Życie pisze najwspanialsze scenariusze, a historie zespołów i muzyków czasem są bardziej zajmujące niż niejedna hollywoodzka superprodukcja. Serialowe perypetie bohaterów „Dynastii”, czy „Mody na sukces” to mały pikuś w stosunku do tego, co przeżywali w realu Jim Morrison, Janis Joplin, Hendrix, Zeppelini, Black Sabbath, Grateful Death, The Allman Brothers Band, czy panowie z CREAM…
W momencie powstania zespołu, cała trójka była uznawana za największych wirtuozów swoich instrumentów. Nic przeto dziwnego, że media ogłosiły ich mianem supergrupy, co zresztą potwierdzili swoimi płytami i koncertami. Bezsprzecznie wywarli ogromny wpływ na rozwój muzyki rockowej dając solidne podwaliny pod powstanie hard rocka i wyznaczyli standardy, które miały obowiązywać w muzyce rockowej jeszcze przez wiele lat po jej rozpadzie. Siłą napędową zespołu, której twórczość opierała się na perfekcyjnej współpracy całej trójki, był przede wszystkim basista i główny wokalista Jack Bruce. Także główny kompozytor – twórca, lub współtwórca wszystkich przebojów CREAM.
Bruce wspólnie z perkusistą Gingerem Bakerem grali u Alexisa Kornera w jego słynnym Blues Incorporated. Po odejściu od Kornera w lutym 1963 roku wspólnie z saksofonistą i organistą Grahamem Bondem założyli The Graham Bond Organisation. Bruce i Baker uwielbiali ze sobą grać, ale nienawidzili się jako ludzie. Dochodziło między nimi do bijatyk, które zazwyczaj prowokował Ginger Baker. Ten fenomenalny perkusista miał wyjątkowo trudny i gwałtowny charakter. Bruce niewiele mu jednak w tym ustępował. Któregoś dnia zniszczył własnoręcznie zrobioną przez Bakera perkusję, za co ten w odwecie rozwalił mu głowę czynelem. Skończyło się licznymi siniakami i kilkoma szwami na głowie. Z byle powodu obaj skakali sobie do oczu, robili złośliwości, manipulowali przy instrumentach, kablach i nagłośnieniu, by ten drugi wypadł jak najgorzej. Mimo to tworzyli na scenie perfekcyjny i znakomicie rozumiejący się tandem. Dostrzegł to Marvin Gaye, który zaproponował obu muzykom odbycie wspólnej trasy koncertowej po USA. Komuś takiemu jak Marvin Gaye nikt nigdy nie odmawiał. A jednak Jack Bruce zrobił to i odmówił! Basista zasłonił się brakiem czasu w związku z przygotowaniami do ślubu z Janet Gofrey. Perkusista wściekł się nie na żarty. Długo nie mógł przeboleć tego afrontu, a żal ściskał go tak mocno, że podczas koncertu najpierw posłał w jego kierunku swe pałeczki, a następnie – przewracając cały zestaw perkusyjny – rzucił się z pięściami na basistę. Zdumiona publiczność przecierała oczy nie wierząc w to co widzi choć byli i tacy, którzy twierdzili, że wszystko było z góry zaplanowane. Krewkich muzyków (nie bez problemu) rozdzielili ochroniarze, a koncert przerwano… Czarę goryczy przelał incydent, który miał miejsce kilka tygodni później. Bruce usunięty z zespołu Bonda nie przyjmował tego faktu do wiadomości i za każdym razem pojawiał się na scenie jak gdyby nigdy nic prowokując przy okazji swoim zachowaniem Bakera. W końcu ten nie wytrzymał podbiegł do niego, przystawił mu nóż do gardła(!) i kazał się natychmiast wynosić! Tym razem poskutkowało…
Wkrótce basista znalazł miejsce w bardziej komercyjnym zespole Manfreda Manna , zahaczył krótki pobyt u Mayalla w Bluesbreakers i w okazjonalnym combo Powerhouse. To w tej ostatniej naprędce zmontowanej grupie utworzonej w marcu 1966 r. Jack spotkał Erica Claptona. Oprócz nich zespół tworzyli : wokalista Paul Jones (Manfred Mann), oraz Steve Winwood (klawisze, wokal) i Pete York (perkusja) – obaj z The Spencer Davis Group. Warto wiedzieć, że efektem tej pracy były trzy nagrania („I Want To Know”, „Crossroads” i „Steppin’ Out”), które trafiły na świetną, bardzo poszukiwaną kompilację „What’s Shakin'” (Elektra, 1966). Dwa ostatnie stały się wkrótce integralną częścią koncertów CREAM.
To był ten czas, gdy Eric Clapton porzucił The Yardbirds w niezbyt dla siebie dobrym momencie, bo tuż przed ogromnym sukcesem singla „For You Love” i to po obu stronach Atlantyku. W zespole Mayalla wyrobił sobie markę najlepszego gitarzysty bluesowego na Wyspach, ale granie w Bluesbreakers mu nie wystarczyło. Marzył o założeniu własnego zespołu.
Po jednym z koncertów Eric załapał się na powrót do Londynu samochodem, który prowadził… Ginger Baker. Perkusista, jak się okazało, był jego wiernym fanem. W czasie jazdy młody gitarzysta zwierzył się, że myśli o założeniu zespołu. O tym samym myślał też perkusista bowiem Graham Bond z pomocą heroiny zaczął iść w stronę wyjątkowo pokręconej działalności artystycznej i współpraca z nim stawała się coraz trudniejsza. Skoro obaj myśleli o tym samym, klamka zapadła! „Musimy tylko znaleźć kogoś dobrego na basie” – rzucił przez zęby Baker trzymając w ustach papierosa z którym nie rozstawał się przez całą drogę. Clapton nieświadom gorących relacji między muzykami szybko odpowiedział: „Znam jednego. Jest bardzo dobry. Właśnie niedawno nagrałem z nim kilka piosenek. Nazywa się Jack Bruce…” Tylko cud sprawił, że samochód nie uderzył czołowo w mijane właśnie drzewo, choć i tak podróż zakończyła się dachowaniem w przydrożnym rowie… Nie mniej obaj panowie na jakiś czas zakopali topór wojenny i basista grupy Manfreda Manna uzupełnił skład nowego zespołu. Na jednej z pierwszych prób któryś z nich zażartował, że skoro są śmietanką brytyjskiego blues-rocka, to nazwa może być tylko jedna – CREAM.
Będąc jeszcze w fazie prób muzycy rozważali pomysł o kwartecie. Padło kilka propozycji, w tym mi.in. zatrudnienie znakomitego wokalisty Steve’a Winwooda. Jednak jego wprowadzenie oznaczałoby konflikt interesów, gdyż głównym wokalistą miał być Jack Bruce. W końcu Clapton, który był pod wrażeniem występu tria Buddy Guy’a w 1965 roku podczas American Folk Blues Festival zdecydował o pozostaniu triem. Na przykładzie Guy’a zobaczył, że trio dawało większe improwizatorskie możliwości muzykom. A każdy z nich miał ku temu wielkie zdolności jak i chęci.
Pierwszym występem zespołu miał być koncert na przełomie lipca i sierpnia 1966 roku na National Jazz And Blues Festival, ale przedtem muzycy pragnęli się sprawdzić w innym miejscu. 29 lipca wystąpili w manchesterskim klubie związanym z Johnem Mayallem Twisted Wheel. Zagrali wtedy głównie bluesowe standardy, które spotkały się z gorącym przyjęciem… barmana, kilku kelnerek, technicznych rozstawiających sprzęt i paru zupełnie przypadkowych klientów. Okazało się, że występ był niezapowiadany i klub świecił pustką… Trzy dni później, na wspomnianym festiwalu zalali publiczność lawiną dźwięków jakich jeszcze nikt nigdy nie słyszał! Nie chcąc tracić dobrego ducha niemal natychmiast rozpoczęto prace nad debiutanckim albumem, który pod tytułem „Fresh Cream” ukazał się 9 grudnia 1966 r.
„Fresh Cream” – jeden z pierwszych i najbardziej inspirujących albumów blues rockowych – aż w połowie składa się z cudzych kompozycji. Są to „Spoonfull” Howlin’ Wolfa, „Cat’s Squirrel” nieznanego autorstwa, „Four Until Late” Roberta Johnsona, „Rollin’ And Tumblin’ „ Hambone’a Williego Newberna, oraz „I’m So Glad” Skipa Jamesa. Longplay rozpoczyna rockowe i zadziorne „N.S.U.” wyśmienicie zaśpiewane przez Bruce’a ozdobione perfekcyjną, choć trwającą tylko 23 sekundy solówką Claptona – z pewnością jedną z najlepszych jakie kiedykolwiek zagrał! Na ciężkim, powolnym blues rockowym „Sleepy Time Time” wychował się pewnie nie jeden hard rockowy zespół lat 60 i 70-tych, po którym pojawił się melodyjny, wzbogacony udanymi harmoniami wokalnymi „Dreaming”. Po tych dwóch, dość konwencjonalnych nagraniach dostajemy lekką zapowiedź tego, na co naprawdę stać trio. Bardzo udany kawałek „Sweet Wine” z niezłą gitarową solówką jest pierwszą próbą zespołowego, improwizowanego grania z jakim kojarzy się CREAM. Pierwszą stronę płyty zamyka doskonała siedmiominutowa wersja bluesowego „Spoonful”. Luźne, nieskrępowane granie z idealną współpracą instrumentalistów, z mocniejszym brzmieniem zwiastującym nadejście hard rocka. Bruce śpiewa niczym młody bóg ozdabiając całość świetną partią harmonijki, a Clapton gra swoje zakręcone, rozimprowizowane partie gitarowe, które były niewątpliwie punktem wyjścia dla „odlotowców” spod znaku rocka psychodelicznego. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to jeszcze najlepsza wersja tej kompozycji jaką zaprezentowało trio. Ta została wydana półtora roku później na koncertowej części albumu „Wheels Of Fire”.
Drugą stronę płyty otwierał bluesujący, niemal instrumentalny (jeśli nie liczyć wokalizy Bruce’a) „Cat’s Squirrel”. To najcięższy utwór na płycie, utrzymany w dość szybki tempie oparty na współbrzmieniu grających w harmonii gitary i harmonijki. Dwa lata później niemal identyczną wersję zaproponowała na swoim debiucie grupa Jethro Tull… „Four Untill Late” zaśpiewany (wyjątkowo) przez Claptona to niemal popowy i całkiem sympatyczny kawałek, będący totalnie przearanżowaną kompozycją legendarnego bluesmana – Roberta Johnsona. Nastrój spokoju burzyła kapitalna, bardzo hałaśliwa, oparta na gęstym, łomoczącym rytmie perkusji wersja klasycznego „Rollin’ And Tumblin’ ” z rozgrzaną do czerwoności harmonijką ustną. Pełen wdzięku, bardzo chwytliwy „I’m So Glad” utrzymany w bluesowej stylistyce oparty był na mocnej grzej sekcji rytmicznej ozdobiony ostrą gitarową solówką. Całość kończy „Toad”. Chyba najbardziej nowatorski utwór, z czterominutową kapitalną solówką na bębnach Bakera wciśniętą między futurystycznymi zagrywkami Claptona. Pierwowzór „Mobby Dicka” Led Zeppelin, „Rat Salad” Black Sabbath i wielu innych kawałków, tyle że… o wiele bardziej porywający!
„Fresh Cream” to płyta mocno osadzona w stylistyce lat 60-tych. Doskonała i pełna życia. Płyta, która zwiastowała nowe czasy w muzyce rockowej, doceniona przez fanów szybko znalazła też swoje miejsce w historii rocka. Z perspektywy ponad pół wieku wciąż jawi się jako bardzo udany, efektowny debiut trójki genialnych muzyków, którzy łamali kanony i ograniczenia jak nikt wcześniej i niewielu później.
Cream, byli najlepsi. Jeden woli dziwolagi i dobrze mu gdy kobieta obok spi a inny geniuszy czyli Cream. Swietne i nawet jakbym wyszedl z pubu w Soho zawsze powiem genialne. Onegdaj Jack Bruce wypiwszy kilka wodek – jak nie pijesz to masz prawo gadac o rocku jak papier toaletowy – Wszystko pokryje g…. I jdodal – piekno przegra z tandeta… Kumaty facet byl a jak wypil to himalaje inteligencji… Kocham ten band bo zrobili cos co inni kopiowali 50 lat i nadal… Sunshine of napisali po ostrym piciu i to nie byla oranzada…. Powiem tak sluchajac Cream albo ktos to zekl – WSZYSCY LEZYMY W RYNSZTOKU ALE NIEKTORZY PATRZA W GWIAZDY…
Rynsztok to jest twój język polski. Brak znaków diakrytycznych to żenada na poziomie nieuków z podstawówki. To tak, jakby w Cream zabrakło jednego z muzyków.
Ostatnie zdanie mojego komentarza w ktorym pada slowo ’ rynsztok’ to cytat z Oscara Wilde’a. Niestety wspomniany Pan nie chodzil do polskiej podstawowki wiec intelektualnie nie mialby szans z Windmillowskim.
Cream miód dla uszu
Dokładnie!