Rock z podziemnego schronu. GERMAN OAK „Down In The Bunker” (1972)

Latem 1972 roku instrumentalna grupa GERMAN OAK z Düsseldorfu złożona z pięciu tamtejszych hippisów weszła do studia nagraniowego Luftschutzbunker (oficjalnie zwanego Air Raid Shelter), mieszczącego się w niemieckim podziemnym schronie przeciwlotniczym z czasów II wojny światowej, aby nagrać swój pierwszy longplay. Muzycy mieli wszelkie powody wierzyć, że płyta (zawierająca głównie spontaniczne, jamowe granie) wypływając na powierzchnię z ciemnego bunkra zostanie ciepło przyjęta przez miejscowych fanów. Niestety, mylili się.  Düsseldorf (zresztą tak jak i całe Niemcy) nie był gotowy na ambientową, momentami wręcz klaustrofobiczną propozycję zespołu. Jeszcze nie teraz. To przyjdzie za dwie dekady, Sklepy muzyczne, nawet te lokalne, odmówiły sprzedaży albumu. Ten okrutny brak zainteresowania ze strony dystrybutorów spowodował, że z 213 wytłoczonych wówczas egzemplarzy sprzedano zaledwie dziewięć! Pozostałe były przez całe lata (do połowy lat 80-tych) przechowywane w piwnicy organisty grupy! Na szczęście powtórne pragnienie ukazania światu wciąż nieodkrytego klejnotu starego krautrocka wskrzesiło z martwych NIEMIECKI DĄB.

Historia zespołu jest niejasna i nieco zawoalowana, a upływający czas w jej odkrywaniu raczej nie pomaga. Dość długo sami muzycy nie ujawniali swoich personaliów mówiąc o sobie, że są po prostu crew (ekipą, załogą). A jeśli już, to podawali albo swoje imiona (Ulli, Harry) albo pseudonimy („Cezar”, „Warlock”, „Nobbi”). To ukrywanie się pod imionami i pseudonimami sprawiły, że grupa wydawała się jeszcze bardziej tajemnicza i niedostępna. Dziś już wiemy, że jej trzon tworzyli bracia Kallweit: Urllich (dr) i Harry (bg), oraz Wolfgang Franz „Cezar” Czaika (g). Jako klasyczne power trio zaliczyli kilka spektakularnych koncertów, po których jeszcze w tym samym 1971 roku dołączyli do nich Manfred „Warlock” Uhr (org) i Norbert „Nobbi” Luckas (g). W takim też składzie rok później nagrali album „Down To The Bunker”.

Wolfgang Czaika (g) i Ulli Kallweit (dr).

Czarno-biała okładka przedstawiająca niemieckiego żołnierza symbolizującego armię Trzeciej Rzeszy nie gloryfikuje faszyzmu. Przeciwnie. To głos młodych Niemców sprzeciwiających się II wojnie światowej, refleksja nad ciemnością i jej chaosem. Tytuły utworów, takie jak: „Airalert”, „Down In The Bunker”, „Raid Over Düsseldorf”, czy „1945-Out Of The Ashes” nie brzmią zachęcająco, prawda? A jednak nierozsądnie byłoby nie wysłuchać tego legendarnego rarytasu – jednego z najbardziej tajemniczych, „podziemnych” (dosłownie i w przenośni) klejnotów niemieckiego krautrocka. Tym bardziej, że krążek swym poziomem dorównuje debiutowi Tangerine Dream „(„Electronic Meditation”)  i dwóm pierwszym płytom Cluster. Lepszej rekomendacji chyba nie potrzeba…

Front okładki płyty „German Oak” (1972)

„Down In The Bunker” to prawdziwa muzyczna bestia. Pełzający potwór rozwijający się powoli i brzmiący jak „Ambross” z pierwszej płyty Ash Ra Tempel tyle, że wykonany w dużo wolniejszym tempie. Instrumentalne, jamowe kompozycje krążą  wokół powtarzających się głównych tematów. W 1972 roku rzadko która płyta wydawała się tak mroczna i klaustrofobiczna. Ma niepowtarzalną atmosferę stworzoną przez hipnotyczny rytm, przesterowane gitary i rozmyte klawisze wykorzystując przy tym efekty dźwiękowe: spadające bomby, wyjące syreny alarmowe, fragment przemówienia Hitlera… Niby nic oryginalnego; od 1968 roku robiły to już inne zespoły rockowe, psychodeliczne. Tyle, że GERMAN OAK jak żaden inny zostawił ogromny margines wyobraźni dla słuchacza. A to już wiele!

Oryginalny album zawierał cztery nagrania z czego dwa środkowe trwające 18 i 16 minut są jego jądrem. Kiedy mroczny „Airalert” po minucie i pięćdziesięciu sekundach znika we mgle czasu pojawia się tytułowy Down In The Bunker”. Perkusja (kojarzy mi się z „Set The Controls…” Pink Floyd) i bas zagęszczają atmosferę. Wyczuwa się strach, powiewa grozą. Z tego zawirowania wyłaniają się szalone, zakręcone motywy i tematy przygotowując nas na nadchodzący atak. Nie bombowy, a dźwiękowy. Nagrany jakby w korycie rzeki wijącym się w głębokim kanionie. Ten proto-industrialny dźwięk z ciężką, płaczącą linią gitar sprawia, że skóra cierpnie. Muzycy przyznali później, że było to dla nich niezwykłe doświadczenie. Wolfgang Czaika: „Grając w tym starym schronie atmosfera stała się nagle dziwna. Tak jakby duchy przeszłości obudziły się, szeptały nam o strachu, rozpaczy a także o nadziei, która umiera ostatnia …”

„Raid Over Düsseldorf” otwierający drugą stronę oryginalnej płyty to kawał fantastycznego jamowego grania spod znaku wściekłej psychodelii z elementami kosmicznego rocka przypominający nieco amerykański Chocolate Watch Band. Dlaczego? Chyba przez fakt, że jest cięższy i bardziej rytmiczny od swego klimatycznego poprzednika. Rytm jest tym, co wyróżnia to nagranie. Ktoś kiedyś powiedział, że tętent konia w biegu został przeniesiony do hard rocka. I coś w tym stwierdzeniu jest ponieważ znajdziemy go wszędzie: od „Roadhouse Blues” The Doors po „The Width Of A Circle” Davida Bowie, że wymienię te dwa kawałki, które akurat przyszły mi na myśl. Do tej rytmiki idealnie wpasowali się obaj gitarzyści solowi. Prześcigając się w pomysłach inspirują i napędzają się przez co dźwięk grubych murów bunkra pokrytych mokrym mchem wydaje się mniej groźny, a nawet wręcz przyjazny… Album kończy króciutki, dwuminutowy „1945 – Out Of The Ashes” z organami w stylu Raya Manzarka na pierwszym planie. W rzeczywistości jest to kontynuacja pierwszego numeru płyty z zaskakującym jak na nią zakończeniem bijących dzwonów kościelnych i radosnym śpiewem ptaków.

W muzyce GERMAN OAK fascynujące jest poczucie przestrzeni, którą wytworzyć potrafili nieliczni.  Mogło wynikać to z bardzo prostego faktu: tu nikt nikomu nie przeszkadzał, nie wchodził w drogę. Muzycy bardzo uważnie słuchali się nawzajem, choć każdy z nich walczył o swoje nuty. Nawiasem mówiąc, kiedy po raz pierwszy słuchałem tego albumu nie do końca wierzyłem, że gra tu aż pięciu muzyków. Ten zespół brzmiał jak klasyczne power trio, a nie jak kwintet. Może pracowali w parach i nagrywali równolegle jak Can..? Być może, ale jakoś w to wątpię. To krzyżackie plemię stojąc w ruinach  jakiejś rzymskiej świątyni gra swe barbarzyńskie riffy zaplątane w strunach gitar podtrzymując za wszelką cenę swój muzyczny światopogląd. Pojedynczo nie liczyliby się wcale – razem byli wszystkim. Byli załogą.

Nie jest to łatwa muzyka i nie od razu powala. Kumulujący się groove buduje się powoli i stopniowo na niekończących się powtórzeniach ze standardową linią basu, lub rytmiczną sekwencję gitarową. I kiedy wydaje się, że nic nas nie zaskoczy dźwięk nagle skręca i uderza znakomitą zagrywką lub klimatem. W przypadku tego zespołu to, co po dwóch minutach wydaje się uproszczonym i banalnym riffem, po ośmiu staje się jedynym, naprawdę słusznym i ekscytującym graniem. Do tego muzycy dotykają „przyszłościowych” gatunków jak metal (ocierający się chwilami o doom metal), ambient, free rock… I nie przeszkadza mi nie najwyższa jakość dźwięku tej płyty. Tu liczą się emocje, a te są wielkie. Poza tym spotkałem się z dużo gorszymi brzmieniami zarejestrowanymi w o niebo lepszych studiach. Joe Perry z Aerosmith powiedział kiedyś: „Gdy jedyne co masz to młotek, wszystko wokół wygląda jak gwóźdź”. On musiał kiedyś słuchać NIEMIECKIEGO DĘBU. Na bank!

Na zakończenie słów kilka o reedycjach albumu „Down In The Bunker”, który doczekał się kilku reedycji i na CD i winylach. Najbardziej popularna jest ta kompaktowa wydana przez Witch & Warlock w 1990 roku z czterema bonusami. Nawiasem mówiąc ta wersja dostępna jest do odsłuchania na youtube. Osobiście polecam tę, która ukazała się w  2017 roku wydana przez Now-Again Records. Trzy płyty CD, 13 utworów, 161 minut muzyki! Dysk pierwszy to oryginalny materiał z 1972 roku. I tu mamy pierwszą niespodziankę. Niektórym nagraniom przywrócono oryginalne tytuły, które zostały zmienione przez Manfreda Uhra bez wiedzy pozostałych członków zespołu. I tak „Raid Over Düsseldorf” nazywa się teraz „Belle’s Song”, a „Down In The Bunker” (z którego usunięto fragment przemówienia Hitlera) „Missile Song”. Drugi CD to rozszerzone wersje „Belle’s Song” ( 35 minut) i „Missile Song” (ponad 25 minut)! Poza czasem trwania nie słyszę żadnej różnicy między nimi, co wydaje się sugerować, że tak brzmiały ich oryginalne wersje. Trzeci kompakt (7 utworów; 61 minut) zawiera m.in. cztery bonusy znane z reedycji Witch & Warlock teraz z oryginalnymi tytułami, stąd „Swastika Rising” pojawia się jako „Python vs. Tiger”, a The Third Reich” to „Bear Song”. Istnieje również kilka wcześniej niepublikowanych utworów, w tym pyszne „Happy Stripes (On Cats)”.