time Is Only To Fear” jest bardziej imponujący niż niejedno znane arcydzieło spod znaku Jefferson Airplane… Klimatyczny funk „Don’t Get Your Honey Where You Make Youre Money” przypominający mi Climax Blues Band z płyty „Stamp” jest jednym z najciekawszych nagrań na tym krążku. Chociaż jak słucham „Mr. Lips”, czy ostatniego nagrania „The Cage” już nie jestem tego taki pewien…
HOMER wywodził się z dwóch legendarnych grup garażowych z lat 60-tych działających w San Antonio: The Outcasts i The Stoics. Blisko związani z ZZ Top (wspólne występy i trasy koncertowe) byli bez wątpienia jednym z najlepszych psychodelicznych/hard rockowych zespołów pochodzących się z Teksasu. Ich jedyny album „Grown In U.S.A” wydała maleńka prywatna wytwórnia płytowa Sunkist w 1970 roku. Niewielki, by nie powiedzieć zerowy budżet pozwolił wytwórni na wytłoczenie około 1000 egzemplarzy. Muzycy nie dostali za nią ani centa…
Ich brzmienie porównać mogę do grupy Fever Tree (na Boga, czy ktoś jeszcze kojarzy tę psychodeliczną kapelę z Huston śpiewającą kapitalne „San Francisco Girls (Returne To The Native)”..?!). Album „Grown In U.S.A.” zawierał mieszankę hard rocka na dwie gitary prowadzące, psychodelię z niewielkimi wpływami folku, muzyki country i – co mnie szczególnie cieszy – prog rocka z pojawiającym się okazjonalnie melotronem. A do tego pełne emocji nośne melodie, fajne improwizacje, nagłe zmiany rytmu, cudne harmonie wokalne… W hard rockowym „Circles In The North” pojawia się elektryczna gitara hawajska (steel guitar) – w brytyjskim rocku wtedy jeszcze niewykorzystywana. Granica między folkiem a country zaciera się w świetnym „Talking Me Home” zaś porażająca ballada „Dawson Creek” przypomina Neila Younga skrzyżowanego z The Moody Blues. Bogato zaaranżowana, wyrafinowana kompozycja „Four Days And Nights Without You” zaśpiewana unisono i podlana psychodelią to już czysty rock progresywny z najwyższej półki. Cytat z „Bolero” Maurice’a Ravela pojawia się we wspaniałym „Cyrano In The Park”; całość kończy zaśpiewany żarliwym głosem rockowy „Lonely Woman”.
Aby odnieść sukces w show biznesie nie zawsze wystarczy mieć talent i szczęście. Czasem trzeba znaleźć się też w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Poza tym myślę sobie, że w świecie muzyki rockowej nie było sprawiedliwości – inaczej IOTA, TITUS OATES i HOMER śmiało powinni byli dołączyć w tamtym czasie do czołówki brytyjskich (i nie tylko brytyjskich) wykonawców…