Urodzeni w cieniu głębokiej purpury: WARHORSE

Urodzić się i tworzyć swoją muzykę w cieniu Deep Purple nie było łatwe, a taka właśnie etykietka przylgnęła do grupy WARHORSE, która wydała tylko dwie płyty: „Warhorse” (1970) i „Red Sea” (1972). Nie bez powodu, gdyż liderem grupy był Nick Simper, były basista oryginalnego składu Deep Purple, który po wydaniu z nimi pierwszych trzech albumów: „Shades Of Deep Purple”, „The Book Of Taliesen” i  „Deep Purple” z powodu personalnych nieporozumień w lipcu 1969 roku musiał opuścić zespół. To był naprawdę udany okres dla zespołu, z tymi psychodelicznymi klimatami wzbogacone ciężkim organowym brzmieniem. To właśnie na debiucie znajduje się najlepsza w historii wersja „Hey Joe” oraz niesamowita psychodeliczna przeróbka beatlesowskiego „Help”. Nie ukrywam, że wszystkie one, nieco odmienne od późniejszych purplowskich klasyków, należą do  moich ulubionych w całej  obszernej dyskografii grupy. Może też i dlatego takim samym sentymentem traktuję obie płyty WARHORSE. Bo tak naprawdę problem z muzyką rockową lat 60/70 polegał na tym, że tej BARDZO DOBREJ było dużo. O tej naprawdę DOBREJ, również stojącej na wysokim poziomie, czasem się zapomina. Mimo, że zespołowi nie udało się zaistnieć w muzycznej pierwszej lidze , pamięć o nim wymaga regularnego odkurzania. Zapewniam, że warto!

"Warhorse" (1970)
„Warhorse” (1970)

Debiutancka płyta o wszystko mówiącym tytule „Warhorse” została zarejestrowana w londyńskim Trident Studios. W tym czasie było to najlepiej wyposażone studio nagraniowe na Wyspach mogące poszczycić się ośmiośladowym urządzeniem nagrywającym, podczas gdy konkurencyjne Abbey Road Studios posiadało tylko czterościeżkowy sprzęt. Tak na marginesie dodam, że nagrywali tu tacy wykonawcy jak The Beatles (na pierwszy „ogień” poszedł singiel z  piosenką „Hey Jude”), The Rolling Stones, Queen, Yes, Thin Lizzy, Genesis, Bee Gees… Łatwiej chyba wymienić, kto tu nie gościł.

WARHORSE> Od lewej:Ashley Holt, Mac Poole, Ged Peck, Frank Wilson, Nic Simper.
WARHORSE> Od lewej:Ashley Holt, Mac Poole, Ged Peck, Frank Wilson, Nic Simper.

W skład zespołu, oprócz Nicka Simpera , oraz perkusisty Malcolma „Mac” Poole’a (wcześniej zastąpił Cozy Powella w Big Bertha, a potem odrzucił propozycję grania w Led Zeppelin) znaleźli się muzycy raczej mało znani. Byli to: gitarzysta Ged Peck, klawiszowiec Frank Wilson, oraz Ashley Holt – jak się potem okazało świetny wokalista. Już otwierający album nagranie „Vulture Blood” jest, co tu ukrywać, świetne. Spokojne, trwające minutę organowe intro gładko przechodzi w sprawny riff. Głos wokalisty jest szorstki, typowy dla dla brytyjskiej muzyki hard rockowej z tamtego okresu. Jest tu również piękna, choć przykrótka, solówka gitarowa. W jej pierwszej części gitara wspomagana jest przez organy i muszę przyznać, że brzmi to bardzo przyjemnie. Gdy gitara ma już chwilę wyłącznie dla siebie – pokazuje się nam z jak najlepszej strony. Ta piękna solówka przypomina brzmienia gitar amerykańskich muzyków pokroju Joe Cipolliny z Quicksilver Messenger Service, czy Jamesa Gurley’a z Big Brother And The Holding Company. Motywem marszu rozpoczyna się „No Chance”, z którego wyłania się gitarowy riff, a po nim tym razem rzewnie zawodzący wokal, gdyż piosenka jest o uczuciu i kobiecie. Kończą to wszystko pięknie zagrane solówki na organach i gitarze. Co prawda niektórzy czepiają się mówiąc, że nie porywają one tak jak powinny,  jak dla mnie – brzmią bardzo przyjemnie. Poza tym są tak kapitalnie  dopasowane do pozostałych utworów, że bardzo dobrze współtworzą ciężkawy klimat albumu. Motyw marszu pojawia się także w „Burning” zaś „St. Louis” może być przykładem rasowego, rockowego przeboju. W „Ritual” wykorzystany został identyczny riff, jak w purplowskim „Wring That Neck”. Nawiasem mówiąc Ged Peck brzmi tu bardzo podobnie do Ritchiego Blackmore’a. Ta kompozycja wraz z „Woman Of The Devil” spokojnie mogłyby zrobić karierę na jednym z albumów drugiego składu Deep Purple. Całość kończy najdłuższy , trwający blisko dziewięć minut, protest song „Solitude”. Moim zdaniem cudowny i zdecydowanie najlepszy utwór na płycie. Z bardzo przestrzennym brzmieniem i momentami cudownie łkającą gitarą. Tym utworem zespół WARHORSE otwierał też drzwi swemu drugiemu albumowi „Red Sea” który ukazał się dwa lata później, w 1972 r.

"Red Sea" (1972)
„Red Sea” (1972)

Myślę tu o kompozycji kończącej cały album, czyli o „I (Who Have Nothing)” utrzymanej w tym samym klimacie co „Solitude”. Epickie brzmienie, poruszający wokal wspomagany chórkami, świetna gra sekcji rytmicznej i doskonała współpraca klawiszy z gitarą. Trzeba w tym miejscu jednak zaznaczyć, że na „Red Sea” nowym gitarzystą został Peter Parks, który zastąpił Pecka. Album przynosi siedem kompozycji i tak jak w przypadku debiutu wydaje się kontynuować stylistykę „In Rock” w połączeniu z tradycją pierwszych trzech albumów Deep Purple. Ba! Wielokrotnie spotkałem się z opinią (którą, tak na dobrą sprawę nie do końca podzielam), że te dwie płyty są o niebo lepsze od pierwszych nagrań Deep Purple. Psychodeliczne klimaty, z mniej lub bardziej słyszalną inspiracją spod znaku Vanilla Fudge wzbogacone ciężkimi organami współpracującymi z gitarą solową, dobra sekcja rytmiczna, charakterystyczny brytyjski wokal. Czyż trzeba po hard rocku oczekiwać czegoś więcej? Niekiedy sobie myślę, że gdyby obie te płyty ukazały się troszkę wcześniej, kto wie jak potoczyłyby się losy i kariera zespołu. I czasami nasuwa mi się myśl, że gdyby nie było Deep Purple byłby zapewne zespół WARHORSE. I to oni być może zrobiliby wielką karierę. Mimo wszystko wysiłek Nicka Simpera nie poszedł na marne –  pozostawił nam kawał naprawdę DOBREJ muzyki, do której warto wracać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *