TWINK – psychodeliczny bóg z Kosmosu: „Think Pink III” (2018); „Twink Pink IV: Return To Deep Space” (2019).

To piękna rzecz, gdy ważny, choć mniej znany artysta z minionych dekad pojawia się i wydaje coś fantastycznego, nowego i istotnego. Na ogół takie powroty bywają bolesne, rozczarowujące i to dla obu stron – artysty i fanów. Na szczęście nie w tym przypadku.

Mohammed Abdullah, z domu John Charles Alder lepiej znany fanom rocka psychodelicznego pod pseudonimem Twink, właśnie to zrobił. Jest  mało znaną, ale wpływową postacią szalonych dni brytyjskiej sceny rockowej z końca lat 60-tych. Po nagraniu trzech singli dla The Fairies w 1964 roku dołączył do zespołu r&b The In-Crowd , który przekształcił się w Tomorrow kojarzony ze Steve’em Howe, przyszłym gitarzystą Yes. Album o tym samym tytule, który przetrwał próbę czasu jest jednym z tych legendarnych jakie pojawiły się w tamtym czasie. Kiedy krótkotrwały Tomorrow rozpadł się, Twink zastąpił na perkusji Skipa Allana w Pretty Thinks i załapał się na ich psychodeliczne arcydzieło „SF Sorrow”. Był oryginalnym perkusistą i wokalistą Pink Fairies. Oprócz tego był i jest solowym artystą, którego eksperymentalna seria pod postacią albumów „Think Pink” rozpoczęła się w 1970 roku (pisałem o nim we wrześniu 2016 roku). Ten solowy debiut, na którym występują członkowie The Deviants powszechnie uważany jest przez entuzjastów psycho rocka za kultowy klasyk. Nawiasem mówiąc to kolejny wspaniały zespół psychodeliczny tamtych lat. Twink połączył się z nimi tworząc The Pink Fairies wydając w 1971 roku znakomity album „Never Never Land”, po którym poszli dalej (bez Twinka) wytyczając dwa lata później ścieżkę dla przyszłych punk rockersów na „Kings Of Oblivion”. Twink poszedł własną drogą; pojawił się w krótkotrwałym zespole o nazwie Stars, w którym na gitarze grał Syd Barrett po odejściu z Pink Floyd. Kiedy przeszedł na islam i zamieszkał w Marrakeszu wydawało się, że muzyka zeszła na dalszy plan. Co prawda w latach 80-tych spotykał się z kolegami z Pink Faires, grał na bębnach w Hawkwind, ale nic nie nagrywał.

Wielkim zaskoczeniem dla wszystkich było to, że po czterdziestu pięciu latach artysta zaczął dość regularnie wydawać płyty będące kontynuacją debiutu. Zaczęło się od „Twink Pink II” (2015) przy wsparciu włoskiego neo-psychodelicznego zespołu Technicolour Dream, a skończyło na „Twink Pink V” (2023). Pomiędzy nimi znajdują się dwa moje ulubione, które pozwolę sobie tu przybliżyć.

Front okładki „Think Pink III” (2018)

Kiedy Twink wydaje nowy album, nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Czy będzie cichy i akustyczny z fragmentami spoken word z bulgoczącymi syntezatorami..? Hardcorowy space rock..? A może proto-punk à la Pink Fairies, lub kawałki wszystkiego po troszeczkę..? Cóż, to część zabawy. Naprawdę NIE MOŻNA przewidzieć, co stworzy ten psychodeliczny bóg z Kosmosu.

Think Pink III” jest pełen pomysłów, które sprawiają, że album brzmi świeżo i orzeźwiająco na dodatek charakteryzuje się fantastyczną grą na gitarze. To płyta, która wie, jak wciągnąć słuchacza i utrzymać go tam, aż do końcowej sekundy. Weźmy na przykład utwór „Lydia Ladybird”. Z wypełnionymi echem zwrotkami i melodią, dla której można umrzeć, piosenka zabiera nas w podróż do krainy czarów bez żadnych opłat w zasięgu wzroku… Hipnotyczny „Fountain” zawiera kompulsywnie intrygujące wokale wspierające, które są doskonałym towarzyszem dla śpiewu Twinka. Kończy się to kapitalną partią gitary, która mogłaby trwać wieczność i nikt z tego powodu nie będzie narzekał. Zaraźliwy „Firelight” sprawił, że nuciłem sobie ten numer przez wiele dni. Chyba dlatego, że ma ten cudowny, liryczny klimat z „Set The Controls For The Heart Of The Sun” Pink Floyd. Powtarzalny władczy wokal w korzystny sposób prowadzi go w przestworza aż do Jowisza, a nawet dalej. Z kolei „The Shaitan” to psychodeliczna podróż do krain zapomnianych. Wirujący dźwięk gitary, który tu się pojawia oddaje element tęsknoty, uczuciowej nostalgii i żalu jaki odczuwa się po rozstaniu, lub stracie ukochanej osoby. Równie romantyczny kawałek można usłyszeć w pięknie wykonanym „I Miss You”. W innym miejscu „Planet 39” z jego psychodeliczną atmosferą i halucynogennymi efektami wokalnymi brzmi, jakby faktycznie powstał  trzydzieści dziewięć planet od Ziemi. Pewny siebie głos sprawia, że ​​czuje jakby Twink był ambasadorem tej Planety i próbował przekonać nas wszystkich abyśmy do niego dołączyli. Muszę przyznać, że jego przekonujące argumenty sprawiają, iż ​​chętnie bym się tam wybrał. Album spinają klamrą dwa instrumentalne nagrania. Cudnej urody „Morning”, snujący się jak mgła po rozlewiskach zagrany na akustycznej gitarze przez Andrew McCullocha na tle syntezatorowego podkładu wyczarowanego przez Eda Sykes’a pełniącego tu również rolę basisty zaczyna płytę. To kolejny numer, od którego nie sposób się uwolnić. Całość kończy się groźnym „Sundown”, który brzmi jak samotny wąż pełzający przez pustynię, do którego boją się zbliżyć inne stworzenia. Ten mroczny, groźny i doskonały kawałek fascynującej muzyki w moim odczuciu daje jeszcze więcej powodów do zachwytu. Jeśli chodzi o całą płytę ma ona jedną wadę – trwa zaledwie dwadzieścia pięć minut z sekundami! Jak na dzisiejsze standardy tyle zazwyczaj trwają bonusy na innych płytach…

Mimo niemłodego wieku Twink udowodnił, że potrafi stworzyć imponującą i ciekawą muzykę, która oczaruje nowicjuszy, a także usatysfakcjonuje i zadowoli jego wieloletnich fanów. Nie inaczej jest z płytą „Think Pink IV (Return To Deep Space)”, która bez większego rozgłosu ukazała się w lipcu 2019 roku.

Twink. „Think Pink IV. Return To Deep Space” (2019)

Album, wyprodukowany przez Roba The Vikinga, został nagrany w mieście Nanaimo na wyspie Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej z kanadyjskimi muzykami z zespołów Moths & Locusts i Sloan,  a także z Arlenem Thompsonem z Wolf Parade.,

Jak można się spodziewać ta marzycielska, psychodeliczna płyta kosmicznego rocka przenosi nas w podróż do odległej krainy dzięki swej hipnotycznej atmosferze. Utwór otwierający, „Sara From The Sahara”, wabi kojącymi syntezatorami i dziwnymi dźwiękami. Gdy wokal Twinka wkracza po około dwóch minutach utwór nabiera tempa. Tekst, zalany wschodnim mistycyzmem, to poemat o pożądaniu młodej, odurzająco pięknej kobiety gdzieś na Saharze. Przez ostatnie kilka minut wokalista szepcze raz po raz jedno słowo „Aras” (Sara czytane od tyłu) wśród dźwięków sitaru… „Fear The Unknown” z mnóstwem przestrzennego echa i dźwiękowych efektów opowiada o strachu i poczuciu zagrożenia. Gdy na tle mrocznych dźwięków lider śpiewa: „Chcę się po prostu ukryć / Ukryć, by być bezpieczny i nie bać się nieznanego” mam ciarki. Na szczęście to tylko zły sen. Koszmar, który kończy się wraz z ostatnim dźwiękiem, ostatnią nutą… „Ain’t Got A Clue” jest prawdopodobnie najbardziej optymistycznym utworem na albumie, choć wcale nie jest mniej eteryczny niż poprzednie piosenki. Dzięki porywającemu rytmowi zachowuje space rockowy klimat. Pojawia się „przybrudzona”, mocno zniekształcona gitara kontrastująca z piękną partią fletu. Więcej fletu, pięknie granego przez Samanthę Letourneau, a także wirujące syntezatory i kosmiczne efekty słychać w „High And Dry”, kolejny hicie tego albumu. Całość zamyka „Witches Of Love”. To jedyny utwór nawiązujący do najbardziej wyrazistego tematu późnych lat 60-tych, Lata Miłości. Podczas gdy Twink bez cienia ironii śpiewa: „W krainie żyjącego serca miłość zawsze znajdzie drogę” chórek złożony z towarzyszących mu muzyków na tle ostrego fletu wielokrotnie powtarza frazę “We are the witches of love” (Jesteśmy wiedźmami miłości). Ilekroć go słucham za każdym razem robi on na mnie ogromne wrażenie.

„Think Pink IV: Return To Deep Space” to kolejna fantastyczna praca ekscentrycznego artysty potrafiącego porwać wyobraźnię i zainspirować innych do tworzenia własnej sztuki. Przyjemnie po latach usłyszeć prawdziwego pioniera psychodelicznego rocka, dla kilku pokoleń fanów bardzo ważnego muzycznego gatunku. To niesamowite. To piękne. I takie rockowe…