GRANICUS „Granicus” (1973)

W maju roku 334 p.n.e. Aleksander Wielki stoczył swą pierwszą wielką i zwycięską bitwę rozbijając w pył wojska perskie nad rzeką Granikos. Ta wygrana bitwa zapoczątkowała pasmo sukcesów Aleksandra Wielkiego w Azji, przynosząc mu też ogromną sławę, tytuł wybitnego stratega i jednego z największych zdobywców w historii ludzkości.

Wiele stuleci później, w 1969 roku w amerykańskim Cleveland w Stanie Ohio powstaje muzyczna grupa rockowa, która przyjmuje nazwę GRANICUS (angielska nazwa rzeki Granikos).  Założył ją grający na bębnach Joe Battaglia, miłośnik starożytnej historii, oraz wielki fan… Johna Bonhama. „Próby odbywaliśmy  u mnie w domu na poddaszu. Do dziś nie wiem jak my się tam pomieściliśmy? Kilka metrów wolnej przestrzeni, my i nasz sprzęt. Masakra! Słuchaliśmy wtedy dużo różnej muzyki. Szczególnie kapel takich jak Blue Cher, Cream, The Jimi Hendrix Experience. Ale wszystkich nas najbardziej kręcił Led Zeppelin”. Pięciu młodych muzyków tworzących zespół miało nadzieję, że nazwa GRANICUS przyniesie im szczęście, sławę, a ich muzyka podbije świat. Tak jak przed wiekami zrobił to Aleksander Wielki..

Na początku podbili rodzinne Cleveland, które w tym czasie opanowane było przez barwną i kolorową młodzież, pacyfistów i hippisów. Królował rock’n’roll, szybki seks i narkotyki. Ambicje podbicia szerszego grona odbiorców zaprowadziło ich  dwa lata później do Nowego Jorku. W Grafton wynajęli prywatną rezydencję Cedar House. Jak na światowego wielkomiejskiego molocha trafiła im się tam oaza ciszy i spokoju. Rezydencja położona była bowiem  na działce sąsiadującej z… 200-letnim cmentarzem. „Wychodząc nocą na podwórze czułem się jakbym trafił na plan filmowy rodem z horroru. Wiesz, pełnia księżyca, snująca się po ziemi mgła, a wokół wiekowe płyty nagrobkowe. Brakowało tylko upiorów, zombi i nawiedzonych duchów” – z rozbawieniem wspominał po latach wokalista zespołu Woody Leffel.

Granicus (1973)
Granicus (1973)

W Nowym Jorku oprócz licznych koncertów wzięli także udział w dość nietypowym przesłuchaniu dla przedstawicieli firm płytowych. Panowie z branży szukający nowych talentów oddzieleni byli od sceny kotarą – taka nowa forma przesłuchania w „ciemno”. Każdy wykonawca dostał dwadzieścia minut na przedstawienie swojej muzyki. GRANICUS już po dziesięciu otrzymali od zgromadzonej tam publiczności owację na stojąco. Pierwszy przebił się do nich przedstawiciel słynnej wytwórni RCA Records (tej od płyt Elvisa) proponując podpisanie kontraktu niemal „od ręki”. Ostatecznie stało się to parę tygodni później, dokładnie 15 marca 1973 r. Wkrótce zespół wszedł do studia nagraniowego RCA, gdzie pod okiem producenta Martina Lasta w ciągu zaledwie dziesięciu dni nagrał materiał na swój debiutancki album. Płyta, z uroczą okładką zaprojektowaną przez Gusa Moslera, ukazała się dwa miesiące później pod prostym i niezbyt wyszukanym  tytułem „Granicus”.

GRANICUS "Granicus" (1973)
GRANICUS „Granicus” (1973)

Myślę, że miłośnicy wczesnych Rush, Pavlov’s Dog (debiut!), czy Blue Cher będą zachwyceni. Na tej świetnej płycie mamy dużą dawkę ostrej gitary, inteligentne aranżacje, doskonałe kompozycje i kapitalny śpiew wokalisty. Woody Leffel jednym kojarzy się z Robertem Plantem, innym z Glennem Hughesem (szczególnie w „When You’re Movin”), czy Ianem Gillanem. Mnie, z uwagi na wysoki głos, bardziej przypomina Geddy’ego Lee z Rush, o czym przekonać się można już na samym początku płyty słuchając utworu „You’re  In America”. Trzeba przyznać, że umiejętności wokalnych nie można mu odmówić. Zresztą tak jak i pozostałym członkom zespołu. Ten energetyczny, czterominutowy kawałek napędzany jest solidną sekcją rytmiczną , którą tworzy Joe Battaglia (dr) i Dale Bedford (bg) i z ostrą, tnącą jak brzytwa gitarą Wayne’a Andersona. Duża dawka szalonej energii płynie także z następnego nagrania, a to za sprawą świetnego riffu. Kiedy „Bad Talk” zaprezentowałem jednemu z moich przyjaciół, ten spojrzał na mnie i zapytał: „Czy to jest jakieś nieznane , stare nagranie Budgie? A może Rush?”. Niecałe trzy minuty, ale jakże  gęstego, solidnego grania. A zaraz po nim przychodzą kojące dźwięki akustycznej gitary i snującego się melotronu. Ten jedyny instrumentalny utwór na płycie zatytułowany „Twilight” to siedem minut cudownego i urokliwie marzycielskiego klimatu. Ten klimat przewija się w następnym utworze, a przynajmniej w jego pierwszej części – epickim, wzniosłym, jedenastominutowym arcydziele „Prayer”. Ktoś nawet kiedyś powiedział, że mogłaby to być swoista odpowiedź na „Stairway To Heaven”! No cóż, śmiała teza. Choć z drugiej strony, czemuż by nie..? Wszak kompozycja jest naprawdę znakomita,  a gra na gitarze Andersona przyprawia o gęsią skórkę. Muzyczny klejnot! Po takim rarytasie wydawać by się mogło, że reszta będzie już słabsza. Ależ gdzie tam! „Cleveland, Ohio” to znowu czadowe granie ze świetną melodyjną linią basu na pierwszym planie. Fajnie pulsujący bas słychać  także w nagraniu „Nightmare” z bardzo ładnymi balladowymi fragmentami i przejmującym śpiewem Leffela. Całość okraszona gitarowymi solówkami kojarzy się z Wishbone Ash. „When You’re Movin” to intensywny, ostry kawałek z trochę soulowym, ale jednocześnie bardzo agresywnym śpiewem. I na zakończenie „Paradise” . Rozpoczyna się perkusyjnym wstępem, po którym wchodzi wspaniały riff gitary uzupełniony solówką drugiego gitarzysty All Pinel’a, która zresztą ciągnie się przez pierwsze zwrotki. Potem zespół zaczyna kombinować. Pojawiają się nowe motywy – raz ostrzejsze, kiedy indziej wolniejsze. Cudowne zakończenie płyty!

Austriacka reedycja płyty CD z 2009 roku zawiera cztery bonusy. Są to fragmenty występu „na żywo” w Radio Show z listopada 1973 roku, w tym niepublikowany na albumie świetny „Hollywood Star”.

Tył okładki "Granicus" (reedycja CD z 2009)
Tył okładki „Granicus” (Austriacka reedycja CD z 2009)

Zespół GRANICUS  tuż po wydaniu płyty wkrótce się rozpadł. Zdążyli jeszcze zagrać kilka koncertów. Między innymi z Bobem Segerem, grupami Cactus i Spirit. I choć publiczności przyjmowała ich entuzjastycznie, to płyta sprzedawała się marnie. Nic dziwnego skoro wytwórnia RCA pokpiła (nie po raz pierwszy zresztą) sprawę wycofując się z obiecanej promocji albumu. Słuchając dziś płyty „Granicus” żałuję, że zespołowi nie udało się w epoce osiągnąć sukcesu. Był potencjał, była muzyczna wyobraźnia, był talent. Zabrakło jedynie szczęścia. Choćby odrobiny tej, jaką miał Aleksander Macedoński zwany też Aleksandrem Wielkim w 334 roku p.n.e. nad rzeką Granikos pokonując Persów…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *