Założony przez bliźniaków Thierry’ego (kb) i Jean-Luca (g) Payssan w 1982 roku MINIMUM VITAL to zjawisko szczególne wśród najbardziej oryginalnych zespołów na progresywnej scenie lat 80-tych. Muzycy będący lojalnymi spadkobiercami klasycznego rocka progresywnego lat 70-tych stworzyli wyjątkowo wyrafinowany i świetlisty krajobraz muzyczny. Żeglując między muzyką rockową, progresywną, celtycką, średniowieczną i tradycyjną muzyką z południa Europy, łącząc wpływ grupy Yes z zadziwiającą wirtuozerią rodem z fusion zbudowali jednolity, niepowtarzalny i oryginalny styl. Ich fonograficzny debiut to kaseta magnetofonowa zatytułowana „Envol Trianges” wydana wydana w 1985 roku; dwa lata później ukazała się kolejna „Les Saisons Marines” i dopiero w 1990 roku nieoceniona w propagowaniu rocka progresywnego wytwórnia Musea wypuściła na rynek płytowy debiut grupy, „Sarabandes”, który został gorąco przyjęty przez francuskich fanów. Trzy lata później ukazał się krążek zatytułowany „La Source”.
To najdoskonalszy w tym czasie album zespołu, prawdziwe dzieło na którym po raz pierwszy pojawił się wokalista. Był nim Antoine Guerber, klasyczny tenor grający również na harfie. Postać dość ciekawa o tyle, że tuż po nagraniu płyty „La Source” poświęcił się całkowicie prowadzeniem chóru pod nazwą Diabolus In Musica. Chór wraz z kwartetem smyczkowym wspomagany instrumentem o oryginalnej nazwie klawicyterium (rodzaj klawesynu, w którym struny ustawione są pionowo!) wykonywał głównie francuską muzykę z epoki średniowiecza. Ale to tak na marginesie… Guerber śpiewa po francusku i w wykreowanym przez zespół języku stanowiącym połączenie łaciny, portugalskiego i dialektów południowej Francji. I choć album w dużej części jest instrumentalny, to wokalista dodał mu oryginalności i większych emocji szczególnie w „Ann dey floh” i „Ce gui soustient”. Muzyka oparta jest w głównej mierze na instrumentach klawiszowych i szybkich, momentami karkołomnych solówkach gitarowych. Trzeba przyznać, że bracia Payssan to bardzo sprawni i utalentowani muzycy doskonale się rozumiejący i nawzajem uzupełniający. Spaja to wszystko sekcja rytmiczna z przyjemnie złożonym bębnieniem i głębokim basem. Trudno wskazać jakąś wybijającą się kompozycję – wszystkie trzymają wysoki poziom. Otwierający całość „Danse des voex” przypomina mi „Siberian Khatru” grupy Yes – przynajmniej na samym początku, z kolei klawiszowe zagrywki w „La villa emo” pasują do stylu Marka Kelly’ego z Marillion, a „Ann dey floh” brzmi jak średniowieczny madrygał. Najbardziej „soczysty” klimat rocka progresywnego ma kompozycja „Mystical West” z cudownymi zagrywkami gitarowymi, delikatnym fletem, kolorowymi plamami klawiszy, które nadały jej trójwymiarową głębię. Płytę kończy prześliczna, trwająca zaledwie półtorej minuty miniatura „La source/Finale” z delikatnym i snującym się jak poranna mgiełka wokalem. Jak ja uwielbiam takie zakończenia!
Założony w 1983 roku HALLOWEEN to, obok Minimum Vital i Hecenia, jeden z najbardziej obiecujących zespołów progresywnych we Francji w tamtym czasie. Entuzjastycznie przyjęte dwa pierwsze albumy: „Part One” (1988) i „Laz” (1989) były przygrywką dla trzeciego, najdoskonalszego dzieła. Płyta „Merlin” z piękną, na wpół baśniową okładką została wydana w 1994 roku.
HALLOWEEN grają dopracowaną, wycyzelowaną muzykę pełną przejść, zmian rytmu i zadziwiających rozwinięć instrumentalnych. Brzmienie grupy charakteryzują fantastyczne partie skrzypiec (Jean-Philippe Brun) i klawiszy (Gilles Coppin), oraz umiejętność tworzenia mrocznej, niepokojącej muzyki z gęstymi klimatami w duchu „Lark’s Tonque In Aspic” King Crimson.
Longplay „Merlin” to koncepcyjny album opowiadający historię najsłynniejszego celtyckiego maga na dworze króla Artura, którego brzmienie wzbogacono znakomitym żeńskim wokalem Gerardine Le Cocq. Wspomagają ją także wspomniani już wyżej panowie, ale to jej głos wybija się zdecydowanie kreując cudowne klimaty. Tak jest np. w „Morgane”. Na tle klawiszy Gerardine szepta napisane przez siebie wersety. Jej usta wydają sie przyklejone do naszego ucha podczas gdy muzyka, teraz wspierana przez skrzypce, podkreśla hipnozę i urok melodii. Musimy się uszczypnąć, żeby nie poddać się halucynacji… Teksty śpiewane są po francusku i chwała im za to. Kiedy usłyszałem tę płytę po raz pierwszy oszalałem na jej punkcie. Serio! To była jedna z tych pozycji, którą gotów byłem zabrać na bezludną wyspę. Myślę, że fani grupy Ange, legendy „starego” francuskiego prog rocka też zwariują na jej punkcie. To, co robi wrażenie to nie tylko znakomita muzykalność i świetne kompozycje, ale pełne i bogate wykorzystanie wielu instrumentów. Gitara, melotron, skrzypce, bas, perkusja to podstawa – one dominują. Jednakże mamy tu i tubę i lutnię i rogi, kontrabas, puzon, a także flet i trąbkę. Daje to albumowi silne wrażenie symfonicznego rozmachu. I tak jak w przypadku płyty „La Source” trudno na „Merlin” wyróżnić jakiś utwór. Tym bardziej, że całość to jedna długa opowieść, w której połączone wątki muzyczne przeplatają się wzajemnie. Jeśli powiem, że „Le Conseil Des Demons”, „Le Proces”, „Dragon Rouge Dragon Blanc”, „La Mort De Morgane” i „Foret” są doskonałe, to o pozostałych mogę powiedzieć, że są „tylko” świetne!
Cenię sobie obie te płyty. Za ich oryginalność i świeżość, Tych cech zabrakło wielu innym, czasem bardziej znanym i popularnym grupom z Wlk. Brytanii i ze Starego Kontynentu. Tak się bowiem składa, że Francuzi na ogół nie kopiują, lecz idą swoją własną muzyczną ścieżką. I chwała im za to!