Koniec lat 60-tych był w muzyce erą eksperymentów, w którym ramy rock’n’rolla i bluesa młodym wilkom stawały się zbyt ciasne. Oni chcieli pójść dalej, a takie gatunki jak psychodelia i rodzący się rock progresywny poszerzały ich horyzonty do granic jakim wówczas nikomu się nie śniło. To w tym momencie (rok 1967) na scenie pojawił się tercet Trikolon z niemieckiego Osnabruck, który od samego startu zrezygnował z grania popowych numerów na rzecz oryginalnych rozbudowanych kompozycji w stylu The Nice, Egg, czy holenderskiego Ekseption…
Pomysł założenia zespołu wyszedł od Hendrika Schapera (klawisze, trąbka, wokal) do którego dołączyli: basista Rolf Rettenberg i perkusista Ralf Schmieding. Co ciekawe, wszyscy byli uczniami tej samej szkoły średniej. Mimo młodego wieku można było powiedzieć, że w sposób mistrzowski opanowali grę na swych instrumentach. Dość szybko zyskali sławę (w swej okolicy), a ich wirtuozostwo budziło szczery podziw. Występy na żywo z udziałem tria były entuzjastycznie przyjmowane przez młodzież. Za własne pieniądze nagrali jedyny (koncertowy) longplay „Cluster”, który wyszedł w 1969 roku. Mimo amatorskiej produkcji i niskiego, żeby nie powiedzieć zerowego budżetu (wytłoczono zaledwie 150 kopii!) „Cluster” porywa. Muzycy pod wodzą szalonego klawiszowca skutecznie połączyli psychodelię i muzykę klasyczną (szczególnie Bacha) z jazzowymi wpływami w duchu Milesa Davisa, którego fanem był Schaper… Niestety zaraz po jego wydaniu grupę opuścił Schmieding. Jego miejsce zajął Joachim Luhrmann, oraz wielce utalentowany gitarzysta z tej samej szkoły, Jurgen Jaehner. Chcąc nawiązać do byłego tria nowa nazwa TETRAGON wydawała się być jak najbardziej trafna. Wszak tetragon to figura geometryczna o czterech kątach – tylu, ilu było muzyków w zespole…
Rozszerzony skład nie zmienił podejścia do wykonywanej muzyki; grali co im się żywnie podobało, pod warunkiem, że był w tym wszystkim organowy groove (koniecznie na Hammondzie!), ognista, acidowa gitara z nieodzownym efektem wah-wah, elementy jazzowego fusion w stylu Milesa Davisa i dawka muzyki klasycznej (najlepiej Bach lub Mozart). Jak na mój gust piorunująca dawka, a efekt finalny absolutnie genialny…
Jedyny album TETRAGON zatytułowany „Nature” ukazał się dokładnie 1 sierpnia 1971 roku. Zespół nie zawracał sobie głowy kontraktem z żadną wytwórnią płytową. Miał świadomość, że ich „dziwna” muzyka nie zainteresuje nikogo. Nie zdecydował się też na profesjonalne studio; materiał na płytę nagrał więc „na żywo” w… wiejskiej stodole przyjaciół rodziców Joachima Luhrmanna. Chłopaki musieli włożyć sporo pracy, by przystosować ją do tego zadania. Najwięcej kombinowali przy mikrofonach. W końcu zawisły w siedmiu różnych miejscach, aby jak najlepiej uchwycić dźwięk każdego instrumentu. Całość rejestrowali na dwuścieżkowym magnetofonie Revox A77 przez dwa kolejne majowe weekendy, a ponieważ nie było możliwości miksowania, robienia nakładek i powtórek dwoili i troili się, by wszystko zostało precyzyjnie zagrane. I tak np. Hendrik Schaper jedną ręką obsługiwał Hammonda, zaś drugą klawinet. Nie miał fortepianu, więc by uzyskać odpowiednie brzmienie użył przedwzmacniacza z podłączonym pedałem wah-wah, który obsługiwał nogami. Wirtuozowski wysiłek od początku do samego końca! Podobnie robił Jurgen Jaehner – wygrzewał na gitarze elektrycznej szaleńczą solówkę a następnie, gdy wymagał tego kolejny fragment utworu, w locie łapał za gitarę akustyczną…
Płytę wydała, założona przez menadżera zespołu Petera Kretschmanna, efemeryczna firma Soma w ilości… 400 egz. Kompaktowa reedycja (na szczęście w dużo większym nakładzie) ukazała się po raz pierwszy w 1995 roku nakładem nieocenionej wytwórni Musea. Oryginalny krążek zawiera pięć kompozycji, a otwiera go najdłuższa, 16-minutowa „Fuge” – jak łatwo się domyślić inspirowana „Toccatą i fugą d-mol” J. S. Bacha. Najsłynniejszy utwór mistrza epoki baroku był wielokrotnie grany i nagrywany przez progresywne zespoły lat 70-tych, ale wersja TETRAGON wyróżnia się dzięki bardziej zróżnicowanemu i nowatorskiemu podejściu. Oprócz organów Hammonda (co jest zrozumiałe z uwagi na jej klasyczne pochodzenie) i silnej sekcji rytmicznej dochodzi piekielnie ciężka gitara Jurgena Jaehnera, który wycina bluesowe pasaże tworząc inteligentną jazzowo progresywną atmosferę. Do tego każdy z pozostałych muzyków (bas i perkusja) dostał swoją „działkę” w postaci krótkich solowych improwizacji. Absolutny majstersztyk progresywnego grania! Dwudziestosekundowy „Jokus” traktować można jako przerywnik przed zamykającym stronę „A” longplaya „Irgendwas” z partią bardzo fajnego, „wyjętego z kapelusza” fortepianu, organami i na przemian grającymi gitarami: elektryczną i akustyczną. Muzycy pobawili się tu stereofonią; w lewym kanale słyszymy organy, zaś w prawym gitarę. Pamiętam, że kiedyś takie „efekty” bardzo mnie rajcowały. Zabieg ten powtórzyli w następnym numerze „A Short Story”, w którym pod koniec drugiej minuty partie gitary i organów grane unisono słychać w dwóch oddzielnych kanałach. Skomplikowane podziały rytmiczne z awangardowymi dźwiękami klawiszy na samym początku tego drugiego pod względem długości nagrania (13:41) robią wielkie wrażenie. A potem – o rany, co tu się dzieje! Rock progresywny miesza się z muzyką klasyczną, blues z fussion, a wszystko zagrane po profesorsku i z dużym wyczuciem… Zamykający płytę utwór tytułowy to wczesny rock progresywny zakorzeniony w bluesie z jazzowymi inklinacjami, w którym po raz pierwszy pojawia się (angielski) wokal Schapera. Po wybrzmieniu ostatniego dźwięku, trudno jest się z tym krążkiem rozstać…
Kompaktowa wersja płyty zawiera fantastyczny bonus: „Doors In Between”. Ten koncertowy, trwający czternaście minut utwór, który został nagrany 12 lutego 1972 roku w Georgsmarienhutte, mieście położonym w pobliżu ich rodzinnego Osnabruck to porywająca wycieczka w rejon absolutnie ciężkiego progresywnego rocka z efektownymi partiami gitary, szalonym Hammondem i kapitalną sekcją rytmiczną. Słuchanie go w wyższych rejestrach głośności absolutnie wskazane! Dynamiczna końcówka rozpruła mi kiedyś głośnik…
Do dziś nurtuje mnie pytanie: dlaczego TETRAGON mając takie atuty nie zrobił kariery? I powiem szczerze – żadna sensowna odpowiedź od lat nie przychodzi mi do głowy…