SECOND HAND – między fantazją a rzeczywistością (cz.I)

SECOND HAND to jeden z pierwszych brytyjskich progresywnych zespołów rockowych i – o ironio –  najbardziej niedoceniony zespół progresywnego rocka w historii! Serio..! Przepraszam, że zaczynam od tak dołującego stwierdzenia, ale ilekroć słucham ich płyt (wydali trzy) świadomość tego absurdu sprawia, że chce mi się po prostu wyć! Paradoksalne jest też i to, że liczni kolekcjonerzy tworzący listy płytowych rarytasów rzadko je tam umieszczają. Szkoda, bo moim zdaniem są one lepsze i ciekawsze od niejednego klasyka…

W 1965 roku Ken Elliott miał 15 lat, gdy podczas nudnej lekcji historii kolega ze szkolnej ławy Kieran O’Connor szepnął mu do ucha: „Załóżmy zespół muzyczny”. Od tego momentu wypadki potoczyły się w iście piorunującym tempie. Ken szybko nauczył się grać na harmonijce ustnej i pianinie, zaś Kieran tłukąc z pasją po matczynych garnkach i miskach imitujących perkusję szkolił swe umiejętności niczym zawodowy bębniarz. On też wciągnął do zespołu swych kumpli z podwórka: Boba Gibbonsa grającego na gitarze i Granta Ramsaya na basie. Jako Next Collection bazowali w Streatham, w południowym Londynie. Byli pod silnym wpływem muzyki The Who, Small Faces i Creation, a wszystko kręciło się wokół gitarowych szaleństw Gibbonsa chętnie wykorzystującego sprzężenia zwrotne. Luz i sceniczna spontaniczność szybko zjednały im lokalną publiczność. Szczególnie jej żeńską część. Balangi zaczęły więc przenosić się także poza scenę… Pani Ramsay, matka Granta, dbając o morale syna wyciągnęła go dosłownie za uszy z jednej z takich imprez. Do zespołu już nie wrócił… Wkrótce zastąpił go Arthur Kitchener. To wraz z nim grupie udało się wygrać turniej młodych talentów, którego nagrodą była możliwość nagrania demo w Maximum Sound Studios. Podczas tej sesji The Next Collection zarejestrowali dwa nagrania: „A Fairy Tale” i „Steam Tugs”. Oba, w nieco zmienionej wersji, znajdą się później na ich debiutanckim albumie „Reality”, zaś właściciel studia, Vic Keary, tak bardzo polubił niesforne dzieciaki, że postanowił zostać ich producentem.

Na początku był The Next Collecttion
Na początku był The Next Collection (1967)

Dzięki jego wsparciu zespół podpisał kontrakt z wytwórnią Polydor przy okazji zmieniając nazwę na The Moving Finger. Osią grupy stali się ostatecznie Kenny Elliott i Kieran O’Connor kierując muzykę w stronę rodzącego się prog rocka i modnej wówczas psychodelii. Prace nad płytą posuwały się dość sprawnie. Większość materiału została napisana i nagrana już na początku 1967 roku, Niestety podczas sesji grupę niespodziewanie opuścił Arthur Kitchener. Przymusową przerwę muzycy wykorzystali na… huczne imprezki z udziałem tabunu chętnych do zabaw dziewczyn, suto zakrapianych alkoholem, LSD i innymi używkami. Dopiero kiedy szefowie wytwórni zagrozili zerwaniem kontraktu zespół zamieścił ogłoszenie w NME, na które dość szybko odpowiedział Nick South. W rezultacie połowa piosenek na płycie została nagrana z Kitchenerem, druga z Southem

Ukończony w końcu album miał ukazać się we wrześniu 1968 roku. Tuż przed jego wydaniem wytwórnia Polydor  odkryła, że Mercury Records wydał singiel zespołu, który nazywał się… The Moving Finger. Grupa po raz kolejny zmieniła nazwę, tym razem na SECOND HAND, upamiętniając miejsce (sklep), w którym muzycy za grosze kupowali pierwsze instrumenty muzyczne. Ostatecznie debiutancka płyta „Reality” ukazała się dopiero pod sam koniec 1968 roku…

SECOND HAND "Reality" (1968)
SECOND HAND „Reality” (1968)

„Reality” to album koncepcyjny. Opowiada historię Denisa Jamesa, który ma nieszczęśliwe dzieciństwo i ojca potwora („A Fairy Tale”). Nocą nawiedzają go lęki i  koszmary, a leki depresyjne powodują halucynacje („Steam Tugs”). Przyjaciele widzą w nim  żartownisia i pajaca („Denis James The Clown”) nie dostrzegając jego wrażliwości i inteligencji. Wkrótce staje się celebrytą wchodząc na drogę ciemnej strony życia, w świat pijackich orgii, narkotyków i totalnej autodestrukcji („Mainliner”). Gdy rzuca go ukochana dziewczyna przedawkowuje narkotyk umierając w wannie podczas kąpieli. Jego śmierć radiowy DJ ogłasza tonem, w którym nie ma żalu i smutku („Bath Song”) Tak w skrócie wygląda warstwa tekstowa płyty.

„Reality” to jeden z tych niezwykłych albumów, gdzie klasyczna psychodelia a la wczesny Pink Floyd miesza się z rockiem garażowym i prog rockiem. Jest to najbardziej słyszalne w genialnym utworze „Mainliner” i nagraniu tytułowym, które połączone razem tworzą 15-minutową suitę. Ten pierwszy (wart każdych pieniędzy!!!) opowiada o uzależnieniu od heroiny i ma niesamowicie mroczny, atmosferyczny, niemal samobójczy klimat z przeszywającymi na wskroś kościelnymi organami na pierwszym planie. Przestrzegam słuchania go w samotności ciemną, głęboką nocą… W drugim pojawiają się elementy muzyki klasycznej. Jest też kwartet smyczkowy i wiolonczela, która w połowie nagrania wraz z organami przez ponad minutę czaruje niesamowitym nastrojem. Mocny rockowy finisz z tnącą jak brzytwa gitarą, masywną wiolonczelą i potężnym basem grającym w dolnych rejestrach zapiera dech w piersiach. No i wokal, który kojarzy mi się z Demisem Roussosem śpiewającym „The Four Horsemen”  (płyta „666” Aphrodite’s Child) rozwala mnie totalnie… „Good Old ’59” i „A Fairy Tale” to z kolei piękne i urocze piosenki, chociaż fragment tekstu z „A Fairy Tale” mrozi krew w żyłach: „Father comes home late at night, hard as niles; his stony footsteps on the stairs end our fairy tales…” O ile smutny „The Bath Song” uderza w liryczny i łagodny nastrój, to już taki np. „Rhuharb!” jest typowo gitarowym hendrixowskim wymiataczem! To samo mogę powiedzieć o nagraniu „The World Will End Yesterday” – psychodeliczne arcydzieło z różnymi sztuczkami i efektami studyjnymi, bardzo ciężkim basem i mocarną perkusją. Takiego brzmienia nie miało wówczas nawet słynne trio Cream!

Trudno uwierzyć, że tak dojrzały album nagrali tak bardzo młodzi ludzie. Na pewno mieli naturalny talent do pisania piosenek. Tych typowo popowych jest tu jednak jak na lekarstwo. Efekty wokalne i dźwiękowe, które zostały wykorzystane wskazują, że „Reality” pochodzi z tej krótkiej epoki, kiedy zespoły zaczęły coraz śmielej eksperymentować w studio przełamując normy trzyminutowej piosenki. Zostawili za sobą garażową muzykę w stylu The Who i Small Faces ruszając w innowacyjne i bardziej awangardowe terytoria wyprzedzając swój czas. Na szczęście nie była to sztuka dla sztuki bowiem SECOND HAND dostarczyli swoją muzykę z iście żarliwą młodzieńczą energią. Energią będącą czymś więcej niż odrobiną punkowej orientacji generacji Modsów.

Wynik niefortunnych zbiegów okoliczności sprawił, że album wówczas przepadł. Jestem pewien, że gdyby ukazał się pod nazwą The Beatles, lub Pink Floyd prawdopodobnie do dziś oglądalibyśmy w telewizji filmy dokumentalne na jego temat.

Kocham ten album! Za Boba Gibbonsa i jego sposób gry na gitarze ocierający się o Hendrixa; wspaniały, głośny, tnący a jednocześnie bardzo zwiewny i subtelny. Za wokal Kena Elliotta z uduchowionymi zwrotami akcji, a przede wszystkim za wspaniałą grę na klawiszach ukazującą jego maestrię.  Za świetnych basistów, oraz doskonałego, bardzo utalentowanego Kierana O’Connora – gość na perkusji wyczynia cuda. Za treść – bajkę o złym królu głoszącym, że świat się skończy, a pokój i miłość są (jak w okropnym horrorze) zamknięte wewnątrz naszych umysłów. Kocham ten album za to, że jest. Po prostu…

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

 

6 komentarzy do “SECOND HAND – między fantazją a rzeczywistością (cz.I)”

  1. Zbyszku – „Reality” to fantastyczna płyta bardzo ją lubię a za „A Fairy Tale” przepadam, szczególnie ten motyw organy i wejście zespołu.
    Pozdrawiam Grzesiek

    1. Obok „The Piper At The Gates Of Dawn” Pink Floyd i „S.F. Sorrow” Pretty Things to najlepsze (moi skromnym zdaniem) płyty z kręgu brytyjskiej psychodelii końca lat 60-tych! Cieszę się, że „Reality” też Ci się podoba!!!!

  2. Oj to ja mam inne ulubione:
    Kaleidoscope, Nirvana, The Zombies i Locomotive tych zespołów to słucham bardzo często. Szczególnie polecam Ci Kaleidoscope i ich „Faintly Blowing”, urzekła mnie od pierwszego przesłuchania.

    1. Dzięki Grzesiu za Twoją listę!
      Znam te zespoły i ich płyty. Większość z nich gościła już u mnie w Rockowym Zawrocie Głowy (oprócz Kaleidoscope). Są DOSKONAŁE i kręcą się w moim odtwarzaczu dość regularnie (szczególnie letnią porą).
      Pozdrawiam!

  3. Rewelacyjna płyta, potwierdzam wkrótce i u mnie zagości. Przez Ciebie, a może dzięki Tobie zakopałem się w latach sześćdziesiątych oj jest tego jest mnóstwo. Dziękuję i pozdrawiam.

Skomentuj greg66 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *