TRAFFIC – reaktywacja. „John Barleycorn Must Die” (1970).

Rok 1969 był dla TRAFFIC niepewny. Po udanej trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych promującej ich drugi album, Steve Winwood opuścił zespół wchodząc w skład supergrupy Blind Faith. W międzyczasie Island Records wydała album „Last Exit”, miszmasz studyjnych kawałków i występów na żywo nagranych przez zespół w 1968 roku. Blind Faith nagrali jeden świetny album i rozpadli się. To dało Winwoodowi impuls do rozpoczęcia pracy nad solową płytą z  planowanym tytułem „Mad Shadows” z jego ulubionymi coverami, w tym m.in. „Visions Of Johanna” Boba Dylana.  Plan był taki, by Steve w studio, jedynie z producentem Guyem Stevensem, sam zagrał na wszystkich instrumentach. Z pewnością mógł tego dokonać, ale szybko się zreflektował: „Tym, co czyni muzykę wyjątkową są ludzie. Dochodziłem do punktu, w którym potrzebowałem wkładu innych muzyków.” Pomysł nie spodobał się Stevensowi, który odszedł zabierając ze sobą… tytuł płyty i związał się z grupą Mott The Hoople. Jakież było zdziwienie Winwooda, gdy niedługo po tym na rynku ukazał się album Mott The Hoople wyprodukowany przez Stevensa pod jakże znanym mu tytułem „Mad Shadows”.

Steve Winwood i Jim Capaldi.

Rolę nowego producenta przejął menadżer Island, Chris Blackwell, zaś Steve Winwood zaczął dzwonić do swoich przyjaciół z Traffic, aby pomogli mu w studio. Jako pierwszy dołączył Jim Capaldi, który pomógł w pisaniu piosenek, współtworzył bębny i ścieżki perkusyjne. Następny był Chris Wood; dobrze zorientowany w wielu stylach muzycznych wniósł jazzowe i folkowe wpływy. Szybko okazało się, że jakość i produktywny czas, jaki trio spędzało razem w studio, wykracza daleko poza nagrywanie materiału na autorski album. Stało się jasne, że to co miało być solowym projektem tak naprawdę stało się nową płytą Traffic, która pod intrygującym tytułem „John Barleycorn Must Die” trafiła na półki sklepowe w lipcu 1970 roku. Cudowną w swojej prostocie okładkę w stylu rustykalnym z samotnym snopkiem zboża, z nazwą zespołu na dole i tytułem płyty z kształtami liter naśladującymi gałęzie drzew zaprojektował Mike Sida. Artysta, znany z okładek dla Free i Spooky Tooth.  pracował nad grafiką przy innych albumach Traffic z „Mr. Fantasy” na czele.

Front okładki „John Barleycorn Must Die” (1970)

Zanim omówię muzyczną zawartość krążka pozwolę sobie napisać kilka słów o jeszcze jednym człowieku, który obok producenta miał spory wkład w realizację płyty. Był nim inżynier dźwięku Andy Johns, młodszy brat słynnego inżyniera nagrań i producenta Glyna Johnsa. Przed współpracą z Traffic, Andy pracował z takim grupami  jak Jethro Tull („Stand Up”, „Living In The Past”), Spooky Tooth i Blind Faith. Po Traffic jego kariera nabrała szaleńczego tempa. Wystarczy powiedzieć, że to on „maczał palce” przy płytach  Led Zeppelin ( II, III, IV, „Houses Of The Holy”, „Physical Graffiti”), Free („Highway”) i The Rolling Stones („Sticky Fingers”, „Exile On Main Street”). Ładne CV i to na przestrzeni zaledwie czterech lat!

Andy Johns, który zetknął się z Winwoodem podczas sesji z Blind Faith miał do niego olbrzymi szacunek. „Nienawidzę używać słowa geniusz, ponieważ jest tak bardzo nadużywane, ale ten facet w jednym małym palcu ma go więcej niż cała armia muzyków”. Nie sposób się z nim nie zgodzić, gdyż kluczowym aspektem wysokiego poziomu tego albumie jest wszechstronna muzykalność Steve’a Winwooda. Nie tylko zaangażował się w pisanie niemal całego materiału, ale grał też na wielu instrumentach, w tym na Hammondzie, pianinie, gitarach akustycznych i elektrycznych, oraz na basie. No i ten jego jego charakterystyczny, uwodzący wokal pokazujący niezwykle różnorodne możliwości wokalne. Blues, pop, folk – Winwood śpiewa we wszystkich tych stylach i we wszystkich kompetentnie. Powiem więcej. Bardziej niż kompetentnie.

Traffic (1970)

Na początku 1970 roku, gdy w trójkę wznowiono sesje nagraniowe pierwszym jej efektem było to, co muzycznie uważam za ich ówczesne, szczytowe osiągnięcie – dwa otwierające płytę utwory: „Glad”„Freedom Rider”. Pierwszy z nich to instrumentalny, jazz rockowy majstersztyk z genialnym solem na saksofonie Chrisa Wooda używającego pedału wah-wah, oraz wspaniałymi liniami fortepianu Winwooda. To nagranie było później wehikułem napędzającym zespół do długich jamów podczas występów na żywo. „Freedom Rider” oprócz melancholijnego saksofonu barytonowego ma kolejne świetne solo Wooda tym razem na flecie. Te dwa kawałki połączone w jeden długi utwór tworzą jedną z najlepszych sekwencji otwierających album. Po tak znakomitym początku porywający numer soulowy „Empty Pages” pozwala dalej się cieszyć fantastyczną muzyką; duet organowy w ostatniej jego części jest wręcz doskonały i powala, szczególnie progresywnych fanów. Wokale (jak można się spodziewać) są kosmiczne. Słychać, że Steve kocha soul i… swoją duszę. „Stranger To Himself” będący kombinacją bluesa, popu i country przeznaczony był na solową płytę Winwooda, który grał na wszystkich instrumentach. Otwierający go riff i aranżacja piosenki przypomina mi „Midnight Rider” The Allman Brothers Band z albumu „Idlewild South,” wydanego w tym samym roku. Z tej samej, wczesnej sesji pochodzi jeszcze jedno nagranie, „Every Mother’s Son”, z Capaldim na perkusji, fajną gitarą i uduchowionym wokalem Steve’a na czele.

Tył okładki francuskiego wydania płyty.

Chris Wood miał eklektyczny gust muzyczny i był bardzo szczęśliwy mogąc podzielić się nim z zespołem. Będąc pod wpływem folkowego odrodzenia, które ogarnęło Wyspy Brytyjskie pod koniec lat 60-tych zasugerował grupie folkową piosenkę  „John Barleycorn”, którą usłyszał na płycie „Frost And Fire” grupy wokalnej The Watersons z 1965 roku. Wersja The Watersons, podobnie jak większość ich materiału z tamtego okresu, była zaśpiewana a cappella. Winwood przyłożył się do piosenki i zagrał w niej jedną z swych wspaniałych  partii gitarowych. Capaldi dodał gustowne partie perkusyjne w swoim stylu, a co ważniejsze, genialną harmonię wokalną zaczynając od piątej zwrotki, a akompaniament Wooda na flecie jest tu wisienką na torcie. Kiedy po raz pierwszy słuchałem tej piosenki miałem wrażenie, że wylądowałem w środku średniowiecznej inkwizycji. Tekst opisuje wszelkiego rodzaju brutalne metody stosowane przez trzech mężczyzn biednemu facetowi o imieniu John Barleycorn. Jednak bliższe spojrzenie ujawnia, że ​​niepokojący tekst jest w rzeczywistości humorystyczną  personifikacją alkoholu, a konkretnie metaforą procesu stosowanego przy… produkcji piwa i burbonu (whiskey z jęczmienia). Na Wyspach z humorem mówi się, że to „najlepsza piosenka w historii zachęcająca do picia alkoholu”. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że na przestrzeni lat śpiewało ją wielu brytyjskich artystów folkowych z  Martinem Carthym i Johnem Renbournem na czele. Wśród folk rockowych zespołów grali ją Fairport Convention, Steeleye Span, Fotheringay i wiele innych, Nie mniej jedną z najbardziej pamiętanych wersji „Johna Barleycorna” jest ta wykonana przez Traffic. Zespołu wcale nie folk rockowego.

Miesiąc po wydaniu album „John Barleycorn Must Die” wszedł na brytyjskie listy przebojów osiągając 11 miejsce bez choćby jednego przebojowego singla. Za Oceanem było jeszcze lepiej. To był ich pierwszy złoty album, osiągając na liście Billboardu piątą pozycję. Podczas gdy ówczesna muzyka rockowa z dnia na dzień stawała się coraz bardziej odjazdowa i skomplikowana, Traffic, jakby na przekór temu trendowi, odnalazł ducha i styl swoich czasów,  który, jak na rok 1970, był bardzo oryginalny.