SPROTON LAYER „With Magnetic Fields Disrupted” (1970).

Pewnego jesiennego wieczoru 1968 roku trzej bracia Miller z Ann Arbor w stanie Michigan, 16-letni Roger i dwa lata młodsi Benjamin i Laurence chłonąc dźwięki Lata Miłości nie przypuszczali, że tego dnia świat wywróci im sie do góry nogami. Sprawcą całego wydarzenia był album „The Piper At The Gates Of Dawn” Pink Floyd, który do domu przyniósł im ojciec, miłośnik muzyki klasycznej i… psychodelii. Płyta, jak sami twierdzili, powaliła ich na kolana i w pewnym sensie uzależnili się do niej. Mimo młodego wieku cała trójka grała już w różnych amatorskich zespołach, w których Roger grał na basie, Benjamin na gitarze, zaś Laurence walił w bębny. W marcu 1969 roku w piwnicy rodziców zorganizowali pierwszą muzyczną sesję pod nazwą „Freak Trio Electric”. Punktem wyjścia do improwizowanego grania był utwór „Interstellar Overdrive”, wokół którego rozwijała się muzyka. Brak bluesowych riffów wyprowadził cały ten jam session w kosmiczne rejony. Po przesłuchaniu taśmy rozentuzjazmowany Roger w swoim dzienniczku napisał: „Brzmi to jak Pink Floyd nagrany z Captain Beefheart’em!” Co prawda jakość dźwięku była bardzo słaba, ale wszystko kipiało w niej ogniem i hutniczym żarem. Ta sesja zmieniła ich pogląd na muzykę. Uwierzyli, że są na tropie czegoś naprawdę wyjątkowego i to był moment, w którym  postanowili założyć własny zespół. Nazwali go Freak Trio. Włączając riffy i motywy z owych improwizacji Roger zaczął tworzyć autorskie kompozycje. Jeszcze tego samego roku gdy dołączył do nich grający na trąbce szesnastoletni Harold Kircher zmienili nazwę na Sproton Layer.

Sproton Layer. Od lewej Harold, Laurence, Roger (maj 1970)

Skąd ta nazwa..? Roger Miller: „Słuchając pierwszego albumu Soft Machine zrobiłem wiele rysunków i po czasie spostrzegłem, że na jednym z nich pojawił się nie wiadomo skąd zwrot „Sproton Layer”. Wydawało mi się, że to dobra, sugestywna nazwa, którą wspólnie zaakceptowaliśmy.” Ich wyjątkowa i euforyczna twórczość obejmowała zarówno progresywny acid punk, jak i ciężką psychodelię z epickimi ciągotami w stronę skandynawskiej mitologii. Sproton Layer szybko zyskał reputację dzięki przekraczaniu granic w swym podejściu do muzyki rockowej. Znani byli z nieprzewidywalnych występów na żywo, gdzie prezentowali swój talent do skomplikowanych struktur muzycznych i kreatywności wykraczającej poza ramy gatunków. Na przełomie lat 1969/70 zagrali około dwudziestu koncertów, Liczba niezbyt imponująca, ale nie zapominajmy, że byli to bardzo młodzi muzycy-amatorzy, na dodatek wciąż uczniowie szkół średnich.

Rysunek Rogera, który dał nazwę zespołowi.

Jeszcze w grudniu 1969 roku odbyli pierwszą sesję nagraniową, którą zorganizował im kolega ze szkolnej ławy, Mark Brahce. Jak można się domyślić dziś już nie ma po niej śladu choć chyba nie ma czego żałować. Brahce, który nie dość, że nigdy wcześniej niczego nie nagrywał to jeszcze rejestrował to jednym mikrofonem na zwykłym amatorskim kaseciaku. Ale był ambitny i uczył się szybko. Na kolejną sesję przyszedł bardziej przygotowany, także pod względem technicznym. Tym razem użył wielościeżkowego magnetofonu szpulowego Concord i sześciu mikrofonów – można powiedzieć full wypas! Nagrań dokonano w piwnicy rodziców (tej samej, w której zaczynali pamiętną pierwszą sesję) wieszając koce na sznurku do bielizny, żeby wytłumić dźwięk. Każdy utwór został nagrany w jednym podejściu, nie było opcji powtórek, nakładek, korekcji dźwięku. Wszystko to odbyło się pomiędzy 27 sierpnia, a 7 września 1970 roku, zazwyczaj po szkolnych zajęciach.

Sproton Layer „With Magnetic Fields Disrupted” (New Alliance Records 1991).

Taśmę zatytułowaną „With Magnetic Fields Disrupted” traktowali bardziej jako wizytówkę niż materiał na płytę. Zresztą mało który promotor poważnie traktował takich dzieciaków, tym bardziej, że rockowa scena w Ann Arbor była naprawdę prężna i stała na wysokim poziomie. Nie było też możliwości, by wydali ją sami. Wszak byli tylko dzieciakami… Pod koniec roku zespół rozpadł się chociaż Millerowie nie stracili kontaktu z muzyką. Niewydane nagrania przeleżały w szufladzie ponad dwadzieścia lat. Po raz pierwszy „With Magnetic Fields Disrupted” jako album został wydany przez New Alliance Records w 1991 roku, ale wtedy został przeoczony przez maniakalnych kolekcjonerów płyt lat 60/70-tych. Drugie życie i kolejną szansę na odkrycie tej „jednej z prawie zapomnianych” amerykańskich grup undergroundowych otrzymał w 2011 roku. Stało się to dzięki niemieckiej wytwórni World In Sound specjalizującej się w wydawaniu cennych, rzadkich, mało znanych kultowych płyt i (co jest godne podkreślenia) w ścisłej współpracy z artystami. Warto zapamiętać tę nazwę szczególnie jeśli ktoś szuka rarytasów z kręgu psychodelii, rocka progresywnego, bluesa, hard i garage rocka. W dołączonej do płyty książeczce znajdują się rozszerzone informacje o zespole i około czterech tuzinów artefaktów, w tym rysunki, listy utworów, fotografie, wpisy do dziennika i wiele innych archiwaliów.

Drugie, zremasterowane wydanie płyty z 2011 roku.

Czterdziestominutowy album został zremasterowany z oryginalnych taśm, tworząc świeży, organiczny i mocny dźwięk. W życiu bym nie pomyślał, że został nagrany amatorskim sprzętem przez amatora-samouka. Energia „With Magnetic…” jest niewiarygodna. Mamy tu dwanaście mocnych, intensywnych epizodów kosmicznej destrukcji i BEZ WYPEŁNIACZY! Dziennikarz „Rolling Stone” i „New York Times”, Michael Azerrad w swojej książce „Our Band Could Be Your Life” opisał ich nagrania jako „cenny dokument niesamowitego zespołu, który brzmi jak Syd Barrett frontman Cream”. Nikt lepiej nie mógł tego ująć! Ale Azerrard nie był wyjątkiem, inni też dęli w trąby zachwytu. Patrick Lundborg, z „Ugly Things Magazine” napisał wprost: „Uznałbym Sproton Layer za jedno z najbardziej wartościowych wznowień 2011 roku, a szczęki opadną tym, którzy myślą, że słyszeli już wszystko z klasycznej ery psychodelicznej.” Earl Candy przypomina, że to „(…) zaginiony klasyk lat 70-tych zespołu z głębokiej dziczy Michigan” po czym dodaje: „Zremasterowany dźwięk jest mocny i intensywny. Posłuchaj i pozwól, aby wniknęło to w twój krwioobieg.” Swoją opinię wyraził też Wolfgang Reuther z „World In Sound: „Sproton Layer to coś CAŁKOWICIE UNIKALNEGO… połączenie łatwego w odbiorze brzmienia z epickimi, monumentalnymi, odjechanymi dźwiękami!” 

I to w zasadzie wystarczyłoby za recenzję tego krążka. Od pierwszych dźwięków „Gift” zaczynającego płytę, przez absolutnie szczere „The Sun”, znakomite „Tidal Wave”, czy powalający swą mocą niesamowity „The Blessing Of The Dawn Source”, aż po ostatni „The Wonderful Rise” album dosłownie miażdży, a jednocześnie zachwyca pod każdym względem. Przejmując eksperymentalnego ducha epoki stworzyli muzykę, która była zarówno awangardowa jak i bogato melodyjna. Byłem i jestem pod ogromnym wrażeniem z jaką lekkością bracia Millerowie poruszali się w tej muzycznej materii. Ci niezwykle utalentowani nastolatkowie grają jak wytrawni muzycy z wieloletnim doświadczeniem. Proszę posłuchać co w nagraniu „New Air” na perkusji wyprawia Laurence, czy Benjamin na gitarze w „Blessing Of The Dawn Saurce”. To się w głowie nie mieści! Niezwykłą rolę w brzmieniu zespołu odgrywa trąbka, której próżno szukać u innych kapel wśród wybuchów sfuzzowanych gitar. Jej diaboliczne dźwięki wytwarzają niesamowicie gęstą i mroczną atmosferę grozy, której sam Alfred Hitchcock by się nie powstydził. Za każdym razem gdy Harold Kircher pojawia się ze swoim instrumentem włoski prężą się na rękach, a po plecach przebiega zimny dreszcz. Jego gra jest niebywała, z innej planety, a przecież ten chłopak ledwo co skończył szesnaście lat! Skojarzenia z C.A. Quintet z pobliskiej Minnesoty i z ich psychodelicznym potworem jakim był album „Trip Thru Hell” są zadziwiająco podobne. Jedyna różnica jest taka, że w tych samych czasach Sproton Layer nigdy nie wydali płyty długogrającej. A gdyby to zrobili dziś kosztowałaby majątek.

Po rozpadzie bracia grali w różnych zespołach. Laurence i Benjamin byli członkami wpływowego zespołu rockowego z Detroit, Destroy All Monsters, zaś Roger brał udział w wielu projektach, z których art-punkowy Mission Of Burma odniósł największy sukces. W latach 90-tych zjednoczyli się i pod nazwą M3 wydali dwie mocno eksperymentalne płyty: „M3” (1993) i „Unearthing” (2001). Do dziś wciąż są aktywnymi muzykami grając i występując a to razem, a to osobno czerpiąc z tego radość.