HATE „Hate Kills” (1970)

Jak to możliwe, że tak fascynująca płyta pozostawała nieznana przez dziesięciolecia, kiedy podobne (choć mniej ważne) tytuły pojawiały się na CD kilka razy? Bez wątpienia Hate to jeden z tych najbardziej niedocenianych zespołów progresywnych w Wielkiej Brytanii  wczesnych lat 70-tych! Grana przez grupę mroczna, złowieszcza, czasem psychodeliczna muzyka przypominała połączenie Procol Harum i Atomic Rooster (organy Hammonda) ze Spooky Tooth (gitary i emocjonalny wokal). Jednak HATE nie brzmiał tak jak one. HATE miał swój własny styl, a każdy utwór był czymś w rodzaju małego świata tworząc spójną wypowiedź artystyczną. Longplay „Hate Kiss” to zagubiony, progresywny klejnot, który został przygotowany przez inżyniera dźwięku Toma Alloma; dziesięć lat później Tom Allom zyskał sławę produkując albumy dla Judas Priest i Def Leppard… Zanim natknąłem się na ten album wcześniej zadurzyłem się w płycie „Red Crystal Fantasies” kwartetu Ruby z 1974 roku. Oba zespoły i ich płyty łączył Rab Munro – świetny, aczkolwiek w epoce niedoceniony, wokalista z potężnym głosem i talentem co najmniej na milę.

Rab Munro rozpoczął karierę wokalisty w latach 60-tych w Glasgow, a jego głęboki i dźwięczny głos wyróżniał się na tamtejszej scenie muzycznej. Plotka głosi, że usilnie zabiegał o niego zespół The Gaylords, który w połowie lat 60-tych nagrał dla Columbii cztery single zanim ostatecznie udał się do Londynu, gdzie zmienił nazwę na Marmalade. Zresztą Szkocja była wówczas wylęgarnią talentów, by wspomnieć tu Alexa Harveya, Stone The Crows z rewelacyjną Maggie Bell na wokalu, Mike’a Patto, czy Tear Gas (nawiasem mówiąc ten ostatni uważam za jeden z ważniejszych szkockich zespołów) – wszyscy oni zyskali kultową sławę w całej Wielkiej Brytanii.

W 1969 roku Munro śpiewał w progresywno-psychodelicznej grupie House Of Lords, z którą nagrał znakomity singiel „In The Land Of Dreams”/”Ain’t Gonna Wait Forever” wydany w październiku tego samego roku przez B & C Records (wytwórnię, która wkrótce stała się częścią Charisma Records Tony Stratton Smitha). Strona „A” tej rzadkiej dziś małej płytki nie bez przyczyny znalazła się na kompilacji „The Rubble Collection” w 1995 roku, o której pisałem jakiś czas temu. Ta niesamowita piosenka oparta na brzmieniu bogatych, organowych partiach w stylu wczesnych The Moody Blues i Procol Harum uwodzi  melodyjnym, głębokim i ciepłym wokalem Munro, który głęboko zapada w pamięć. Niestety, singiel przeszedł bez echa, co spowodowało, że grupa została rozwiązana. Nie mniej Munro wraz z klawiszowcem, Neil’em Bruce’em wysiadając z pociągu House Of Lord przesiedli się do kolejki metra zajmując w nim tylne miejsce udając się na stację o nazwie HATE. Podpisany kontrakt z Famous Records zaowocował płytą „Hate Kills” wydaną w listopadzie 1970 roku z porażającą jak na owe czasy okładką. Okładką przedstawiającą wściekłego faceta uderzającego pięścią w ścianę pokrytą graffiti i tytułem albumu napisanym dużymi, białymi literami. Przygnębiający widok, który w jakiś proroczy sposób pokazuje oznaki zmian w nadchodzących latach w brytyjskim undergroundzie…

Front okładki płyty „Hate Kills” (1970)

Album, wypełniony po brzegi znakomitymi numerami i podparty wspaniałą dynamiką, powinien zainteresować fanów brytyjskiego prog-rocka i wczesnego hard rocka. Dzięki ciężkiemu brzmieniu organów Hammonda Neila Bruce’a, wysmakowanymi, ale i gorącymi zagrywkami gitarzysty Jima Lacey’a, oraz bardzo zwartej sekcji rytmicznej, którą tworzyli: basista Lenny Graham i perkusista Allan Pratt, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nawet znakomicie zagrany akompaniament na waltorni w kilku utworach… Acha! Powinienem jeszcze zaznaczyć, że utwory są krótkie i nie znajdziecie w nich długich solówek ani dziewczęcych harmonii wokalnych. I w zasadzie na tym kończą się wszelkie jego wady. Tutaj dostajemy głębokie, uduchowione i dynamiczne utwory będące absolutnymi klejnotami. Rab Munro to nie Cliff Bennett i daleko mu do maniery wokalnej wyciskającej łzy z oczu grzecznych panienek z dobrych domów. On dopasował do siebie wszystko to, co robił Paul Rodgers i inni bluesowi wokaliści – śpiewał z sercem i od serca.

Z dziesięciu utworów zarejestrowanych na płycie aż siedem to kompozycje Neila Bruce’a; pozostałe trzy stworzył Jim Lacey. Otwierający utwór „Come Along” nadaje mroczne tempo temu zachwycającemu albumowi, które dominuje także w kolejnym – „Corridors”. W obu wokalista błyszczy, gdy ciche zwrotki przechodzą w refren. Gdybym miał użyć porównania, to byłby to Genesis z Peterem Gabrielem z czasów, gdy pisali krótsze piosenki (i mniej się nakręcali) z… Free i Procol Harum! Tak, ci faceci byli wyjątkowi… W „My Life” pojawia się orkiestrowa aranżacja  podbijająca dynamikę utworu, a „Seems Like Any Fool” powinien być hymnem śpiewanym na rockowych stadionach. I pewnie byłby, gdyby tylko płyta w epoce się przebiła… Pierwszą stronę kończy hard rockowy „Time For A Change” z bardzo fajnym riffem i krótką solówką gitarową. Szkoda, że to tylko trzy minuty z sekundami, ale to i tak  świetna wizytówka zespołu pokazująca go od tej cięższej, surowszej strony.

Tył oryginalnej okładki. płyty „Hate Kills”

Stronę drugą oryginalnej płyty otwiera „It’s Alright To Run” z wiodącą gitarą i zapadającym w pamięć refrenem, po którym HATE wraca szturmem z „She Needs Me” – jednym z trzech utworów skomponowanych przez gitarzystę Jima Lacey’a. Powolne „Never Love Again” zagrane na akustycznej gitarze z perkusyjnym bitem przypomina najpiękniejsze hipisowskie ballady tworzone w San Francisco kilka lat wcześniej. Uwielbiam ją, choć po gwałtownym i dynamicznym „Realisation” z ponurym tekstem moje preferencje zostają mocno zachwiane (żart). Na szczęście ostatnia piosenka, „I’m Moving Down”, jest dużo bardziej optymistyczna i kończy się efektami przemijającej burzy odchodzącej do mrocznego świata zapomnianej ciemności.

Szkoda, że w epoce krążek nie został zauważony, bo przecież to nie brak umiejętności, czy talentu sprowadził ten album do królestwa „zaginionego klasyka”. Zarówno HATE, jak i Ruby z płytą „Red Crystal Fantasies” nie otrzymały odpowiedniego wsparcia od swoich wytwórni. Niestety, czasami dobre zespoły zasługujące na szerszą uwagę gubią się w talii kart podczas tasowania i są wypierane przez blotki z lepszymi koneksjami. Będąc w sojuszu z HATE, pomyślmy o całej wspaniałej muzyce, która wtedy wychodziła: Black Widow z Kipem Trevorem na wokalu, Stonehouse, Spirogyra, Indian Summer, Dog That Bit People…  Dziś wiemy, że wszystkie one są wspaniałe! Jednego czego mi naprawdę żal, to wokalisty HATE. Rab Munro, którego czas w annałach historii nagrań był o wiele za krótki, zasługuje na szacunek i uwagę miłośników brytyjskiego rocka.