RED DIRT „Red Dirt” (1970)

W ciągu ostatnich czterdziestu lat album „Red Dirt” stał się płytowym rarytasem, o którym więcej osób słyszało, niż go wysłuchało. Złożyło się na to kilka czynników. Choćby fakt, że Fontana wydała go w 1970 roku w skandalicznie niskim nakładzie 200 (słownie: dwustu) egzemplarzy. Nie muszę dodawać, że popyt na jego posiadanie był niewspółmiernie większy. Do tego okładkę zaprojektował genialny grafik Barney Bubbles związany z brytyjską niezależną sceną muzyczną. Od samego początku album osiągnął status kultowego i zniknął wtedy bez śladu. Wydawało się, że na wieki… Kiedy w 2009 roku szacowny Record Collector podał na swych łamach informację o jego kompaktowej reedycji reakcja czytelników zaskoczyła wszystkich. Redakcję zasypano lawiną korespondencji i setką telefonów, w których najczęściej pojawiającymi się pytaniami było gdzie? kiedy? i za ile? będzie można kupić tę kultową płytę zespołu RED DIRT

Piątkowe wieczory Steve Howden zazwyczaj spędzał ze swą ukochaną gitarą w pubie umilając miejscowym bywalcom Bridlington konsumpcję złocistego napoju. Przypadkiem zawitał tu perkusista Steve Jackson, który nawiązał rozmowę z gitarzystą. Bystry Howden szybko wyczuł w nim bratnią duszę, a po kilku piwach doszli do konstruktywnego wniosku – założą bluesową kapelę. Potem poszło już lawinowo. Perkusista ściągnął swych kumpli z Hull : basistę Kenny Giles’a i wokalistę Dave’a Richardsona i późną jesienią 1968 roku RED DIRT rozpoczęli próby.

Red Dirt. Od lewej: Kenny Giles, Steve Jackson, Stone Howden (w okularach), Dave Richardson
Red Dirt . Od lewej: K. Giles, S. Jackson, S. Howden (front), D. Richardson.

Jako kapela pochodząca z północno-wschodniej Anglii, konkretnie z hrabstwa Yorkshire, w pierwszej kolejności właśnie tam zyskali rozgłos i uznanie fanów. Nie trzeba było jednak długo czekać, gdy zespołem zainteresowali się łowcy muzycznych talentów ze stolicy – Monty Babson i Barry Morgan. Właściciele dopiero co powstałego studia nagraniowego Morgan Blue Town Records złożyli muzykom propozycję zrobienia sesji nagraniowej.  Legendarne studio, mające swą siedzibę na 169 High Road w londyńskim Willesden, dziś znane jest pod nazwą Morgan Studios, w którym nagrywali tacy wykonawcy jak Led Zeppelin, The Who, Kinks, Pink Floyd, czy Rolling Stones… Początkowo londyńska publika ze sporą rezerwą przyjmowała rednecków z prowincji. Tu małe  wyjaśnienie: redneck to slangowe określenie biednych farmerów z czerwonym karkiem (domyślnie od opalenizny), którzy ciężkie prace polowe wykonywali osobiście w odróżnieniu od bogatych. Zdecydowanie bardziej obraźliwe od polskich określeń typu wieśniak, czy burak… Niezależna scena szybko ich jednak „kupiła”, a bezkompromisowa mieszanka hard rocka z bluesem podbiła fanów tamtejszego undergroundu. RED DIRT zaczęli być coraz bardziej znani i doceniani. Kiedy w marcu 1970 roku wchodzili do studia nagraniowego Morgan Blue Town nikt nie śmiał nazwać ich redneckami.

Producentem nagrań został Geoff  Gill – „ziomek” z Yorkshire, były lider świetnej i niedocenianej pop-psychodelicznej grupy Smoke znanej z kapitalnego, przebojowego „My Friend Jack”. Biednego Geoffa niechcąco wpakowano na minę. Okazało się że studio, w którym odbyć się miała sesja zajęte było przez Paula McCartneya. Były Beatles kończył nagrywanie swej pierwszej solowej płyty… Muzycy mogli z niego skorzystać dopiero od północy do szóstej rano. Krótko. Należało się więc spiąć i niemal wszystko zagrać na „setkę”. Jedni twierdzą, że pośpiech spowodował iż nagrania są surowe, niedopracowane i chaotyczne. Inni – wręcz przeciwnie. Naturalność, niewymuszony luz i  swoboda pokazują zespół od tej prawdziwej, niezafałszowanej strony. Zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy… Nagrany materiał szybko został przekazany wytwórni Fontana, który wydała go na dużej płycie. Niski nakład spowodował, że płyta zniknęła bez śladu…

Label płyty "Red Dirt" wytwórni Fontana
Label płyty „Red Dirt” wytwórni Fontana

W 1970 roku była ona postrzegana jako muzyka undergroundowa, alternatywna, składająca się z pięknych tekstów i oryginalnych aranżacji muzycznych. Zanim jednak o muzyce, kilka słów o okładce albumu.

Tworząc ją Burney Bubbles zainspirował się postacią Geronimo, legendarnym indiańskim wojownikiem z plemienia Apaczów. W dzieciństwie duże wrażenie zrobiło na nim zdjęcie dumnego wodza, który przyklęknął na jedno kolano ze swą strzelbą. W jego postawie widać dumę,  w oczach zaciętość i charakter silnego człowieka walczącego o godność i wolność dla pierwotnych mieszkańców Ameryki.

Geronimo. Lata 80-te XIX wieku.
Geronimo. Lata 80-te XIX wieku.

Jednak jeśli dokładnie przyjrzymy się zdjęciu zobaczymy, że wysunięta lewa noga zakuta jest w szeklę spinającą kajdany. Ten szczegół wstrząsnął wówczas małym Burneyem. Sama pozycja Indianina sugeruje także zniewolenie i poddańczość. Prochy Geronimo, który zmarł w 1909 roku w wieku 80 lat spoczywają w indiańskim rezerwacie Fort Still w Oklahomie – stanie znanym z obecności… brudnej czerwonej (red dirt!) gleby, zwanej też glebą laterytową.

Okładka płyty przedstawiająca głowę Indianina z otworami po kulach na czole, z których ścieka krew przykuwała uwagę nie tylko z powodu jej jasnego przekazu, ale też z powodu techniki jaką została wówczas wykonana.

RED DIRT "Red Dirt" (1970)
Okładka płyty „Red Dirt” (1970) autorstwa Burneya Bubblesa

Powiększone zdjęcie twarzy Geronimo „utkane” przez Burneya z biało-czarnych plamek wydobywało półton. Drastyczne kontrasty  potęgowały oszczędne wykorzystanie czerwonych „krwawych” strug wyciekających z dziur po kulach układających się w nazwę zespołu. Technika ta weszła w życie siedem lat później, kiedy została powszechnie zastosowana do monochromatycznych obrazów wczesnego punka (vide słynny plakat The Damned z 1977 roku i okładki płyt zespołów One Chord Wonders, The Adverts i wielu innych z tego okresu)…

Od strony muzycznej (i wokalnej) RED DIRTY można porównać do Steppenwolf w swej szczytowej formie. Przynajmniej „I’ve Been Down So Long” inspirowany jest utworem „Snowblind Friend”, a „Death Letter” jest w tym samym nastroju co „Hey, Lawdy Mama”. Pokrewieństw doszukać się można i w innych ówczesnych grupach amerykańskich. Mam tu na myśli ciężki blues rockowy Fraction, czy stoner rockowy Circuit Rider. Co prawda otwierający całość  „Memories” okazuje się małą zmyłką – jest tu melotron, tęskny wokal, lekko postrzępione gitary i nastrój zwiewnej prog rockowej melancholii. I to wszystko w dwie minuty… Zaraz potem pojawią się (wspomniany już) „Death Letter” – świetny mięsisty  blues rock z  odmienionym, niemal histerycznym wokalem, na wpół oszalałym gitarowym jazgotem rodem z płyt Captaina Beefhearta, oraz odrobinę lżejszy „Problems” w stylu The Doors z okresu „Morrison Hotel”… „Song For Pauline” to z kolei akustyczny blues (gitara plus wokal) w stylu Roberta Johnsona. Fantastyczny numer! Gdybym wcześniej go usłyszał, szedłbym w zaparte, że wykonuje go jeden z tych wielkich bluesmanów z Delty… Album jest tak ułożony, że nie jesteśmy przewidzieć, czym zespół nas zaskoczy. Dzikie, męskie, blues rockowe stonery jak „Ten Seconds To Go”, czy „Gime A Shot” przeplatane są lżejszymi kawałkami w rodzaju „In The Morning” z bardziej rozbudowaną aranżacją wzbogaconą o klawisze nadając ich potężnej muzyce więcej głębi… „Death Of A Dream” to gustowna interpretacja średniowiecznej angielskiej ballady w stylu Jethro Tull (bez fletu), a przynajmniej brzmi jak jedna z nich. Jest też acidowo folkowy „Summer Madness Laced In Newbald Gold” (bliski kuzyn „Stray Cat Blues” Stonesów), w którym Richardson w żartobliwy dla siebie sposób kpi z „brudnych” gitarowych riffów śpiewając: „Wydaje się, że czerwony brud wbija się w moje uszy i oczy”

Kompaktowa reedycja zawiera 5 dodatkowych nagrań
Kompaktowa reedycja  z 2010 r. zawiera 5 dodatkowych nagrań.

Jak potoczyły się dalsze losy grupy po wydaniu płyty? Wygląda na to, że muzycy powrócili raz jeszcze do studia nagrywając kilka utworów przeznaczony na drugi album, który jednak nigdy się nie ukazał… Kompaktowa reedycja „Red Dirty” z 2010 roku zawiera pięć nagrań z owej sesji z Ronem Halesem na gitarze, który zastąpił Steve’a Howdena. Pierwsze co rzuca się na uszy to dodanie do instrumentarium skrzypiec, które kapitalnie współpracują z gitarą wzbogacając brzmienie i nadając im progresywnej barwy. Słychać to szczególnie w nagraniach „From End To End” i „Yesterday And Today” kojarzących się ze starym dobrym Kansas. A także w nastrojowo melancholijnym „The Circle Song”… I to właśnie tą drogą poszedł zespół, który po kolejnych roszadach personalnych zmienił styl i nazwę. Wydana w 1972 roku (znakomita!) płyta „The Journey” pod szyldem Snake Eye była już skrzyżowaniem King Crimson i Wishbone Ash. Ale to już inna historia…

„Red Dirt” to bez dwóch zdań klejnot, który powinien zachwycić każdego żarliwego fana zakręconego na punkcie stoner rocka i bluesa z początku lat 70-tych! I jestem przekonany, że nie tylko ich…

2 komentarze do “RED DIRT „Red Dirt” (1970)”

  1. Panie Zbigniewie 🙂 niedawno obok czeronego vinyla i wesji cd płyty która jest tematem recenzji stałem się szczęśliwym posiadaczem niezwykłego, sensacyjnego drugiego albumu grupy RED DIRT !!(RED DIRT II) wydanego styczniu 2018 roku przez wywórnię „Morgan Music” . Płyta zawiera materiał przypadkowo odnaleziony w czasie prac przygotowawczych do reedeycji pierwszego albumu. Jest to aż 16 utworów w tym 3 bonusowe nagrania gitarzysty zespołu Steve’a Howdena. Bardzo mocna mieszanka psychodelicznego folku i bluesowego rocka typowa dla tamtego okresu 🙂 Na okładce mamy tą samą twarz ale tym razem całą w czerwieni. 🙂 Pozdrawiam Artur Grabowski 🙂

    1. Już podczas pisania tekstu o RED DIRT wiedziałem o tej płycie. Wówczas nie miałem do niej dostępu, a jak pewnie wiesz opisuję tu płyty, które fizycznie mam na półce. Może pokuszę się jednak napisać małe post scriptum do głównej recenzji choć nie zrobię tego w najbliższym czasie (sporo innych pozycji czeka w kolejce). Cieszę się jednak Arturze, że masz ten płytowy rarytas u siebie i że sprawia Ci on wielką radość. Dziękuję za informację i pozdrawiam bardzo serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *