FLAMENGO „Kure v hodinkach” (1972)

W ciągu sześciu lat istnienia grupa FLAMENGO wydała tylko jeden jedyny, ale za to doskonały album „Kure v hodinkach”. Od razu przyznam, że jest to jedna z moich najbardziej ukochanych płyt z byłego Bloku Wschodniego. Dla wielu pierwsza piątka najlepszych rockowych płyt zza Żelaznej Kurtyny i chyba najciekawszy album wydany niegdyś w dawnej Czechosłowacji! Kraju, który muzycznie przeciętnemu polskiemu odbiorcy kojarzy się z Karelem Gottem, Jirim Kornem i nieśmiertelną Heleną Vondraczkovą. Trudno jest niektórym uwierzyć, że na przełomie lat 60 i 70-tych istniały tam kapele, których twórczość w niczym nie ustępowała artystom zachodnim. A trzeba przyznać, że Czesi zawsze mocni byli w jazzie i rockowej awangardzie. Nigdy nie bali się eksperymentów tworząc już w końcu lat 60-tych muzykę o jakiej w Polsce (prawie) nikt nie słyszał.

Zaczęli dość wcześnie bo w 1966 roku jako soulowo-bluesowa formacja wykonująca utwory swych idoli – m.in. Otisa Reddinga czy Johna Mayalla. Przez zespół przewinęło się wielu muzyków i wokalistów, a muzyka ciągle zmieniała styl i wciąż ewoluowała. Najpopularniejszą twarzą w grupie był Vladimir Misik, znakomity wokalista (ex Modry Effekt), zaś najdłuższy staż miał klawiszowiec Ivan Khunt wcześniej udzielający się w grupie  Syrinx. Jednym z mocnych filarów formacji był perkusista Jaroslav „Erno” Sedivy – w Polsce muzyk praktycznie nieznany. Jako 18-latek trafił do prowadzonej przez wokalistę Ivana Hajnisa kapeli The Primitives Group. Zespół posiadał w repertuarze przede wszystkim utwory grup zachodnich: The Doors, Pretty Things, The Jimi Hendrix Experienced, Velvet Underground, The Animals oraz Franka Zappy i jego Mothers Of Invention. Dobrze zapowiadającą się karierę przerwały niestety dramatyczne wydarzenia polityczne. Po stłumieniu przez wojska Układu Warszawskiego Praskiej Wiosny  w 1968 roku na osoby podejrzewane o poglądy nieprawomyślne zaczęły spadać represje. W takiej sytuacji zagrożony aresztowaniem Hajnis uciekł do Szwecji, co przesądziło o rozwiązaniu formacji. Muzycy szybko rozpierzchli się – część znalazła azyl pod skrzydłami legendarnego The Plastic People Of The Universe (która jak czas pokaże przez całą dekadę lat 70-tych toczyć będzie boje z cenzurą i czeską służbą bezpieczeństwa). Perkusista Pavel Sedivy trafił zaś do FLAMENGO. 

FLAMENGO (stoją od lewej Jan Kubik, Pavel Fort, Vladimir Misik, Ivan Khunt, Vladimir Kulhanek, kucnął Jaroslav "Erno" Sedivy).
FLAMENGO (stoją od lewej Jan Kubik, Pavel Fort, Vladimir Misik, Ivan Khunt, Vladimir Kulhanek, kucnął Jaroslav „Erno” Sedivy).

Najważniejszą jednak postacią i liderem okazał się ten na końcu przyjęty – saksofonista, flecista i kompozytor – Jan Kubik. To pod jego kierunkiem FLAMENGO wykrystalizowała się jako rasowa jazzrockowa formacja grająca w klimacie If i Colosseum! Było to bowiem świetne, bardzo wciągające, jazzujące, zdecydowanie europejskie granie na bardzo wysokim poziomie. Z urokliwie chwytliwymi melodiami, bardzo solidną sekcją rytmiczną, ostrymi partiami gitary i naprawdę fajnymi, czeskimi wokalami. Czeskimi na płycie, albowiem na koncertach Vladimir Misik śpiewał po angielsku. Nie podobało się to cenzorom, którzy wyrażając w końcu zgodę na granie płyty postawili jeden warunek: czeskie teksty! O pomoc w ich napisaniu muzycy zwrócili się do Josefa Kainara znanego poety i dramaturga, który po 1968 roku śmiało wypowiadał swe poglądy polityczne dalekie od powszechnie obowiązujących. Jego wypowiedzi drażniły ekipę Gustava Husaka (ówczesnego komunistycznego przywódcę Czechosłowacji) a on sam był jak drzazga w oku ekipy rządzącej. Josef Kainar uporał się z zadaniem w ciągu kilku dni. Nie doczekał niestety wydania płyty (zmarł w listopadzie 1971 roku), która ukazała się wiosną roku następnego. Zespół wkrótce ruszył w trasę zahaczając także o nasz kraj, ale nie dane mu było długo pograć. Płyta nie przypadła do gustu ówczesnym włodarzom kraju znad Wełtawy. Pewnie wściekli się, że pojawiło się na niej nazwisko Kainara bez ich przyzwolenia. Szybko wstrzymano a następnie zakazano kolportażu albumu. Zniechęceni tym wszystkim muzycy postanowili rozstać się, choć nie pozostali zbyt długo bezrobotni zawiązując nowe formacje, lub zasilając inne zespoły. Dopiero w 1999 roku specjalizujące się w wynajdywaniu różnych muzycznych perełek Wydawnictwo 21 wydało  „Kure v hodinkach” na CD w dość kiczowatej co prawda okładce, ale za to ta pierwsza reedycja zawierała aż siedem unikalnych bonusów! Pamiętam, że za swoją płytę zapłaciłem naprawdę śmieszną cenę. Dziś kompakt ten trudny jest do zdobycia. Nie ma natomiast problemu z kupnem wydanej w 2012 r. lepiej brzmiącej i zremasterowanej reedycji Supraphonu tym razem już w oryginalnej okładce. Tyle tylko, że brak na niej wspomnianych już dodatkowych unikatowych nagrań.

FLAMENGO "Kure v hodinkach" (1972)
FLAMENGO „Kure v hodinkach” (1972).

Niech nikogo nie zwiedzie śmieszny tytuł – „Kurczak w zegarkach” bowiem ta muzyczna potrawa przyrządzona przez muzyków  FLAMENGO smakuje wybornie! Solidna, hałaśliwa, motoryczna sekcja, klarnet, organy, przesterowana gitara i wszechobecne partie saksofonów charyzmatycznego multiinstrumentalisty jej lidera Jana Kubika sprawiają, że płyta brzmi podobnie jak najlepsze dzieła brytyjskiego Colosseum. Trzy pierwsze utwory to dynamiczne rockowe granie zaprawione saksofonem. Nie brakuje energicznych gitarowych i organowych wstawek z rzetelnym podkładem sekcji rytmicznej i harmonii wokalnych. Do tego wokalista potrafi popisać się naprawdę stylowym „wydarciem”.  W czadowym rockowym  „Jenom laska vi kam” („Tylko miłość wie gdzie”) mamy nawet krótkie solo gitary basowej Vladimira Kulhanka, choć całość opiera się na dynamicznym, saksofonowym rytmie. Ballada „Ja a dym” z gitarą klasyczną, fletem i wstawką w renesansowym stylu kojarzyć się może z Jethro Tull, chociaż gdy dochodzi do ciepłego, subtelnego finału bardziej przypomina mi to płytę „McDonald & Giles”. Sposób gry Kubika  na flecie ma tu więcej wspólnego z techniką gry Iana McDonalda niż z charakterystycznym stylem Iana Andersona. W „Chvile chvil” znów mamy rockowe, czadowe granie z organami, przesterowaną gitarą i hardrockowymi wokalizami. Akustyczny początek z gitarą akustyczną, fletem i wibrafonem w „Par stoleti” („Kilka wieków”) mogą sugerować, że zespół oferuje nam kolejną balladę, ale kiedy dochodzą saksofony, gitara elektryczna i wokalizy robi się bardziej rockowo. Za sprawą panującego tu nastroju znowu mam skojarzenia z płytą dwóch panów z King Crimson. Do ponownego riffowania i konkretnego współgrania gitary i saksofonu dochodzi w dwóch kolejnych nagraniach, przy czym „Stale dal” pobrzmiewa hardrockowym Jethro Tull, gdzie ciężkie gitarowe granie idzie tu w duecie z bardzo Andersonowskim fletem, do tego fajne wokalizy i ciężka rozpędzona gitara basowa. Na zakończenie tytułowa kompozycja – przebojowy, dynamiczny hard rock świetnie ożywiony partiami fletu.

Mamy jeszcze wspomniane bonusy. Dwa nagrania pochodzące z 1971 roku to solidne riffowanie, mocny bas (z krótkim solem basisty) i saksofonowe odjazdy. Eklektyczny hard rock. Kolejny „Vim ze placem to skonci” to konwencjonalna bluesowa ballada, którą zespół wykonał na festiwalu Bratysławska Lira w 1970 roku z byłym basistą Pavlem Fortem i Radikiem Hladikiem – jednym z najlepszych czeskich gitarzystów. Dalej mamy soulowy singiel z 1969 roku w tym „Summertime” Georga Gershwina z udziałem angielskiej wokalistki Joan Duggan śpiewającej jeszcze przed przybyciem Kubika do zespołu. I na zakończenie dwa, bardzo dobrze zresztą wykonane klasyki funkowo – soulowe Otisa Reddinga nagrane na żywo w Pradze w 1968 roku: „Get Off  Of My Life Woman”„Say It Loud”.  Wartość tych nagrań – bezcenna.

U naszych południowych sąsiadów znad Wełtawy, album „Kure v hodinkach” grupy FLAMENGO uważany jest za najważniejszy i  najlepszy w całej historii czeskiego rocka. I nie ma w tym ani odrobiny przesady. Bo to po prostu absolutnie wspaniały i porywający album, którego wstyd nie znać.

7 komentarzy do “FLAMENGO „Kure v hodinkach” (1972)”

  1. Pamietam, to swietna grupa, grali sezon, moze dwa w sopockim Non Stopie, muzyka dosc psychadeliczna, takiej nie bylo wtedy w PRL… Wokalista chyba , mial takie druciane lennonki, charakterystyczne bo rombowate… tak, to pamietam tez….

Skomentuj ezotyczne wycieczki almatur Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *