Chyląc czoła przed rockową klasyką od zawsze ciągnęło mnie do słuchania mało znanych, dawno zapomnianych zespołów rockowych. Uwielbiam to uczucie podekscytowania, gdy uda mi się znaleźć prawdziwy diament w szorstkim kamieniu, uwielbiam ten dreszcz emocji podczas pierwszego przesłuchania, a później dodania go do ulubionych wykonawców na półce z płytami. Z tej listy (wcale nie krótkiej) wybrałem trzy płyty trzech różnych zespołów, które warto poznać. Zalecam, by grać je głośno!
STONEHOUSE „Stonehouse Creek 1971”
Jak dla mnie to jedno z najważniejszych płytowych wznowień jakie pojawiło się w 2011 roku i chyba jeden z najbardziej niedocenionych albumów hard rockowych nagrany w 1971 roku.
Grupa, która powstała w Plymouth była dzieckiem Petera Spearinga, niesamowitego gitarzysty i kompozytora. Przed jej założeniem Spearing kręcił się trochę po Niemczech, a nawet pojawił się w tamtejszej telewizji. Po powrocie do Wielkiej Brytanii z grupą The Earth w 1969 roku nagrał dwa single – jeden dla wytwórni Decca, drugi dla Columbii. Rok później założył Stonehouse, w składzie którego znalazł się wokalista James Smith o potężnym, wysokim głosie, perkusista Ian Snow, oraz basista Terry Parker. Po podpisaniu kontraktu z RCA Victor weszli do londyńskiego Advision Studios gdzie w trzy dni nagrali płytę „Stonehouse Creek 1971” nazwaną na cześć zatoki w ich rodzinnym mieście. Pomimo ogromnego potencjału płyta została niezauważona. Podejrzewam, że duża w tym wina wytwórni, która jej nie promowała (przynajmniej ja nie znalazłem żadnych śladów promocji ze strony RCA), bo gdyby to zrobiła dziś opowiadalibyśmy inną historię. Nie pomogła jej też niezbyt urodziwa okładka Keitha McMillana (bardziej znanego jako Keef) przedstawiająca kamienną tablicę z wygrawerowaną wielkimi literami nazwą zespołu, tytułem i rokiem wydania, co poniekąd stało się źródłem nieporozumień co do tytułu. Keef zaprojektował wiele fantastycznych okładek dla Black Sabbath, Hannibal, Colosseum, Spring, Affinity… szkoda, że im trafiła się jedna z mniej ciekawych. Porównywanie Stonehouse z innymi zespołami jest bezcelowe, ale (ku mojemu zdziwieniu) często określano go zespołem progresywnym. Hm… jeśli tak, czy powiemy to samo o Deep Purple..? W każdym bądź razie jeżeli ktoś lubi Rare Bird (dwie pierwsze płyty), My Blitz, wczesny Led Zeppelin, czy Stray nie zawiedzie się.

Album zaczyna i kończy się dwoma krótkimi oddzielnymi częściami tytułowej piosenki trochę w stylu country, trochę folkowo-popowy. Ale wszystko pomiędzy to najwyższej klasy inteligentny hard rock podszyty bluesem, dobrze zagrany, pozbawiony zbędnych dodatków, ze świetnym wokalem z dużą ilością gitary. Czy trzeba czegoś więcej..? W „Hobo” zespół pokazuje się od ciężkiej, blues rockowej strony z pianinem w tle i histerycznym wokalem, który wzbudziłby zazdrość wielu wokalistów. „Cheater” to punkt kulminacyjny albumu. Ten bardzo ciężki gatunkowo numer z niesamowitym brzmieniem gitary dorównuje najlepszym hard rockowym zespołom. Lekko progresywna gitara otwiera „Nightmare”, a fortepianowe ozdobniki nadają mu klimat boogie. Perkusja i bas uzupełniają potężny dźwięk gitary w „Down, Down”, a „Don’t Push Me” z progresywnymi riffami przyciąga uwagę jak mało który. Z kolei „Topaz” to instrumentalny utwór, idealny dla tych, którzy lubią „Moby Dicka”, ale mają też tendencję do jego szybkiego przewijania; ten jest wolny od solówki perkusyjnej, więc przewijanie nie wchodzi w rachubę. Z kolei „Ain’t No Game” i „Four Letter Word” zagłębiają się w głębsze tematy takie jak tolerancja i nastroje antywojenne. Szkoda, że Stonehouse wydał tylko ten jeden album będący klejnotem swojej epoki, bo potencjał mieli ogromny. Po rozpadzie James Smith i Ian Snow dołączyli do progresywnego zespołu Asgærd nagrywając znakomitą płytę „In The Realm Of Asgærd”.
PUGH’S PLACE „West One” (1971)
Holandia… Ile znakomitych zespołów pochodzi stamtąd. A tym, którym udało się zająć poczesne miejsce w historii muzyki jak Focus, Ekseption, czy Supersister są niezwykłe. Szkoda, że Pugh’s Place tego nie osiągnął. Zresztą niewielu potrafi go dziś kojarzyć i ja to rozumiem. Ale zanim popadł on w zapomnienie wydał jeden, moim skromnym zdaniem znakomity, album.
Grupa powstała w 1965 roku w holenderskim Leeuwarden z popiołów Example, którego gitarzystą był Hans Kerkhoven. Po początkowym okresie spędzonym na graniu coverów skład się ustabilizował i dwa lata później zespół zmienił nazwę na Pugh’s Place. W 1970 roku nagrali dla Decca singla – preludium do albumu „West One” wydanego rok później. Muzyka na tej płycie to ciężki rock z genialnymi solówkami na flecie, dzikimi gitarami, doskonałymi frazami klawiszy, solidną sesją rytmiczną, świetnymi liniami basowymi, przy których chce się skakać i dynamicznym wokalem zgodnym z epoką. Krążek zaczyna się od piosenki Beatlesów „Drive My Car” i słowo daję, to najlepszy wykon tego utworu jaki w życiu słyszałem. Aranżacja muzyczna, ciężko brzmiący atak gitary, organów Hammonda i fletu są fenomenalne! Oczywiście pozostałym, bardzo intensywnym autorskim utworom nic nie brakuje. Szybki „The Prisoner” z progresywnym riffem jest kolejnym moim faworytem, świetne „Old Private John” i „Give Me Good Music” mogłyby stać się klasykami, zaś „Lady Power” to bardzo miłe zaskoczenie na zamknięcie płyty. Ilekroć sięgam po ten album za każdym razem wprawia mnie on w dobry nastrój, co jest kolejnym jego plusem.
GRIT „Grit” (1972)
Grit powstał z popiołów londyńskiego zespołu Merlyn i tworzyli go: Frank Martinez (gitara prowadząca), Paul Christodoulou (bas), Tom Kelly (perkusja) i Jeff Ball (wokal). Frank Martinez, zwany też „Spider”, na początku swojej kariery muzycznej przeszedł przesłuchanie u Joe Meeka w jego studiu Holloway Road. Później grał z John Dummer Band, oraz z zespołem Grand Union supportując Pink Floyd w 1968 roku. Tom Kelly pogrywał w Connexion, a Paul Christodoulou razem z Frankiem w Merlyn. Po kilku próbach zadebiutowali na scenie u boku Nazareth z miejsca zdobywając sympatię publiczności. W Wigilię Bożego Narodzenia roku’72 nagrali demo w londyńskim SWM Studios przy Clerkenwell. Nagrania zrobiono w locie, bez prób. Inżynier dźwięku nie przyłożył się zajęty świątecznymi myślami. Cztery kopie12-calowego acetatu (po jednym dla każdego) zostały wytłoczone w celach promocyjnych. Uzbrojeni w demo odwiedzili kilku agentów muzycznych, ale nikt nie był zainteresowany. Podczas poszukiwań menedżera zgłosił się do nich Grek, Kon Mantas, który zaproponował im trasę po Grecji. To była prawdziwa przygoda. Udało im się pojawić w telewizji i zagrać na kilku dużych festiwalach z wielkimi nazwiskami greckiej sceny psych progowej takimi jak Socrates i Peloma Mpoklou. Szalejący z zachwytu Grecy nadali im przydomek „The Bomb”. Niestety, z powodu problemów rodzinnych, Frank musiał opuścić zespół i wrócić do Anglii. To był koniec dla Grit.

Prawie cztery dekady później jeden z tych acetatów został znaleziony na pchlim targu w Niemczech. Znalezisko tak bardzo zaintrygowało słynnego kolekcjonera płyt Hansa Pokorę, że umieścił je w swojej książce „7001 Record Collector Dreams” z maksymalną oceną za rzadkość. Aż do 2019 roku o zespole nie było wiadomo nic. Dosłownie. Przypadek sprawił, że Alex Carretero z Guerssen znalazł Franka Martineza, który rzucił garść informacji na jego temat. Mało tego – otworzył przed nim swój skarbiec, w którym znajdowała się oryginalna taśma-matka demo, oraz kasety magnetofonowe nagrane podczas prób zespołu Grit i… Merlyn! W 2020 roku Guerssen wydał to na winylu, a dwa lata później na CD. Wydawca wykonał niesamowicie dobrą robotę czyszcząc nagrania, które (o czym warto pamiętać) przeleżały nietknięte przez ponad czterdzieści lat.
Psychodeliczny hard rock z wściekłą perkusją i oszałamiającą gitarą prowadzącą – tak najkrócej można opisać ten materiał. Są tu oczywiście cztery utwory z oryginalnego acetatu: zabójczy „Mineshaft”, czyli czysty undergroundowy hard rock z gitarowym fuzzem, progresywny „Child And The Drifter” z bombastyczną perkusją i zabójczymi solówkami, oraz dwa połączone ze sobą numery „What Do You See In My Eyes” i „I Wish I Was” utrzymane w klimacie ciężkiej prog rockowej psychodelii. Cztery, czystej maści prawdziwe kilery! Ależ się tego słucha!!! Gratką dla miłośników Grit będą zapewne trzy kawałki (na czele z pędzącym jak super szybkie TGV, „100 Miles”) nagrane w trakcie prób zespołu przed koncertem w londyńskim „Angel Pub” w 1972 roku. Co prawda są one nieco gorszej jakości, ale moc wciąż jest obecna! Kolejny rarytas to cover grupy Burnin Red Ivanhoe „Across The Windowsill” wykonany przez Merlyn w 1969 roku.
W jednym z ostatnich wywiadów Frank Martinez przyznał, że w Atenach nagrali kilka innych swoich utworów, ale on ich nie ma. Być może za jakiś czas na jakimś pchlim targu wypłyną i one. Trzymam kciuki, by tak się stało!