Grzeszny obiekt pożądania: LUV MACHINE „Turns You On” (1971)

Kilka lat temu odwiedzając londyński sklep muzyczny „HMV” na Oxford Street ujrzałem płytę, która długi czas spędzała mi sen z powiek. Na mej prywatnej liście w umownej kategorii „najbardziej poszukiwanych i pożądanych obiektów” zajmowała jedno z czołowych pozycji. Przez moment sparaliżowało mnie. Czy to nie sen? Czy ja dobrze widzę? Czy to na pewno jest to, o czym myślę widząc nazwę grupy? Fakt, okładka nie ta. Zmieniona. Oryginalna namieszała wówczas dość mocno. Ale na Boga – minęło tyle lat, więc nie sądzę, by dziś mogła wywołać zgorszenie. Trudno. Widać taka wola wydawcy. Dodano też (dość dwuznaczny) tytuł „Turns You On”, ale utwory wypisane na odwrocie płyty zgadzały się co do joty. Tak jak i nazwa zespołu. LUV MACHINE.

LUV MACHINE "Turns You On" (kompaktowa reedycja Rise Above 2006r.)
LUV MACHINE „Turns You On” (Reedycja CD Rise Above 2006r.)

Niektóre źródła podają, że ojczyzną LUV MACHINE była Nowa Zelandia. Błąd, choć rzeczywiście zespół pochodził z dość dalekiego i egzotycznego jak dla Europejczyka regionu. Ojczyzną grupy był bowiem Barbados – tropikalna wyspa położona na Małych Antylach, w basenie Morza Karaibskiego. W latach 60-tych pod względem muzycznym Barbados zdominowane było przez amerykański popowy soul  z domieszką calypso przyprawione lokalnym folklorem. Dla turystów odwiedzających ten uroczy zakątek była to zapewne jedna z atrakcji, którą wspomina się potem w gronie przyjaciół i znajomych ale nie dla młodego Errola Bradshawa, perkusisty i wokalisty The Blue Rhythm Combo działającego w stolicy Barbadosu, Bridgetown. Był rok 1968, kiedy muzyk zafascynował się psychodelią, bluesem i mocnym rockiem. Płyty Hendrixa, Cream, Vanilla Fudge, Creedence Clearwater Revival, tudzież innych mniej znanych wykonawców wywróciły mu świat do góry nogami. Postanowił założyć zespół, który z założenia miał grać mocno, głośno i na pewno nie będzie grał turystom do tańca. Swoim pomysłem zaraził dwójkę przyjaciół: gitarzystę Michaela Bishopa i basistę Merlina Norville’a. Projekt został nazwany Luv Machine. Dość ryzykownie, bowiem w slangu tak określało się kobietę ogarniętą nienasyconą żądzą do miłości fizycznej. Umiejętnie łącząc rock i soul z domieszką klimatów karaibskich szybko zyskali rozgłos. Pierwszy singiel „Build Me Up Buttercup” wydany latem 1969 roku stał się krajowym hitem, a trio zostało kilka razy zaproszone do telewizyjnego show. Tamtejsi prezenterzy z pełnym entuzjazmem zapowiadali ich jako „pionierów nowego, krajowego brzmienia”.

LUV MACHINE "Turns You On" (tył okładki CD)
LUV MACHINE „Turn You On” (tył okładki CD)

W tym właśnie czasie na grupę zwrócił uwagę brytyjski menadżer Malcolm West, który przekonał muzyków, by przenieśli się do Anglii. „Przeprowadzka” odbyła się pod koniec roku i na początku przyniosła muzykom duże rozczarowanie. Przede wszystkim narzekali na brak odpowiedniej gotówki, pojawiły się problemy mieszkaniowe i uprzedzenia rasowe. Te ostatnie szczególnie dawało się odczuć podczas pierwszych klubowych występów. Biała publiczność bardzo podejrzliwie patrzyła na trzech  czarnych facetów, którzy zjawili się nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co? Jednak po chwili dali się ponieść muzyce granej ze sceny, a początkowa wrogość przeradzała się w zachwyt. Występy w tymczasowo „rodzinnym” Wolverhampton szybko zamieniły się w koncerty w tak legendarnych miejscach jak londyński klub „Marquee”, czy liverpoolski „The Cavern”. Były też wypady na kontynent: do Włoch i Niemiec gdzie koncertowali z grupą Sweet. Kariera LUV MACHINE zaczęła nabierać rozpędu. „Nikt nie chciał wierzyć, że zespół pochodzący z Barbadosu może grać mocnego acid rocka. Dla Europejczyka to był pewien szok. My z kolei poznawaliśmy muzykę takich grup jak Pink Floyd, King Crimson i ELP o istnieniu których nie mieliśmy do tej pory pojęcia” – wspomina Errol Bradshaw we wkładce do kompaktowej reedycji płyty.

Frustracja spowodowana rozłąką z domem, oraz problemy z wizą spowodowały, że grupę opuścił basista Merlin Norville. Jego miejsce zajął Brytyjczyk, John Jeavons, grający do tej pory w kilku lokalnych blues rockowych zespołach (prywatnie przyjaciel Glenna Huges’a!). Na dodatek Malcolm West przyprowadził ze sobą jeszcze jednego muzyka, gitarzystę Boba Bowmana. W ten oto sposób trio LUV MACHINE stało się kwartetem.

Luv Machine. Od lewej: Errol Bradshaw (dr, voc), Michael Bishop (g. voc) i John Jeavons (bg, voc)
Luv Machine jeszcze jako trio. Od lewej: Errol Bradshaw (dr, voc), Michael Bishop (g. voc) i John Jeavons (bg, voc)

W lipcu 1970 roku muzycy weszli  do londyńskiego studia Philips i pod okiem producenta Martina Halla zarejestrowali swój jedyny jak się miało okazać album zatytułowany po prostu „Luv Machine”. Wspomina Bradshaw: „Materiał na płytę powstał w przeciągu sześciu tygodni. Nagrania trwały zaś jedynie przez weekend plus jedną noc. To było istne szaleństwo”. Album pilotował singiel z nagraniem „Witches Wand”/”In The Early Hours”.  Sporo zamieszania i wrzawy narobiło się wokół okładki, która przedstawiała rozłożone nogi kobiece wystające z gramofonu. Jedni uznali ją za obsceniczną, inni widzieli w niej… pornografię! W niektórych krajach, w tym w Australii i Nowej Zelandii album został całkowicie wycofany ze sprzedaży, a pochodzące z niego nagrania dostały „dożywotni zakaz prezentacji w środkach masowego przekazu”. Paranoja! O dziwo w Stanach, które na tym punkcie szczególnie są wyczulone, płytę można było nabyć bez żadnych problemów.

LUV MACHINE "Luv Machine" (1971)
Oryginalna, „kontrowersyjna” okładka LP „Luv Machine” (1971)

„Luv Machine” to album dla tych, którzy uwielbiają brytyjski wczesny hard rock i blues rock. Jest tu miejsce na funk, uduchowioną psychodelię i progresję. Krąży ta muzyka gdzieś w okolicach Killing Floor, Black Sabbath, King Crimson i Jefferson Airplane, a wszystko to podlane klimatami Karaibów. Nie jest to płyta, która zmieniła oblicze muzyki rockowej, która rzuca na kolana. Raczej z gatunku tych, których słuchanie sprawia wielką radość i przyjemność. Pierwsze dwa nagrania „Witches Wand” i „You’re Suprised” trwające w sumie około sześciu minut to połączenie psychodelii, bluesa i.., punk rocka. Perkusista trzyma uwagę słuchacza swymi ostrymi i potężnymi bębnami. „Happy Children” z powodzeniem mógłby pojawić się na każdym albumie Led Zeppelin po 1973 roku. „Maybe Tomorrow” z organową wstawką w środku i pulsującym basem jest tak prosty, że ociera się o geniusz. Z kolei „Reminiscing” ma fantastyczną pop rockową melodię, co wcale nie jest zarzutem. Wręcz przeciwnie. I tak można by jeszcze wymieniać inne tytuły, analizować, porównywać, oceniać. Oryginalna płyta to dwanaście świetnie zagranych numerów, które koniecznie trzeba poznać i posłuchać. Do kompaktowej wersji wydanej dopiero w 2006 roku przez Rise Above dodano sześć rzadkich nagrań, w tym drugi, nigdy nie wydany singiel i wczesne nagrania demo zespołu z pierwszym basistą.

Errol BradshawMichael Bishop przybyli do Anglii na podstawie wizy turystycznej, a gdy próby jej przedłużenia nie powiodły się musieli opuścić Wlk. Brytanię. Kiedy więc Polydor wydał w styczniu 1971 roku album „Luv Machine” zespół faktycznie już nie istniał. Dziś oryginalny i rzadko widywany w swej pierwotnej okładce longplay osiąga na giełdach płytowych cenę powyżej 250 funtów. Wśród kolekcjonerów czarnych płyt wciąż jest grzesznym obiektem pożądania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *