Don Kichot z Walencji – Eduardo Bort (1975).

Każdy ambitny Artysta jest po trochu Don Kichotem, który fantazją i zamierzeniami wykracza poza przyjęty stan rzeczy i możliwości.

Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od Beatlesów, których młody Eduardo pokochał od pierwszego nagrania jakie usłyszał w samochodowym radio jadąc z ojcem do szkoły. I to był ten moment, który tak naprawdę zadecydował o dalszym życiu młodzieńca. Nie wiemy, czy to wówczas zakiełkowała w nim myśl o byciu muzykiem. Faktem jest, że już pod koniec lat 60-tych zaczął grywać na gitarze w rodzinnej Walencji w grupach Los Exciters , Los Boodgies i La Oveja Negra… Niestety w czasach dyktatury generała Franco muzyka rockowa w Hiszpanii była piętnowana przez ówczesnych dysydentów i praktycznie została zepchnięta do głębokiego „podziemia”. Bort zdając sobie sprawę, że nie spełni się w rodzinnym kraju zaczął podróżować po Europie szukając tam swego miejsca. Jako muzyk sesyjny udzielał się w licznych sesjach nagraniowych głównie w Szwajcarii, Niemczech i Anglii. Ocierając się o wspaniałych muzyków, grając w najbardziej złożonych produkcjach pod kierunkiem świetnych producentów gromadził doświadczenie, które jak mniemał zaprocentuje w przyszłości. Zaczął też tworzyć pierwsze autorskie kompozycje będące zalążkiem późniejszej dużej płyty.

W Paryżu związał się z francuską grupą Out, z którą nagrał cztery piosenki. Singiel miała wydać mała niezależna wytwórnia Out Music wiosną 1973 roku. Z niewiadomych do dziś powodów mała płytka nigdy się nie ukazała. Same nagrania przepadły bez wieści, tak jak i zespół Out… To przesądziło sprawę. Bort przejrzał na oczy. Nic go tu nie trzymało, nie miał żadnych zobowiązań. Naładowany pozytywną energią, z głową  pełną pomysłów wrócił do rodzinnej Walencji. Tam, w domowym zaciszu postanowił popracować nad nowym projektem. Źródłem jego inspiracji była literatura fantastyczna H.P. Lovercrafta i wspaniałe opowieści anglo-irlandzkiego powieściopisarza Lorda Dunsany’ego.  Jedno z nich, opowiadanie „Idle Days On The Yann” („Beztroskie dni na rzece Yann”) należące do kanonu literatury fantastycznej zrobiło wielkie wrażenie na Eduardo. Tak wielkie, że swe pierwsze nagranie gitarzysta zatytułował „Yann”.

Zespół Yann. Na pierwszym planie Eduardo Bort (1974)
Zespół Yann. Na pierwszym planie Eduardo Bort (1974)

Gdy praca nabrała kształtu, Eduardo zajął się szukaniem osób, które byłyby w stanie zrealizować jego pomysł. Wymagania miał spore, a muzyczna scena Walencji wyglądała ubogo. Czuł, że mogą być kłopoty, choć jednej osoby był pewien. Z Jose Soriano znał się od lat i wierzył, że tylko on zdolny jest wyczarować na syntezatorze dźwięki, które chodziły mu po głowie… Basista Marino Hernandez sąsiad mieszkający dwa domy dalej(!) pogrywał w jazzowej formacji, w której za bębnami siedział Vincente Alcaniz. Obaj ochoczo przyjęli propozycję Borta. Szczególnie Vincente oczarowała Borta. „Talerze obsługiwał bosko, czuło się dużą przestrzeń, a jego bębnienie momentami przypominał styl King Crimson.” Ostatnim nabytkiem grupy, którą Bort nazwał YANN (bo jakże by inaczej) był wokalista Miguel Font. Do projektu dołączył także kolejny pasjonat prozy Lovercrafta, Juan Beltran, który po wysłuchaniu próbnych nagrań „Cuadros de tristeza” zakochał się w projekcie i zaproponował napisanie wszystkich tekstów. Bort był tak skoncentrowany na muzyce, że przybycie Beltrana uznał za znak Opatrzności.

Na parterze domu w dzielnicy Campanar odbyli setki godzin prób polerując tematy, próbując różnych aranżacji, pieszcząc szczegóły. Nie mając kontraktu z wytwórnią płytową udali się w 1974 roku do Madrytu. Tam, w wynajętym studiu nagraniowym Audiofilm, które z własnej kieszeni opłacił Eduardo zarejestrowali materiał na album. Czuli, że to co stworzyli było kamieniem milowym w tym kraju. Z drugiej strony Bort zdawał sobie sprawę, że trudno będzie wydać  go w Hiszpanii. Zdecydował się pojechać z gotowym materiałem do Anglii i tam spróbować szczęścia. W podróży wspierała go Judith Wardle, dobra dusza zespołu, która załatwiła mu dojście do Joopa Vissera, jednego z najbardziej wpływowych menadżerów w przemyśle płytowym, szefa A&R oddziału EMI. Tego samego, który odkrył grupę Queen. Wchodząc do biura EMI w Londynie Eduardo nie mógł uwierzyć, że stąpa po tych samych schodach, na których Beatlesi kilka lat wcześniej zrobili swą słynna sesję zdjęciową. Serce miał w gardle… Judith uprzedziła go, że ma najwyżej 3-4 minuty by przekonać Joopa Vissera do swojego projektu. Eduardo Bort: „Zanim zostaliśmy wezwani czekaliśmy kilka minut, które trwały całą wieczność. Po przywitaniu i krótkiej prezentacji Joop rozsiadł się w fotelu, umieścił taśmę w magnetofonie i zaczął słuchać. Pierwsze nagranie, potem następne… Był mocno skupiony. Na moment zatrzymał taśmę a ja zamarłem. On zaś spytał tylko  „Kto to wyprodukował?” Judith oczami wskazała na mnie, po czym kontynuował słuchanie. Nie zatrzymał się dopóki nie wysłuchał całości. Zanotował coś w notesie, zapytał o skład grupy, kompozytora, producenta. W końcu wstał, wyciągnął rękę z gratulacjami i powiedział: „Musisz przyjechać do Anglii i zamieszkać tutaj przez trzy miesiące, bym mógł unormować twoją sytuację prawną. Jeśli spędzisz to lato w Anglii jesienią będziesz rezydentem, a pod koniec tego roku, lub na początku nowego EMI wypromuje was w wielkim stylu. Musisz tylko przekonać pozostałych, by zrobili to samo.” Nie wierzyłem w to co usłyszałem. To było jak sen!”

Plakat zapowiadający koncert Borta
Plakat zapowiadający solowe koncerty Borta (1974 )

Obietnica Vissera otwierała szerokie horyzonty przed grupą YANN. Kiedy po powrocie do Walencji z entuzjazmem opowiadał co się wydarzyło nie uwierzyli mu! O porzuceniu kraju dla mglistych obietnic EMI i iluzorycznej kariery nie chcieli słyszeć. Każdy z nich miał swoje życie – ktoś właśnie się ożenił, ktoś inny kupił dom, ten miał chorą matkę… Bort wściekł się nie na żarty. Oto otwierała się przed nimi wszystkimi szansa, być może szansa życia, a oni mu tu jakieś pitu pitu i dyrdymały opowiadają. Jedynie perkusista skłonny był podążyć za swym liderem. Rozgoryczony całą sytuacją gitarzysta podjął nieodwracalną decyzję o  rozwiązaniu grupy ogłaszając, że będzie pracował na własny rachunek. W akcie desperacji chciał zniszczyć kopie albumu i taśmę matkę. Powstrzymała go Judith. Wierna niczym giermek Sancho Pansa wytrwale stojąca u boku rockowego Don Kichota przekonała go, że musi doprowadzić  dzieło do końca. Eduardo Bort przemyślał sprawę, a że rysa w sercu była głęboka zdecydował wydać płytę pod własnym nazwiskiem. Album, ozdobiony okładką lewitującego wśród gwiazd gitarzysty, ukazał się dokładnie rok później, tuż po upadku reżimu generała Franco nakładem hiszpańsko-portugalskiej wytwórni Movieplay

Album "Eduardo Bort" (1975)
Okładkę albumu „Eduardo Bort”  zaprojektował Fernando Bucho.

Płyta „Eduardo Bort” to sześć utworów trwających niewiele ponad trzydzieści sześć minut muzyki. Mało! Czuję niedosyt!!! Takie rockowe progresywne granie o symfonicznym brzmieniu połączone z szalejącą gitarą przeplataną romantycznymi wstawkami ozdobione elementami hiszpańskiego folku są balsamem na moje uszy. I chyba nie tylko moje…

Ten piękny album rozpoczyna się od podzielonej na dwie części kompozycji „Thougts”(w oryginale „Pensamientos”). Pierwsza część zaczyna się od użycia gitary akustycznej, by później przekształcić się w potężny motyw progresywnego rocka z częstą zmianą rytmu, intensywnym solem perkusyjnym i partią klawiszy na moogu. W drugiej ostra gitara współgra z przenikliwym, wysokim wokalem; w połowie numeru piękna akustyczna wstawka nadała mu głębię i przestrzeń a kończące gitarowe solo chwyta za serce… „Walking On The Grass” („Paseando sobre la hierba”) podąża w tym samym progresywnym kierunku. Delikatny początek z wykorzystaniem fletu, instrumentalne pasaże pełne dźwięcznego bogactwa,  partie wokalne rozpisane na głosy i kończąca ten dziewięciominutowy utwór frenetyczna gitarowa solówka to istne (nie jedyne na tej płycie) arcydzieło progresywnego rocka! Jeśli już mówić o solówkach gitarowych Eduardo, to z całym szacunkiem chylę czoło przed tą zagraną w „Pictures Of Sadness” („Cuadros de tristeza”) przypominająca średniowieczne i romantyczne czasy. Zaryzykuję stwierdzeniem, że to najlepsza solówka gitarowa nagrana do tej pory w Hiszpanii! Użycie melotronu przybliża klimat utworu do lirycznych momentów pierwszych płyt King Crimson i Pink Floyd z okresu płyty „Meddle”. Czyż trzeba lepszej rekomendacji..? Z kolei instrumentalny „Yann” mógłby być częścią arcydzieła Steve’a Hillage’a  Fish Rising. Wspaniały pojedynek pomiędzy klawiszami (mini-moog, melotron) a gitarą prowadzi do finałowego, niemal duszpasterskiego „En las riberas del Yann”. Ta ośmiominutowa kompozycja zaczyna się dźwiękami melotronu, któremu wtóruje akustyczna gitara i balladowy śpiew wokalisty. W okolicach trzeciej minuty zmiana tempa – z rozmachem, w stylu Yes, eksploduje ciężkie progresywne granie. Świetnie wykorzystany elektryczny bas Hernandeza podbija dynamikę utworu, zaś sam Eduardo ze swą niezawodną techniką gry jak zwykle jest doskonały i perfekcyjny w każdym calu…

Promocja albumu była słabiutka, można wręcz powiedzieć – żadna. Nic dziwnego, że przepadł on w epoce niezauważony. Dziś jego cena na giełdach płytowych sięga 1500 $… Co ciekawe –  utwór „Pictures Of Sadness” był grany w europejskich stacjach radiowych takich jak BBC, RNE, RTF, oraz przez legendarną piracką rozgłośnię Radio Caroline. Jak głosi plotka (niepotwierdzona) płytę do tych rozgłośni ponoć wysyłał sam Bort – współczesny, rockowy Don Kichot z Wenecji, który nie miał szczęścia przebić się ze swoją muzyką poza swój kraj…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *