Artysta niepokorny. Roger Waters w Hyde Parku (Londyn 6 lipca 2018).

Od zawsze marzyłem by zobaczyć Pink Floyd na scenie. Wierzyłem, że kiedyś mi się to uda. Nawet po odejściu Rogera Watersa z zespołu miałem taką nadzieję. A wiadomo, że ta umiera ostatnia… Nomen omen śmierć Ricka Wrighta rozwiała ją niczym mgła o poranku. Nick Mason zawiesił swą artystyczną działalność pozostawiając scenę dla Rogera Watersa i Davida Gilmoura. Ci dwaj, niczym Pink i Floyd, niezależni od siebie, osobno a jakby razem, jeszcze się jej trzymają. Wciąż wymykającego mi się gitarzystę nie udało się dogonić (na razie!) choć parę razy było blisko. Udało się z basistą…

Bilet, a w zasadzie małą replikę plakatu trasy Us +Them Watersa znalazłem pod bożonarodzeniową choinką. Poryczałem się. Ze szczęścia. Oto sen i marzenie spełnią się za moment. No, za pół roku…

Prawdziwy bilet miał przyjść 3 tygodnie przed koncertem.
Mini plakat reklamujący koncert Watersa w Hyde Parku spod choinki.

Na koncert wybieramy się w czteroosobowym składzie. Ubrani w koszulki z logiem Pink Floyd (każda z innym nadrukiem) pakujemy się do autobusu. Przejazd z Oxfordu do Londynu to zaledwie godzina z małym hakiem. W drodze mamy małą obsuwkę. Jest piątek, popołudniowy szczyt komunikacyjny, początek weekendu. Autobus zatrzymuje się co chwila w drogowym korku. Podróż trwa blisko dwie i pół godziny! Z nerwów zjadamy cały przydział kanapek zrobionych przez Jolę…

Bilety dostarczono 3 tygodnie przed koncertem.
Bilety dostarczono miesiąc przed koncertem.

Do naszego sektora docieramy punktualnie o 20.00 i niemal w tym samym momencie słyszymy za plecami dźwięk, a w zasadzie potężny huk nadjeżdżającego pociągu. Mam wrażenie, że minął nas o włos. Wow, co za efekt! A zaraz po tym pierwsze dźwięki utworu „Speak To Me” przechodzące w „Breathe”. Nie wierzę, że to się dzieje. Że jestem tu i teraz i że koncert moich marzeń właśnie się zaczyna…

Nad sceną przelatuje właśnie wielki samolot pasażerski. Ma tak niski pułap, że odczytać można logo linii lotniczej. Będzie tu ich więcej. Wszak w pobliżu znajduje się lotnisko Gatwick, po Heathrow drugie co do wielkości w Wlk. Brytanii. „To nie są efekty specjalne” – śmieję przez ramię do Mateusza. „Wiem. I mam nadzieję, że nie rozwali się nam nad głowami” – odpowiada wesoło… Rozglądam się wokół siebie. Dookoła morze ludzkich głów, przed nami główna scena usytuowana pomiędzy olbrzymimi wiekowymi dębami i wkomponowany nad nią gigantycznych rozmiarów ekran wielkości połowy boiska piłkarskiego! Kamery przekazują obraz ze sceny, wyświetlane są filmy ilustrujące utwory. Trzeba przyznać, że najwyższej klasy najnowocześniejsza produkcja audiowizualna, oraz zapierający dech w piersiach dźwięk kwadrofoniczny (użyto tu największy system dźwiękowy jaki do tej pory wyprodukowano!) zrobił na nas przeogromne wrażenie…

Roger Waters, szczupły i wyprostowany, z kilkudniowym zarostem, w czarnym t-shircie i ciemnych okularach  prezentuje się znakomicie. Czas się go nie ima, a przecież 6 września tego roku skończy 75 lat! Niemal przez cały koncert nie mówi nic, skupiony na grze i śpiewie. Dopiero na zakończenie, tuż przed finałem zabierze głos i wygłosi ważne przesłanie. Wokal, mimo upływu lat wciąż ten sam. A zarzucono mu, że na swej ostatniej płycie zamiast śpiewać deklamował swoje teksty…

Roger Waters. Hyde Park 6.07.2018
Roger Waters. Hyde Park 6.07.2018

Instrumentalny i zarazem porywający „One Of These Days” był najstarszym nagraniem na tym koncercie (płyta „Meddle” z 1971) po którym rozbrzmiał dźwięk tykającego zegara i dzwonki budzików. „Time”. Ileż wspomnień, ileż wzruszeń budzi we mnie ten kawałek! Perkusistę wspomagają dwie wokalistki wybijające rytm na… afrykańskich bębnach. Przy gitarowej solówce Jonathana Wilsona wszystkie ręce idą do góry. Pochodzący z Los Angeles muzyk także śpiewał w tym nagraniu. Barwą głosu trochę przypominał młodego Davida Gilmoura… A potem niesamowite „The Great Gig In The Sky”! Zaśpiewana na dwa głosy przez Jess Wolfe i Holly Leasigg cudowna wokaliza przeszyła mnie dreszczem. Takie utwory powodują, że człowiek staje się lepszy…„Welcome To The Machine” zwalił mnie z nóg swym ciężkim brzmieniem. Uwielbiam go choć zawsze był w cieniu epickiego „Shine On You Crazy Diamond”… W końcu przychodzi czas na utwory z ostatniej solowej płyty Watersa.

"Time" w wersji na żywo
„Time” w wersji na żywo zabrzmiał rewelacyjnie.

Zaczyna się od singlowego, niemal balladowego „Deja Vu” połączonego z nieco onirycznym „The Last Refugee” zakończony autorytatywnym i dynamicznym „Picture That”. Ten ostatni jak żaden inny szokuje dosadnym, mocnym, ale jakże mądrym tekstem. Niepokornego Rogera Watersa albo się kocha, albo nienawidzi. Tak jak i jego solowe płyty…

Już pierwsze dźwięki zagrane na akustycznej gitarze wywołują euforię wśród publiczności, która po intro razem z artystą zaczyna śpiewać „So, so you think you can tell. Heaven from Hell, Blue skies from pain…” a po mnie przebiegają ciarki. To oczywiście „Wish You Were Here”. Ręce uniesione wysoko w górze kołyszą się w rytm piosenki. A gdy ta cichnie za nami rozlega się dźwięk nadlatującego z oddali helikoptera. Warkot silnika wzmaga się do tego stopnia, że kulimy ramiona mając wrażenie, że maszyna zaraz wyląduje wprost na naszych głowach. Tak zaczyna się „The Happiest Days Of Our Lives”, a po chwili na scenę wbiegają dzieciaki z londyńskiej dzielnicy Portobello. Zaczyna się hit wszech czasów!  „Another Brick On The Wall Part II And Part III” w całości został nie tyle zaśpiewany, co wykrzyczany przez zebraną tego wieczoru całą 65-tysięczną publiczność! Wymiękam totalnie, a moje struny głosowe domagają się nawilżenia! Dzieciaki ubrane na pomarańczowo niczym więźniowie zarzuciły kaptury na głowę jak do egzekucji. Wszystko to zrzucą z siebie pod koniec piosenki pokazując koszulki z napisem Resist… Tuż po tym Waters po raz pierwszy zabiera głos zwracając się do publiczności: „Wracamy za 20 minut!” No to się nagadał…

Dzieci na scenie w więziennych ubraniach
Dzieci w więziennych ubraniach czekają na egzekucję…

Jest już po 21.00, słońce powoli niknie za horyzontem. Mimo to upał wciąż nieznośny. Jeszcze godzinę temu było 31 stopni w cieniu! Nie decydujemy się, by pójść po piwo, które litrami wypijają stojący obok nas Hiszpanie, Niemcy, Brytyjczycy. My raczymy się wodą mineralną (ciepłą niestety). Kilka fotek na pamiątkę i zaczyna się druga część widowiska… Wyjące przemysłowe syreny zwiastują, że przenosimy się do elektrowni w Battersea. Jak spod ziemi po obu stronach sceny wyrastają cztery wielkie dymiące kominy. Tuż po chwili, po lewej stronie nad jednym z nich w powietrzu zawisa świnka witana burzą oklasków. Bramy elektrowni zostają z hukiem zamknięte. Słyszymy pierwsze dźwięki gitary. Wstęp do kompozycji „Dogs”. W połowie jego wykonania Roger Waters i zespół robią na scenie przerwę. Artyści wkładają groteskowe maski w kształcie świńskich łbów, piją szampana,  czerwone wino. Po chwili Waters podnosi do góry tablicę z napisem „Pigs rule the world!” (Świnie rządzą światem!). Słychać umiarkowany pomruk kilkudziesięciu tysięcy fanów. Przeszedł z nią przez całą długość sceny, zrzucił maskę i podniósł inną – „Fuck the pigs” (Pieprzyć świnie). W tym momencie  publiczność wybuchła…

Artysta niepokorny
Artysta niepokorny

Podczas grania „Pigs (Three Different Ones)” na ekranie pojawiały się napisy – absurdalne cytaty wypowiadane przez Donalda Trumpa. Nie jest tajemnicą, że Roger nie cierpi tego polityka, uważając go za bufona, prostaka i kompletnego idiotę. Wielka różowa świnia (inna od tej zawieszonej w górze) utrzymywana w powietrzu systemem lin i linek przepłynęła tuż przed naszymi oczami. Na obu bokach kolorowe graffiti i napis „Stay human… or die” (Zostań człowiekiem lub zgiń) w różnych językach, także po polsku! Tuż po zakończeniu utworu na całej szerokości olbrzymiego ekranu ukazał się napis na czarnym tle „Trump is a pig” wywołując ponowną eksplozję radości. Cóż, taki jest Roger Waters. Artysta niepokorny, którego prezydent Trump na pewno nie zaprosi do Białego Domu …

Zostań człowiekiem
Wymowne przesłanie różowej świni: „Zostań człowiekiem”

Brzęk monet i dźwięk sklepowej kasy – któż z nas nie zna początku nieśmiertelnego „Money”?! Szkocki saksofonista Iana Richie popisał się tu wyśmienitą solówką na swym instrumencie. Jednak to co najlepsze Richie zachował w „Us And Theme”. Brawurowo wykonany utwór z jego niesamowitą partią sprawił, że klucha stanęła mi w gardle, a oczy pełne były łez. Olbrzymi ekran emitował jednocześnie materiały filmowe z tragedii wojennych, zubożałe miasta, bezdomną matkę, dzieci szukające jedzenia na wysypiskach śmieci, historię zmarłej niedawno palestyńskiej pielęgniarki Razana al-Najjara, stosy broni, członków Ku Klux Klanu… Świat jest jeden, ale podzielony. Z jednej strony MY (społeczeństwo) z drugiej ONI (politycy rządzący światem). Us And Theme. My i Oni„Smell The Roses” rozwija ten temat. Na ekranie stosy czaszek ludzi wcześniej torturowanych, a potem pozbawionych życia. Słowa „Wake up and smell the roses. Close your eyes and pray this wind don’t change…” (Zbudź się i poczuj zapach róż. Zamknij oczy i módl się, by wiatr się nie zmienił) długo brzmiały mi w uszach…

Końcowa faza koncertu
Finał koncertu z niesamowitymi efektami świetlnymi (foto. M.Sibbons)

Gdy ze sceny słychać „Brain Damage” nad naszymi głowami zawisa szklana, czarna kula – lustrzany Księżyc. Poruszając się po elipsie pokazuje swą drugą, ciemną stronę… Przez laserowo utworzony pryzmat przechodzi wąski strumień białego światła. Rozczepiona wiązka układa się w tęczowy pulsujący wachlarz strzelając swym światłem prosto w niebo. „Eclips” wywołuje kolejny aplauz. Skóra cierpnie, włosy stają dęba, przez plecy przechodzi zimny dreszcz (który to już raz tego wieczoru?). Przepięknie zaśpiewane harmonie wokalne i głos Watersa  śpiewający na zakończenie: „(…) everything under the Sun is in tune, but the Sun is eclipsed by the Moon”. Wymiękam totalnie. I czuję, że zbliża się finał….

Przed ostatnim utworem Waters przedstawia zespół złożony głównie z młodych, ale bardzo utalentowanych muzyków. Nie szczędzi im pochwał. Zakładając na szyję arafatkę zaczyna mówić o swym poparciu dla Palestyny, o tym że izraelski antysemityzm dyskryminuje Palestyńczyków za ich etniczne pochodzenie i religię. Dostaje się też twórcy facebooka, Markowi Zuckerbergowi za „próby cenzury stron internetowych, które nie są zgodne z jego poglądem na konsumencki świat” i bliskiej współpracownicy Donalda Trumpa, Nikki Haley, o której basista powiedział: „Wszystko czego potrzebuje to hełm Dartha Vadera. Jest idealnym przedstawicielem Imperium Zła”… Nie przypadkowo przez cały koncert przewijało się słowo RESIST. „Powinniśmy się temu przeciwstawić. Wszyscy na całym świecie zasługują na równe i obywatelskie prawa. A te są niezależne od przynależności etnicznej i religijnej” – kończy swą wypowiedź basista dając znak do finału. „Comfortably Numb” z najpiękniejszą solówką gitarową świata, niesamowitą grą świateł, sztucznymi ogniami i Rogerem Watersem stojącym na scenie z uniesionymi do górę rękami zamyka ten niezwykły trzygodzinny koncert. Nikt jednak nie chce uwierzyć, że to już koniec! Domagamy się bisów. Sam artysta długo nie schodzi ze sceny, więc może jednak..? Nic z tego. Pora już późna, regulamin jest nieugięty. Do dziś fani Paula McCartneya nie mogą wybaczyć skandalu jakim było wyłączenie prądu artyście podczas ostatniego bisu, bo właśnie minęła północ… Wchodzi obsługa, techniczni zwijają sprzęt, zapalają się blade światła latarń parkowych. To już naprawdę koniec jednego z najpiękniejszych wieczorów mojego życia. Wieczoru, który za sprawą artysty niepokornego przejdzie do historii współczesnej muzyki rockowej…

PS. Chciałbym w tym miejscu gorąco podziękować mojej żonie Joli za wsparcie i logistyczne przygotowanie całej wyprawy (kanapki były przepyszne!). Oli i Mateuszowi (świeżo upieczonym nowożeńcom) za duchowe wsparcie i marszobieg z Marble Arch na Notting Hill. Trochę mnie oszukaliście mówiąc, że to tylko 2 – 3 mile (mam pewność, że było ich dwa razy więcej). Wybaczam Wam. Wysiłek okazał się co prawda daremny (autobus nas nie zabrał) mimo to nocny spacer ulicami Londynu był atrakcją! Wam wszystkim, oraz Ewelinie i Pawłowi DZIĘKUJĘ za realizację najpiękniejszego marzenia mojego życia! Kocham Was!!!

2 komentarze do “Artysta niepokorny. Roger Waters w Hyde Parku (Londyn 6 lipca 2018).”

  1. Musiałam włączyć Us +Them, następnie CN, coby w klimacie odpowiednim odczytać relację. Ty ryczałeś, mnie ściskało jak czytałam. Marzyłam o tym koncercie – nie znalazłam nikogo do towarzystwa. Jesteś szczęściarzem, bo i ludzie, i kanapki 😉
    Dzięki za sprawozdanie!

    P.S. Bilety nie były u was spersonalizowane?

    1. Izunia! Dzięki za tak miłe słowa! Często łapię się na tym, że się powtarzam. Bo ileż można pisać o łzach i wzruszeniu podczas słuchania muzyki? Ja odczuwam ją sercem i duszą. Często brak słów, by ją opisać, ubrać w odpowiednie słowa. Frank Zappa powiedział kiedyś, że: „Pisanie o muzyce to jak tańczenie architektury”… Mądry był ten Frank!
      Co do biletów – nie były imienne. Zakupione w grudniu dotarły 4 tygodnie przed koncertem. Pewnie z obawy przed ich podrabianiem.

Skomentuj Iza Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *