Ostatni Mohikanin z Preston. KEEF HARTLEY BAND „Halfbreed” (1969)

Keef Hartley miał w życiu dwie pasje: gra na perkusji i Indianie Ameryki Północnej. Fanom rocka znany jest przede wszystkim z tej pierwszej. Człowiek, który w grupie Rory Storm & The Hurricanes zastąpił za bębnami Ringo Starra gdy ten odszedł do The Beatles; arcyważne ogniwo zespołu The Artwoods, w którym grał m.in. z Jonem Lordem (płyta „Art Galery” 1966), następca Aynsleya Dunbara w Bluesbreakers Johna Mayalla (płyta „Crusade” 1967) i współpraca z samym Mayallem na jego solowej płycie („Blues Alone” 1967); założyciel grup KEEF HARTLEY BAND i Dog Soldier, z którymi nagrał w sumie dziewięć albumów. Tak, w telegraficznym skrócie można przedstawić sylwetkę tego niezwykle błyskotliwego i barwnego muzyka-perkusistę o niespotykanie wielkiej charyzmie.

John Mayall i Keef Hartley
John Mayall i Keef Hartley

Drugą pasją zaraził się w dzieciństwie. „Pomimo, że urodziłem się w  samym środku Wielkiej Brytanii, w Preston (miasto leży dokładnie w połowie drogi pomiędzy Glasgow a Londynem – przyp. moja) to odkąd pamiętam fascynowali mnie Indianie i ich kultura. Przez całe swe życie czuję się jak mieszaniec – taki półkrwi Indianin. Może w poprzednim życiu faktycznie byłem Mohikaninem?” – z właściwym sobie humorem napisał te słowa w swej autobiografii wydanej w 2007 roku, zatytułowanej – tak samo jak pierwsza jego płyta – „Halfbreed” („Mieszaniec”). Ludzie z otoczenia muzyka wiedzieli, że jest totalnie zakręcony na punkcie kultury północnoamerykańskich Indian. Ta fascynacja przeniosła się na wszystkie okładki sygnowane nazwą KEEF HARTLEY BAND, które zdobią indiańskie motywy. Odstępstwo uczynił na solowej płycie  „Lancashire Hustler” przeobrażając się w XVII-wiecznego amerykańskiego trapera.

Keef Hartley jako amerykański traper  (LP Lancashire Hustler" 1973)
Keef Hartley jako amerykański traper (LP „Lancashire Hustler” 1973)

Profesjonalnej techniki gry na perkusji uczył się pod opieką znanego angielskiego perkusisty i doskonałego pedagoga Lloyda Ryana. Tego samego, który uczył tajników bębnienia Phila Collinsa. Jednak jak sam przyznaje największy wpływ na jego styl miał legendarny perkusista amerykański Buddy Rich. Dziś uznaje się Keefa Hartleya za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli jazz rocka. Ogromny potencjał tkwiący w w perkusiście widział od samego początku Mayall, ale podobnie jak wielu innych muzyków perkusista nie zagrzał długo miejsca w Bluesbreakers. Hartley miał ambicję zrobienia czegoś na swój rachunek. I zrobił to tworząc w 1968 roku własną formację.

Keef Hartley. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli jazz rocka
Keef Hartley. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli jazz rocka

Rok później wystąpili na legendarnym festiwalu w Woodstock. Niestety byli jedynym wykonawcą, których koncert nie został zarejestrowany ani na taśmie filmowej, ani w wersji audio (pisałem o tym omawiając ich płytę „British Radio Sessions 1969-71” w lutym 2015 roku). Byli wówczas w fantastycznej formie porywając kilkutysięczną publiczność materiałem z wydanego przez Deram  wiosną tego samego roku albumu „Halfbeerd”. Album powstał w studiu w rekordowo krótkim czasie czterech dni (7, 9, 10 i 13 października 1968) pod okiem producenta Neila Slavena, znanego ze współpracy z takimi zespołami jak Chicken Shack, Savoy Brown, Egg i Pink Fairies.

KEEF HARTLEY BAND "Halfbreed" (1969)
KEEF HARTLEY BAND „Halfbreed” (1969)

„Halfbreed” to stanowczo niedoceniana płyta. A moim zdaniem jest to jeden z najlepszych brytyjskich albumów bluesowych w historii. Zrobiony przez niebanalnych muzyków, których dobrał sobie Hartley. Moją szczególną uwagę zwrócił śmigający na gitarze wokalista Miller Anderson obdarzony niezwykle wyrazistym głosem, niosący ogrom siły, emocji i uczucia. On po prostu urodził się, by śpiewać bluesa! Wspomagał go drugi gitarzysta Spit James, oraz nowozelandzki basista Gary Thain (później w Uriah Heep). Skład grupy dopełniał klawiszowiec Peter Dines, wyprawiający niebywałe rzeczy na organach Hammonda. Nazwiska może nie są „wielkie”, ale talentu odmówić im nie można. Do tego sekcja dęta wywodząca się z Bluesbreakers Johna Mayalla, która na tej płycie składała się z najlepszych trębaczy Wielkiej Brytanii: Henry’ego LawtheraHarry Becketa, oraz  świetnych saksofonistów: Lyna Dobsona i Chrisa Mercera. Tak powinien brzmieć najlepszy w karierze album Mayalla, gdyby ten nie rozwiązał zespołu po płycie „Blues From Laurel Canyon”! Pod względem muzycznym album jest niemal wzorcowym przykładem tego, co działo się w muzyce rockowej pod koniec lat 60-tych. Punktem wyjścia był jazz, a miejscem docelowym szeroko pojęty rock z domieszką bluesa i progresji.

Płytę zaczyna i kończy zabawna introdukcja – dialog pomiędzy Mayallem i Hartleyem, w którym ten pierwszy informuje, że perkusista właśnie został wyrzucony z zespołu. Niektórzy wierzą do dziś, że dialog był autentyczny, że taka rozmowa miała miejsce i że faktycznie słynny gitarzysta wyrzucił Keefa ze swej formacji. Kiedyś tak bardzo o tym się nie pisało (plotkarskie portale to współczesny „wynalazek”), ale obaj panowie byli wielkimi przyjaciółmi. Mayall zresztą zrzekł się swego honorarium za „udział” w nagraniu tej płyty. A cała reszta albumu jest już jak najbardziej na serio.

Tytułowy „Halfbreed” to instrumentalna jazzrockowa improwizacja. Fantastycznie napędza ją wyrazista sekcja rytmiczna, z długimi solówkami gitarowymi i organowymi (kłania się wczesny Santana). Najdłuższy na płycie, dziesięciominutowy „Born To Die” to blues w czystej postaci z kapitalnymi popisami gitarzysty i klawiszowca. I ten pełen żalu i goryczy głos Millera Andersona! Żal ściska mi serce, że jest znany tak nielicznym… Z kolei w „Sinin’ For You” dzieje się tak dużo, że pomysłami z tego utworu można by obdzielić całą płytę niejednego wykonawcy. Przede wszystkim na plan pierwszy wysuwają się dęciaki, przez co nadają kompozycji soulowego charakteru. To chyba nie przypadek, że podczas występu w Woodstock nazwano ich „brytyjskim Earth Wind & Fire”. Kontrastem dla dętych jest ostra, porywająca solówka gitarowa, zaś całość zamyka łagodna partia fletu. Myślę, że grupa Colosseum chętnie przejęłaby tę kompozycję do swego repertuaru, ewentualnie John Mayall spokojnie mógłby ją umieścić na albumie „Bare Wires”. Pasowałaby jak ulał…

Wnętrze okładki LP "Halfbreed"
Wnętrze okładki LP „Halfbreed”

Na albumie nie zabrakło rzecz jasna rasowego hard rocka. „Leavin’ Trunk” to przeróbka bluesowego kawałka Sleepy John Estesa, w którym obaj gitarzyści dają świetny popis swych umiejętności. Utwór aż kipi od porywających riffów i solówek i brzmi jak nieco bardziej surowy Led Zeppelin. W „Think It Over” B.B. Kinga pojawiają się zaś hendrixowskie gitarowe zagrywki rewelacyjnie wspomagane przez organy i funkową grę sekcji rytmicznej. Oj, buzuje krew w żyłach, buzuje..! Od pierwszego przesłuchania płyty zauroczył mnie bardzo psychodeliczny i dość łagodny „Just To Cry”. Utwór został oparty na dość prostej transowej linii basu. Niby nic wielkiego. Cóż za rewelacja. A jednak! Został on w mistrzowski sposób obudowany klimatycznymi partiami organów z subtelnie wchodzącymi dęciakami. No i to intrygujące, snujące się jak wąż gitarowe solo! Cudo! Zawsze wymiękam przy tym nagraniu. „Too Much Thinking” to chwytająca za serce bluesowa ballada. W odróżnieniu od „Born To Die” istotną rolę odgrywają tu dęciaki, oraz piękne, atmosferyczne solo na… skrzypcach zagrane przez Lawthera. Świetny pomysł i kapitalny numer!

Mimo tej całej różnorodności „Halfbreed” jest bardzo spójnym albumem; poszczególne nagrania idealnie są do siebie dopasowane, muzycy od początku do samego końca utrzymali wysoki poziom. Aranżacje są naprawdę pomysłowe i wiele smaczków odkrywa się po kolejnych przesłuchaniach albumu. I jeszcze jedna ważna rzecz- bardzo dobre brzmienie płyty praktycznie nic się nie zestarzało i wciąż brzmi świeżo.

Keef Hartley jak prawdziwy, niekomercjalny i na swój sposób oryginalny artysta fortuny na muzyce się nie dorobił. Po kilku latach, pozbawiony należytego menadżerskiego wsparcia powrócił do rodzinnego Preston. Pracując jako stolarz wyłącznie incydentalnie udzielał się na lokalnych muzycznych scenach. Świat zapomniał o nim. Cóż, life is brutal… Nawet jego śmierć (zmarł 26 października 2011) została prawie niezauważona. Tylko najbliżsi i przyjaciele żegnali Go z ogromnym żalem i smutkiem. Tak jak John Mayall, który dzień później na swojej stronie internetowej napisał: „(…) Wydaje się niemożliwe, że mój Przyjaciel nie będzie się już pojawiał w żadnym z moich zespołów. Jego poczucie humoru i miłość do życia zawsze pozostanie w moim sercu jako wyjątkowe wspomnienie. Mój Przyjacielu, zawsze będę za Tobą tęsknił”.

Jeden komentarz do “Ostatni Mohikanin z Preston. KEEF HARTLEY BAND „Halfbreed” (1969)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *