THE THIRD EYE „Awakening…” (1969) – rockowa perła z RPA.

Maleńką, często zapomnianą i pomijaną w annałach historii muzyki, ale jakże fascynującą rockową scenę z Republiki Południowej Afryki reprezentowały mało znani, ale świetni wykonawcy. Znawcy tematu twierdzą, że największy wpływ na tamtejszą muzykę rockową miał progresywny zespół Freedom’s Children, ale psychodeliczny THE THIRD EYE podzielił się co najmniej połową tego tortu.

W późnych latach sześćdziesiątych THE THIRD EYE byli jednym z czołowych zespołów w RPA, nagrywając w latach 1969-1970 trzy kapitalne albumy. Mogły być one ostrą konkurencją dla podobnie brzmiących artystów jak ChicagoTransit Authority, Alice Cooper, czy Electric Flag gdyby nie światowy bojkot muzyki i artystów z powodu apartheidu A wówczas kto wie jak potoczyłyby się ich losy…

Mieszkali w Durbanie, nadmorskim mieście oddalonym o kilkaset kilometrów od muzycznej stolicy, Johannesburga. Liderem zespołu był gitarzysta Ron Selby, który razem z basistą Mike’em Sauerem wcześniej grali covery w zespole It’s A Secret. Przybycie gitarzysty Maurice’a Saula grywającego różnych kapelach w Rodezji (późniejsze Zimbabwe), oraz Robbiego Pavida, perkusisty z Abstract Truth, spowodowało, że w 1968 roku grupa przekształciła się w THE THIRD EYE. Ze względu na prostotę brzmienia i brak w składzie klawiszy początki kwartetu nie należały do udanych. Poszukiwania dobrego klawiszowca dość długo nie przynosiło rezultatów. Pomoc przyszła z najmniej spodziewanej strony. Młodsza siostra Rona, drobna blondyneczka uczęszczająca do szkoły muzycznej w klasie fortepianu u znanej pianistki Moiry Birks tak bardzo wierciła dziurę w brzuchu swemu bratu, że ten w końcu uległ jej prośbom i przyjął do kapeli. Tym samym Dawn Selby stała się piątym i (jak się okazało) mocnym jej ogniwem.

The Third Eye. (Kwiecień 1969).

Mieszanie oryginalnych kompozycji z ulubionymi coverami Deep Purple, czy Hendrixa na koncertach w Durbanie i sąsiednim Pietermaritzburgu zapewniły im lokalną popularność, która gwałtownie wzrosła po wygraniu kilku prestiżowych krajowych konkursów młodych talentów. W 1968 roku siła singla „Fire”  nagranego w Troubadour Studios w Johannesburgu pod kierownictwem producenta Billa Forresta doprowadziła do kontraktu nagraniowego z Trutone, oddziałem wytwórni Polydor. Jeszcze w tym samym roku pojawił się ich debiutancki album zatytułowany „Awakening…”

Zespół musiał chyba siedzieć na wulkanie, który w momencie jego nagrywania wybuchł energią i pozwolił rozbrzmieć muzyką w rockowym wszechświecie. Przede wszystkim zachwyca zabójcza sekcja dęta, gra dwóch gitar prowadzących i niesamowite partie klawiszy (Hammond plus fortepian). Wierzyć się nie chce, że Dawn Selby miała wtedy, uwaga, zaledwie 14 lat!!! Trzeba też koniecznie pochwalić doskonałą pracę sekcji rytmicznej; bas i perkusja świetnie spajają utwory napędzając je szaleńczą mocą. Świetna jak na rok 1969 produkcja, a soczysty dźwięk po prostu zachwyca. I jeszcze jedno. Maurice Saul, kierując się osobistym wstrętem do wojny i nienawiści, zadedykował album „wszystkim młodym mężczyznom na świecie zmuszonym do pójścia na wojnę”. To była także odpowiedź na krytykę rządzących, którzy widzieli w  muzykach rockowych i ich „diabelskiej muzyce” zagrożenie dla młodego pokolenia.

„Awakening…” to psychodeliczny rock, zawierający elementy wczesnego prog rocka i jazzu (dęte). Na płycie znalazło się dziesięć kompozycji z czego aż siedem to covery, które (nie ma co tu owijać w bawełnę) są główną atrakcją krążka. Na otwarcie mamy przeróbkę słynnej piosenki Boba Dylana, wcześniej spopularyzowaną przez Jimi Hendrixa „Watch Along The Watchtower”. Ta wersja (a znam ich sporo) z gitarowo-organową petardą i szaleńczą sekcją dętą powala! Swego czasu miałem ją w mp3 na „wakacyjnej playliście” i długo nie mogłem się od niej uwolnić… Z kolei „Valley Of Sadness” to uroczo kołyszący, powolny numer z debiutanckiej płyty Aphrodite’s Child „End Of The World” (1968) z ciekawymi harmoniami wokalnymi zbliżonymi do śpiewu Demisa Roussosa. Instrumentalny „Apricot Brandy” grupy Rhinoceros eksploduje istną orgią połączonych sił wściekłego Hammonda (Dawn Selby, jak cię nie kochać – jesteś niesamowita!) do spółki z dętymi, przesterowanymi gitarami i szaloną sekcją rytmiczną. „Magic Hankerchief” i „Love Is A Beautiful Thing” znalazły się na doskonałej (w tym czasie na Wyspach jeszcze „ciepłej”) płycie „Outward Bown First Album” Alana Bowna i jego zespołu. Zaskakująco szybko docierały płytowe nowinki do THE THIRD EYE. Pewnym zaskoczeniem w tym mocno rockowym towarzystwie wydają się być dwie piękne, jakby z innego świata, ballady: nieśmiertelne „Morning Dew” Bonnie Dobson i Tima Rice’a i „Society’s Child” amerykańskiej piosenkarki folkowej Janis Ian. Ta ostatnia, zamykająca album, opowiada historię gorącej miłości jaka wybuchła pomiędzy nastolatkami o odmiennych kolorach skóry. Tej miłości nie akceptowała ani matka dziewczyny, ani jej rówieśnicy… Trzy oryginalne kompozycje: psychodeliczny „Lost Boy”, oniryczny „My Head Spins Round” i wczesno progresywny „Snow Child” wcale nie były wypełniaczami i utrzymały poziom albumu.

THE THIRD EYE wydali jeszcze dwa zabójcze krążki: „Searching” (1969) i „Brother” (1970), ale czas i fortuna nie były łaskawe dla zespołu. Być może ich „nieszczęściem” było to, że mieszkali i występowali w Durbanie oddalonym o kilkaset mil od centrum Johannesburga. Być może to wina wytwórni Polydor, która nie promowała ich tak mocno, jak EMI zrobiło to ze swoją stajnią artystów. Pamiętajmy, że we wczesnych latach 70-tych w Republice Południowej Afryki nie było telewizji, która nadawałaby rockową muzykę na „żywo”. Radiowe stacje kontrolowane były przez państwo, a rządowi cenzorzy pilnie strzegli młodzież przed gorszącą i deprawującą muzyką zza Oceanu. Singlowa wersja „Fire” Arthura Browna była trzymana z dala od fal radiowych przez tychże samych strażników moralności narodu. Jedyne wsparcie jakie otrzymali to te ze stolicy… Mozambiku, Maputo (obecnie Lourenço Marques), od LM Radio – pierwszej komercyjnej stacji radiowej w Afryce. Singiel „Fire / With The Sun Shining Bright” był hitem stacji przez sześć tygodni. Mało tego – utwór „Apricot Brandy” z debiutanckiej płyt stał się później sygnaturą playoffów stacji! Szkoda, że LM Radio, skupiając się wyłącznie na popowych singlach nie zaryzykowało i pominęło dużo ciekawsze, rozszerzone utwory z albumu – a była to ich mocna strona!