SWEET SLAG „Tracking With Close-Ups” (1971)

W roku 1971 brytyjska scena muzyczna ulegała zmianom. Era psychodelii minęła bezpowrotnie wraz z odejściem Syda Barretta z Pink Floyd, a kwartet definitywnie odciął się od surrealistycznego blasku „The Piper At The Gates Of Down” wytyczając nowe ścieżki. Rock progresywny z Peterem Gabrielem przebranym za lisa stawał się coraz bardziej konceptualny, Dawid Bowie ochrzcił się na Ziggy Sturdusta, a Led Zeppelin wprowadzili nowe, gęste brzmienie z własną reinterpretacją bluesa… W te muzyczne klocki lego świetnie wpasowuje się zespół SWEET SLAG ze swą jedyną płytą „Tracking With Close-Ups”. Nota bene początkowo płyta miała nazywać się „Guerilla Jazz Rock”, ale ostatecznie zrezygnowano z tego tytułu, co wyszło na dobre, bowiem nie jest to album stricte jazzowy.  Muzycy mieszali ze sobą jazz z psychodelią, ciężki rock ze współczesną awangardą, a brzmienie, które można uznać za progresywne w rzeczywistości zbliżone było do swobodnych eksperymentów Zappy i Beefhearta.  Wokalista, gitarzysta i skrzypek grupy, Mick Kerensky (wł. Mick Wright) na tylnej okładce określił styl zespołu mianem „stock rock” przez wzgląd na jego podziw dla Stockhausena. Zresztą co tu dużo mówić – od początku nie byli zainteresowani tworzeniem popularnego rocka w stylu Led Zeppelin, czy Black Sabbath choć nie odcinali się od niego zupełnie.  Nie zabiegali też ani o sławę ani o fortunę.

Sweeta Slag

O zespole praktycznie nie wiedziałem nic poza tym, że kwartet powstał w 1969 roku w Luton, że materiał na płytę gotowy był we wrześniu 1970 roku, ale z niewiadomych powodów ukazał się dopiero 15 stycznia 1971. Oraz to, że wydała go mała wytwórnia płytowa  President Records w bardzo niskim nakładzie… Mało! Lubię wiedzieć o zespołach, których płyty mam na swej półce dużo więcej. Włączyłem swego archeologicznego szwędaczka; zacząłem szukać, grzebać, wertować, węszyć. Przez przypadek trafiłem w końcu na… Ale o tym nieco dalej.

Jako zespół awangardowy skupiali wokół siebie niewielką, acz bardzo oddaną publiczność. Wspólne koncerty z Edgar Broughton Band, Groundhogs, czy Hight Tide powiększały powoli grono fanów. Lokalne fanziny umieszczały zdjęcia i krótkie relacje z występów kapeli, w których przewijał się motyw „ciemnej strony” ich brzmienia (cokolwiek miałoby to znaczyć) co w połączeni z mocno chrypliwym i „groźnym” wokalem Micka Kerensky’ego robiło na słuchaczach spore wrażenie. Ta „brudna” muzyka odzwierciedlała w pewnym stopniu także dość oryginalna okładka płyty – widok ulicznego zaułka pełnego odpadów, śmieci i gruzu. Patrząc z drugiej strony być może nawiązuje ona do poprzedniej profesji gitarzysty, który (jak głosi legenda) wcześniej zajmował się wywożeniem odpadów komunalnych…

Sweet Slag "Tracking With Close-Ups" (1971)
Sweet Slag „Tracking With Close-Ups” (1971)

Każdy z siedmiu utworów na tym albumie jest eksperymentalny, a zespół gra swobodnie improwizując zapodany temat. „Ciasne” bębnienie Ala Chambersa i stabilny bas Jacka O’Neill’a są wstanie rozwinąć dziesiątki pomysłów niemal od ręki. Wydawać by się mogło, że ta swoboda wypowiedzi może zniechęcić przypadkowego słuchacza, ale jak w najlepszych numerach Johna Coltrane’a wszystkie te pomysły i na pozór wirujące improwizacje łączą się w chwytliwe melodie wypływając na powierzchnię.  Trzeba mieć dużo muzycznej wyobraźni, by wyszły z tego cudeńka. I wyszły! Przykład? Ot, choćby dziesięciominutowy „Rain Again”, który przechodzi przez różne style zmieniając przy tym wielokrotnie metrum. Zaczyna się od cudownie mglistych pasaży saksofonu granych przez Paula Jolly na tle leniwej perkusji, przekształca się w jazgotliwą jazz rockową improwizację by na koniec uwieść przepiękną melodią wespół z nostalgicznym, ciepłym wokalem… Podobnie jest w „Twistet Trip Woman”; tu moją uwagę zwraca świetny basowy riff, oraz doskonała praca sekcji rytmicznej w jej środkowej części. Takie brzmienie niemal do perfekcji opanował czechosłowacki The Plastic People Of The Universe trzy lata później… „World Of Ice” to najbardziej psychodeliczny utwór na tej płycie; powolny upiorny stoner rock klimatem nawiązujący do „The End” Doorsów z partią gitary Micka Kerensky’ego, który jednocześnie jest twórcą całego materiału. Jego teksty pełne są ponurych osobistych wynurzeń dotyczących całkowitej nienawiści i nieufności wobec społeczeństwa. Paradoks polega na tym, że te gorzkie akcenty równoważone są poprzez delikatne momenty. Torturowane gitarowe solo potrafi nagle zmienić się w harmonijne i melancholijne granie tworząc coś naprawdę pięknego… Ostatni utwór „Babyi Ar” inspirowany jest wierszem Jewgienija Jewtuszenki o żydowskiej zbrodni w Babim Jarze w 1941 roku dokonanej przez nazistów. Kerensky wykrzykuje kilkakrotnie tytuł piosenki na tle przerażających odgłosów wyczarowanych przez resztę zespołu. Przejmujący moment płyty skierowany w ciemniejszą stronę ludzkiej kondycji…

Oryginalny label President Record
Oryginalny label President Records.

W moich poszukiwaniach natknąłem się jedynie na dwie recenzje z tamtego czasu. Obie krótkie i dość lakoniczne. 13 lutego Melody Maker określił album jako „(…) ostro współczesny, postrzępiony, surowy i zasadniczo pozbawiony radości. Gra jest solidna i konkretna z dużą ilością zawiłej improwizacji, Są jednak godnym zespołem, który zasługuje na szczególną uwagę”. Tydzień później Disc & Music Echo napisał w podobnym tonie: „Ten album jest wspaniałym i godnym uwagi dziełem, choć muzyka jest mocno skomplikowana i zagubiona. Talentowi muzykom odmówić nie można. Mają u mnie duży kredyt  zaufania.”

Po wydaniu krążka zespół rozpoczął szereg koncertów m.in. z Deep Purple, Nucleus, Stray, Black Cat Bones, Grahamem Bondem… Album „Tracking With Close-Ups” choć nie odniósł komercyjnego sukcesu (o co muzycy nie zabiegali) z biegiem czasu zyskał kultową reputację wśród kolekcjonerów płyt, która trwa do dziś!

Podczas zbierania informacji o zespole przez przypadek na kanale YouTube natknąłem się na zespół Southside Jimmy, w którym na perkusji grał niejaki Paul Chamber. W głowie zawył alarm. Przecież bębniarz SWEET SLAG nosił identyczne nazwisko! Zbieżność nazwisk..? Rodzina..? Przez facebooka nawiązałem kontakt z grupą, pochwaliłem ich za fajną muzę (są świetni!), oraz poprosiłem o potwierdzenie lub zaprzeczenie, czy Paul ma jakiś związek z Alem Chambersem. Minęło sporo czasu, nie było odzewu i o sprawie zapomniałem. Niespodziewanie dla mnie pod koniec ubiegłego roku dostałem e-maila od Paula! Głównie dotyczył zespołu Southside Jimmy (notka biograficzna, terminarz koncertów, newsy, itp, itd). Dopiero na zakończenie napisał coś, na co tak długo czekałem. Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować fragment odnoszący się do grupy SWEET SLAG:

„(…) Perkusistą w zespole był mój nieżyjący już tata Alan Chambers. Niestety odszedł od nas w 1998 roku. Jack O’Neill jest moim starszym kuzynem ze strony mamy. Paul Jolly wciąż mieszka w Luton; spotkałem go kilka razy, ale nie wiem czym się zajmuje. Za to Mick Wright (Mick Kerensky – przyp. moja) został w 1990 roku radnym w hrabstwie Bedfordshire. Obecnie jest już na emeryturze i pisze książkę o roboczym tytule „Historia odpadów w Luton od 1850 do 2010″… Albumu słucham niemal od dziecka. Nagrali go dwa lata przed moim urodzeniem. W domu słyszałem go od dziecka. Nie widziałem ich na scenie, bo rozwiązali się tuż po moich narodzinach. Moja mama mówi jednak, że w studio nie uchwycili klimatu i energii swoich występów. Chyba jak większość kapel z tamtej epoki. Zawsze uważałem, że Sweet Slag albo wyprzedził swój czas, albo właśnie spóźnił się na odpływającą łódź. Tak czy inaczej to wielki hołd dla mojego ojca, że wciąż słuchacie ich muzyki, że znajduje się dla niej miejsce w Twojej płytotece choć zdaję też sobie sprawę, że nie jest to czarujący album… Mój tata był fantastycznym perkusistą, a na początku lat 80-tych, gdy był w zespole Wedgewood zabierał mnie ze sobą na koncerty. Siadałem tuż za nim i obserwowałem jak gra. I tak nauczyłem się grać na perkusji. Co ciekawe – w naszym zespole używam zestawu perkusyjnego marki Hayman, tego samego na którym do końca grał tata.  To wszystko. Dzięki. Paul Chambers”.

I ja też dziękuję bardzo Paulowi za te wspomnienia i za to, że znalazł czas by się nimi podzielić. Thank you Paul!