RENAISSANCE: „Renaissance” (1969); „Illusion” (1971)

Grupa RENAISSANSE kojarzy mi się przede wszystkim ze zjawiskowym głosem wokalistki – przepięknym sopranem  Annie Haslam o 5-oktawowym zasięgu . Ten bardzo czysty kobiecy śpiew – jedyny i niepowtarzalny w historii rocka – stał się znakiem rozpoznawczym ze wszech miar oryginalnego i niezwykłego zespołu jaki objawił się  na prog rockowej scenie w latach 70-tych. Mało kto jednak wie, że grupa zaczynała jako zupełnie inny zespól, a sama Annie pojawiła się dopiero na trzecim albumie.

Zespół powstał wkrótce po tym, gdy z legendarnej grupy The Yardbirds w 1968 roku odeszli wokalista Keith Relf, oraz perkusista Jim McCarty. „Pod koniec The Yardbirds mieliśmy dość już ciężkiego grania. Chcieliśmy zrobić coś bardziej poetyckiego, lżejszego, z klimatami folkowo-klasycznymi”– tłumaczył decyzję opuszczenia The Yardbirds McCarty. Początkowo działali jako akustyczny duet o nazwie Together. Jedyny singiel „Henry’s Coming Home /Love Mum And Dad” wydała Columbia Records w listopadzie 1968, po czym dobrali do siebie basistę Louisa Cennamo, grającego na klawiszach Johna Hawkena, a przed mikrofonem posadzili Jane Relf – siostrę Keitha, która do tej pory prowadziła fan club The Yardbirds. Keith  śpiewanie zamienił tym razem na gitarę. W takim składzie w londyńskim Olimpic Sound Studios dość szybko nagrali swój pierwszy album zatytułowany po prostu „Renaissance”, który na początku 1969 roku wydała wytwórnia Island. Jego producentem był Paul Samwell-Smith bliski przyjaciel obu muzyków i basista The Yardbirds.

RENAISSANCE "Renaissance" (1969)
RENAISSANCE „Renaissance” (1969)

Album zawierał pięć kompozycji, z czego pierwsza i ostatnia trwała ponad dziesięć minut. Całość otwiera „Kings And Queens”. Nie trzeba być znawcą muzyki poważnej, by dojść do wniosku, że fortepianowy wstęp „pachnie” tu dźwiękami rodem z salonów muzyki klasycznej. Jednak już po chwili do głosu dochodzi perkusja tworząc z tym jakże klasycznym, mało rockowym instrumentem niecodzienny duet, oraz gitara basowa, która „wycina” takie kawałki, że czapki z głów! Oszczędnie dawkowanie akordów gitarowych sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z utworem jazzowym niż rockowym, ale już po upływie trzech minut dostajemy pełnokrwistą dawkę rocka  symfonicznego. Z rozlicznymi zwrotami muzycznej akcji, zmianą brzmienia, wręcz transformacje, spowolnienia. Na uwagę zwracają piękne harmonie wokalne, wielogłosy, które na następnych albumach osiągną poziom perfekcji. Subtelnie i delikatnie robi się w „Innocence” gdzie cały ciężar odpowiedzialności wziął na siebie Keith Relf ze swą gitarą elektryczną. W połączeniu z fortepianem całość brzmi przepięknie, wytwornie i dystyngowanie. „Island” to nastrojowa ballada z anielskim głosem Jane Relf w towarzystwie rockowego instrumentarium przy akompaniamencie zwiewnej gitary i klawiszy. Czterominutowy „Wanderer” to kolejna fortepianowa wariacja z wykorzystaniem klawesynu, nawiązująca jednak za sprawą wokalistki do muzyki folkowej. Płytę kończy utwór „Bullet” – najdłuższy na tym albumie pokazujący wszystko to, co najlepsze w Renaissance – linie wokalne, precyzję sekcji rytmicznej z podkreśleniem wiodącej roli gitary basowej, solowe partie fortepianu. Nowością są tu wstawki bluesującej harmonijki, tak chętnie używanej przez Keitha w The Yardbirds. Po solowej, wirtuozerskiej wariacji basu przychodzi czas na sakralną wręcz wokalizę. Oj idą ciary! A potem, już na sam koniec jest tylko cichnący wiatr odmierzający w sekundach koniec płyty…

Płyta odniosła dość umiarkowany sukces (60 miejsce na brytyjskiej liście przebojów) i aby ugruntować pozycję zespołu muzycy ruszyli w trasę koncertową. Jak się okazało, publiczność nie do końca była przygotowana na propozycję panów Relfa i McCarty’ego. Zamiast krótkich piosenek z wykopem dostali delikatne, nieco folkowe i nawiązujące do muzyki klasycznej dużo dłuższe nagrania. Na domiar złego ludzie z wytwórni płytowej niezbyt fortunnie wysłali ich w trasę po USA m.in. z bluesowym Savoy Brown, którego fani nijak nie mogli przekonać się do muzyki granej przez Renaissance. Nic dziwnego, że muzycy zespołu czuli się sfrustrowani i zniechęceni. Kiedy więc wiosną 1970 roku przystąpiono do nagrywania drugiego albumu, zespół był wręcz w rozsypce. Już pod koniec sesji nagraniowej odszedł Jim McCarty, a wkrótce po nim Keith Relf. Płytę kończył więc już inny skład: za bębnami zasiadł Terry Slade, a na gitarze zagrał nie kto inny jak  Michael Dunford, który za niedługo zostanie jedynym dysponentem nazwy zespołu.

Longplay „Illusion” miał się ukazać pod koniec 1970 roku (proszę spojrzeć na zamieszczony poniżej label, na którym wydrukowano ten właśnie rok).  Do dystrybucji trafił jednak kilka miesięcy później, na początku 1971, ale o dziwo tylko w… Niemczech! Przez następne lata wychodził w innych krajach europejskich. W Wielkiej Brytanii, ze zmienioną okładką, ukazał się najpóźniej, bo  dopiero w 1977 roku! Dziwne. Bardzo dziwne…

RENAISSANCE "Illusion" (1970)
RENAISSANCE „Illusion” (Front oryginalnej okładki z 1971)

Zawirowania personalne na szczęście nie wpłynęły na zawartość albumu. Podobnie jak debiutancki krążek tak i ten zawiera dawkę wyśmienitej muzyki , której korzenie tkwią w folku i muzyce klasycznej ( w szczególności baroku) z dodatkiem psychodelii i jazzu. Powszechnie uważa się, że to na tej płycie ukształtował się styl Renaissance, który przez następców Relfa i McCarty’ego był kontynuowany poprzez kolejne lata.

Album otwiera urocze, wielogłosowe „Loves Goes On” będące preludium do całej zawartości przypominające nieco Yes z beztroską melodią wyśpiewaną przez chórki. Jest w tym nieco psychodelicznej aury z piosenek dzieci-kwiatów z lat sześćdziesiątych. Bajkowe „Golden Thread” to subtelne dźwięki pianina, z których wyłania się kosmiczna wokaliza wyśpiewana anielskim głosem Jane. Hipnotyczne partie wokalne dublowane wspaniałą partią fortepianu, wzmocnione pulsem basu po prostu powalają! Stopniowo do Jane dołącza Keith śpiewając króciutki, baśniowy tekst i mamy reminiscencję yardbirdowskiego „Steel I’m Sad” tyle, że nie tak mrocznego. Utwór narasta, dźwięki pianina robią się coraz donośniejsze, aż w końcu zaczynają powoli cichnąć… Powraca na chwilę motyw z początku utworu, a potem następuje cisza. Cudo! Melancholijna „Love Is All” oparta na polifonicznych partiach wokalnych to po prostu zwykła, ale jakże piękna popowa piosenka miłosna. Pierwszą stronę albumu kończy madrygałowe (ach ten klawesyn) „Mr. Pain” z niesamowitym solem syntezatorowym trwającym prawie pół kompozycji. Bardzo fajnie rozwija się ten utwór dowodząc jednocześnie, że muzycy poimprowizować też sobie lubili. Jest to także jedyne nagranie, w którym John Hawken i Jane Relf spotykają się razem z Michaelem Dunfordem. Temat z tego nagrania Dunford wykorzysta raz jeszcze na płycie „Turn Of The Cards” (1974) w utworze „Running Hard”.

Label płyty winylowej
Label płyty winylowej z datą wydania – 1970 r.

Drugą stronę płyty winylowej rozpoczyna dość podniosły, nieco jazzujący i trochę psychodeliczny „Face Of Yesterday”. Smutny utwór z przepiękną melodią wywołującą efekt „gęsiej skórki”, specyficzną nastrojowością, genialnym, wysuniętym do przodu duetem fortepian/bas, delikatną pracą perkusji i wspaniałą gitarą. A Jane Relfw sztuce wokalnej wspina się zapewne na szczyt swoich dokonań. Tuż po nim rozpędzony „Past Orbits Of Dust”, kondensacja stylistycznych właściwości Renaissance. Piętnaście niezwykle dynamicznych minut, w których mieszają się psychodelia, rock progresywny z wplecionymi akcentami jazzu w większym zakresie i bluesa w skromniejszym wymiarze. Równocześnie jest to potwierdzenie prawdy o inklinacjach muzyków do tworzenia bardzo skomplikowanych struktur bez przejmowania się ich czasowym zasięgiem. Gościnnie w nagraniu tym na klawiszach zagrał Don Shin. Warto też zaznaczyć, że autorką słów do tej niemal „kosmicznej” kompozycji jak i do „Golden Thread” była przyjaciółka Jane Relf, niejaka Betty Tchatcher, która od tej pory zostanie dostarczycielką lwiej części tekstów na prawie wszystkich płytach zespołu.

Renaissance w znaczący sposób wpłynął na historię i rozwój rocka symfonicznego, a pierwsze dwa albumy zdefiniowały zasadniczo atrybuty stylu, które trwały przez dekady prawie w niezmienionej formie aż do dziś. Ich następne albumy, już z Annie Haslam, błyszczą klasą, dobrym gustem i elegancką, dystyngowaną zawartością. Warto po nie sięgnąć i zachwycić się nimi!

Jim McCarty po opuszczeniu zespołu grał m.in. w takich grupach jak Shoot, Box Of Frogs, Pilgrim. Keith Relf i Louise Cennamo założyli hard rockowy Armageddon z którym w 1975 roku wydali jedną, ale za to świetną płytę (pisałem o niej w maju 2015). Niestety, w 1976 roku Keith Relf podczas gry na gitarze w domowej piwnicy został śmiertelnie porażony prądem. Miał 33 lata. Po jego śmierci „starzy” członkowie grupy zreformowali się pod nazwą ILLUSION z Jane jako wokalistką wydając dwa albumy. Siostra Keithaśpiewała potem w różnych projektach muzycznych Jima McCarty’ego, Na scenie była aktywna do 2001 roku, po czym wycofała się dyskretnie z muzycznego biznesu. Basista Louise Cennamo grał m.in. w Colosseum i Steamhammer. W późnych latach 90-tych zaczął tworzyć muzykę relaksacyjną i medytacyjną. Grający na klawiszach John Hawken udzielał się w takich zespołach jak Spooky Tooth, Vinegar Joe, The Strawbs. Osiedlił się w Stanach i obecnie jest na muzycznej emeryturze.

3 komentarze do “RENAISSANCE: „Renaissance” (1969); „Illusion” (1971)”

  1. Jaka szkoda że nigdzie nie jest wspominana Binky Collum , która na króciutko zasiliła szeregi zespołu chyba na końcówkę 1970 roku. Dziewczyna jak dla mnie wymiata 🙂 zostały po niej nieliczne nagrania live na YouTube.

    1. Tak, wiem i znam te nagrania. Przez zespół przewinęło się zresztą wiele osób. Niektóre z nich, jak Binky dosłownie „przefrunęły” i zniknęły z horyzontu. Musiałbym napisać o zespole sporą książkę, by nikogo nie pominąć, a nie taki przyświecał mi cel 😊 Cieszę się, że do mnie zaglądasz. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *