Czarna owca progresywnego rocka. QUATERMASS „Quatermass” (1970)

Jako fan Deep Purple w zasadzie powinienem był nienawidzić QUATERMASS. To przez ten zespół wiosną 1975 roku z Głębokiej Purpury odszedł Ritchie Blackmore. Co prawda trio już wtedy nie istniało, ale to oni byli sprawcami całego tego zamieszania. Czarna owca w rockowej rodzinie…

Oczywiście żartuję. Faktem jest, że jednym z powodów odejścia gitarzysty był utwór „Black Sheep Of The Family”. Tę nagraną przez QUATERMASS pięć lat wcześniej kompozycję Blackmore chciał włączyć do albumu „Stormbringer” Purpli, na co nie zgodzili się pozostali muzycy. Ostatecznie gitarzysta nagrał ją, ale z innymi muzykami. I to pod nowym szyldem, jako Ritchie Blackmore’s Rainbow. Żeby było ciekawiej, dodam iż nie był to pierwszy kontakt Ritchie’go z grupą QUATERMASS, a mówiąc ściślej – z jej perkusistą Mickiem Underwood’em. Obaj panowie w latach 1963-65 grali razem w  instrumentalno-wokalnym zespole The Outlaws, z którym wydali kilka przebojowych singli. Underwood otarł się też o dwóch innych muzyków Deep Purple. Odrzucając propozycję grania w The New Yardbirds  dołączył do zespołu Episode Six. To tam swe pierwsze kroki stawiali Roger Glover i Ian Gillan… Z kolei basista i wokalista John Gustafson udzielał się w liverpoolskiej formacji Merseybeats, a następnie grał w zespole The Big Three nad którym opiekę trzymał sam Brian Epstein. Trzeci z członków Quatermass, Peter Robinson, absolwent Royal Academy Of Music, był już wtedy dobrze zapowiadającym się pianistą. Cała trójka spotkała się w 1969 roku w Jackson Studios; to właśnie wówczas formował się nowy skład Episode Six. Na próbach okazało się, że spośród wszystkich muzyków trzej wyżej wymienieni panowie rozumieją się bez słów i to im najlepiej się współpracuje. Postanowili razem założyć zespół. Tak powstał QUATERMASS

Quatermass. Od lewej: Peter Robinson, John Gustafson, Mick Underwood.
QUATERMASS. Od lewej: Peter Robinson (org.), John Gustafson (bg. voc.), Mick Underwood (dr.)

Swoją nazwę zawdzięczają fikcyjnej postaci profesora Bernarda Quatermassa, który był głównym bohaterem kultowego serialu science fiction BBC z lat 50-tych. Fantastyka przewija się też przez okładkę albumu, którą zaprojektował Storm Thorgerson z firmy Hipgnosis. Perspektywiczny rzut z góry na dwa szklane wieżowce tworzą wrażenie futurystycznego kanionu, w którym jak sępy w powietrzu krążą… pterodaktyle.  Panoramiczne ujęcie całości w czarno-białej tonacji do dziś robi na mnie wrażenie. Płyta została nagrana w studiach Abbey Road i ukazała się w maju 1970 roku nakładem wytwórni Harvest.

Okładka albumu "Quatermass" (1970) autorstwa Storma Thorgesona.
„Panoramiczna” okładka albumu „Quatermass” (1970) autorstwa Storma Thorgesona

Muszę przyznać, że progresywno- hardrockowa muzyka londyńskiej grupy miała wówczas w sobie coś z klimatów pierwszych płyt Deep Purple, kiedy w składzie byli jeszcze Nick Simper i Rod Evans. A także coś z The Nice. Rezygnując z gitary prowadzącej całość oparta została na potężnym brzmieniu instrumentów klawiszowych, a w szczególności organów Hammonda. Mocna gra sekcji rytmicznej, progresywno-symfoniczna estetyka, oraz energetyczny, mocny wokal to podstawowe cechy tej muzyki. Każda kompozycja na tym albumie to w stu procentach mocna rzecz; brak tu słabego punktu, nie ma żadnego wypełniacza…

Album rozpoczyna się minutową, tajemniczo snującą się miniaturką „Entropy” zagraną na Hammondzie. Na winylu jest tak cicha, że niemal zagłusza ją szum płynący z rowka płyty. Docenić jej piękno można na kompaktowej reedycji po remasteringu. Ta nieziemska aura pęka niczym bańka mydlana po serii kakofonicznych akordów i wchodzącymi mocnymi bębnami. Tak rozpoczyna się utwór, który stał się kością niezgody pomiędzy członkami grupy Deep Purple, czyli „Black Sheep Of The Family”. Kapitalny rockowy numer z bogatą gamą klawiszy skomponowany i zagrany tak, że nie odczuwa się braku gitary. Do tego świetny wokal. Wersja QUATERMASSS zdecydowanie bardziej mnie pociąga niż ta zagrana przez Ritchie Blackomore’a i jego Rainbow. Pomimo braku gitary jest ostrzejsza i bardziej wyrazista, szczególnie pod koniec utworu, zaś organy Robinsona zrobił tu niesamowity klimat… „Post War Saturday Echo” to jedno z zapomnianych arcydzieł muzyki rockowej! Jest to w zasadzie powolny i żarliwie płonący blues. Jego wersety były nagrywane tak cicho, że zarówno szum trzęsących się liści na drzewie dochodzący z otwartego okna, jak i hałas przejeżdżającego pod nim roweru był prawdziwym zagrożeniem dla słuchacza. Jeśli ktoś lubi zeppelinowski „Since I’ve Been Loving You” ( w zasadzie to nie znam nikogo, kto by tego kawałka nie lubił), to „Post War…” jest do niego bardzo zbliżone. Zasadnicza różnica jest taka, że po trzech minutach ta piosenka, jak owe pterodaktyle z okładki, wzbija się poprzez futurystyczny kanion do nieba z absolutną bombą wokalną Gustafsona, który śmiało może tu rywalizować z Ianem Gilanem śpiewającym nieśmiertelne „Child In Time”. W drugiej zaś części mamy kilka ciekawych popisów wszystkich muzyków ze świetnie wplecionym solem organowym Petera Robinsona. Następująca po niej niespełna trzyminutowa piosenka „Good Lord Knows” jest osobistą modlitwą basisty Johna Gustafsona z towarzyszeniem klawesynu i aranżacją smyczkową. Przejmująca opowieść o stawaniu się mężczyzną. I o żołnierzach, którzy nie wracają do domu… Do organowego grania trio powraca w „Up On The Ground” i to powraca z wielkim pazurem. Agresywny kawałek z wirtuozowskimi riffami basu i patentami organowymi przypominającymi mi te z płyty „Atom Heart Mother” Pink Floyd wydanej pięć miesięcy później.

Trio Quatermass na scenie (1970).
Trio Quatermass otwierało koncerty wielu znanym grupom (1970).

Drugą stronę albumu otwiera sześciominutowa wersja utworu „Gemini” znana z repertuaru grupy The Animals. Solo organowe grane przez Robinsona robi wrażenie, tak jak i soczyste bębnienie Underwooda. Kompozycja trafiła później na stronę „A” singla wydanego we Włoszech. Jednak dwa największe diamenty trio zachowało na sam koniec. Pierwszy z nich to „Make Up Your Mind”. Co prawda zaczyna się popowo, ale to taka mała zmyłka, gdyż od drugiej minuty staje się progrockowym demonem. Mroczny bas z wyśmienitą pracą perkusji, znakomite klawisze tworzą dzieło przypominające dokonania King Crimson. Toczy się to wszystko w powolnym tempie, aż do finałowego zakończenia gdzie wracają śpiewane partie z początku utworu. Magia niewiarygodnego mistrzostwa całej trójki… Drugim diamentem jest instrumentalna kompozycja „Laughin’ Tackle”. Zaczyna się od kroczącego jazzowo basu, pykającej perkusji i nieśmiałych organów. Robinson wykonuje po raz kolejny świetną pracę na klawiszach i to zarówno na organach jak i na elektrycznym pianinie. Pojawia się pełna rozmachu orkiestrowa aranżacja, w której wykorzystano ścieżki 16 skrzypiec, 6 altówek, 6 wiolonczel i 3 kontrabasów. Znalazło się też miejsce na  szaleńcze solo perkusji Micka Underwooda. Nic dziwnego, że po rozpadzie tria muzyk miał sporo intratnych propozycji; ostatecznie wybrał ofertę Phila Collinsa, który robiąc sobie przerwę w Genesis założył jazz rockowy Brand X… „Laughin’ Tackle” jest arcydziełem samym w sobie, które przechodząc płynnie w króciutkie „Entropy (Reprise)” kończy tę arcyciekawą płytę.

Po jej nagraniu zespół dużo koncertował. Otwierali występy m.in. Deep Purple, Black Sabbath, Uriah Heep, Savoy Brown, Gentle Giant… Weszli nawet do studia, by nagrać drugi album. Sesję niespodziewanie przerwano. Ponoć  Harvest straciła nagle zainteresowanie grupą(?!) zaś nagrane taśmy – o ile takie były – zniknęły. Zniknęła też wkrótce ze sceny grupa QUATERMASS, która mogła się okazać nie tyle czarna owcą rockowego świata, ale jego czarnym koniem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *