MARIANI „Perpetuum Mobile” (1970)

Nazwa zespołu MARIANI nie powstała bynajmniej z miłości do potrawy serwowanej przez amerykańską sieć restauracji The Olive Garden. Taką plotkę rozsiewała ponoć konkurencja chcąca ośmieszyć/zdyskredytować/pomniejszyć rangę (niepotrzebne skreślić) działającą w Austin w Teksasie firmę wydawniczą Sonobeat Recording Company. Ile w tym prawdy trudno dziś dociec. Widocznie  działalność małej niezależnej wytwórni fonograficznej na dalekim „Dzikim Zachodzie” stała ością w gardle bossom wielkich wytwórni. W każdym bądź razie biznes byłego DJ’a radiowego Billa Josey’a Seniora i jego syna Billa Juniora kręcił się dobrze. W 1969 roku Josey w dość przypadkowych okolicznościach spotyka perkusistę Vince’a Mariani’ego, który po współpracy z różnymi zespołami w Kolorado wrócił do rodzinnego Austin. Vince prawdopodobnie był wówczas jednym z najbardziej kreatywnych ludzi w swej profesji. Używał bardziej rozbudowanego zestawu z podwójnym bębnem basowym i wciąż doskonalił swój jazz-rockowy styl budząc zachwyt znawców tematu. Nie przypadkiem Jimi Hendrix zabiegał o niego proponując mu współpracę tuż po odejściu  Mitcha Mitchella z Experience…

Vince Mariani.
Vince Marianii nie przyjął oferty złożonej przez J.Hendrixa.

Pierwszym zleceniem jakie Vince dostał od właścicieli Sonobeat było nagranie paru perkusyjnych solówek do  stereofonicznego jingla wytwórni. Efekt? Kilka miesięcy później panowie budują w studio perkusyjno-wokalną kabinę. Specjalnie dla Mariani’ego… Widząc w muzyku niezwykły talent i charyzmatyczną osobowość idealną dla zespołu blues rockowego Josey Senior proponuje mu by założył własną kapelę, którą będzie finansował. Stary lis wyczuł, że perkusista waha się jeszcze przed przyjęciem oferty Hendrixa. Dał mu więc wolną rękę w wyborze składu grupy, która nazywać się miała tak jak jej lider, czyli MARIANI. Kiedy kilka tygodni później perkusista przyprowadził do studia gitarzystę właściciele oniemieli ze zdumienia, pytając czy to aby nie pomyłka. Przed nimi stanął bowiem młodzieniec, a w zasadzie 15-letnie dziecko z blond włosami obciętymi na „pazia”. „Przyprowadziłeś ze sobą syna?!” – spytali niemal jednocześnie. „Nie. To jest Eric Johnson, gitarzysta. I już niedługo być może wielka gwiazda” – odparł z uśmiechem Vince. Nie czekając na zachętę chłopak pokazał swoją wystrzałową gitarową pirotechnikę zwalając z nóg obu Josey’ów! Kilka minut później w kieszeni swoich spodni miał już świeżo podpisany kontrakt!

16-letni Eric Johnson
15-letni Eric Johnson czarował gitarową techniką profesjonalistów.

Basista Bob Trenchard, solidny muzyk z Austin, uzupełnił skład  zespołu, który z miejsca rozpoczął pracę nad świeżym materiałem. Tuż po nagraniu demo Bob opuścił trio przechodząc do Pall Rabbit, a jego miejsce zajmuje Jay Podolnick obejmując także „posadę” głównego wokalisty.

Jay Podolnick
Jay Podolnick – gitara basowa i wokal.

W tym składzie zespół nagrał singla „Re-Birth Day/Memoris Lost And Found” mający być próbną sondą wypuszczoną przed nagraniem dużej płyty. Nie miał on jeszcze tej magii na którą tak liczył Josey, co potwierdziło zresztą średnie zainteresowanie recenzentów i stacji radiowych.

Trio nie przejęło się tym; intensywnie pracowali nad czterema nowymi kompozycjami, z których dwie były długimi jamowymi improwizacjami, oraz nad nowymi wersjami singlowych utworów. Materiał grany na koncertach sprawdzał się znakomicie, więc bez obaw weszli do studia Western Hills Drive nie przeczuwając, że nagrywanie płyty okaże się dla wszystkich koszmarem. Już po kilku dniach stało się jasne, że ciężka atmosfera małego studia nie bardzo odpowiadała muzykom. Josey wynajmuje więc 100-akrowe ranczo w McDade (30 mil od Austin) przewożąc sprzęt i muzyków  starą ciężarówką. Dzień przed przyjazdem przeszła tu niespotykana jak na marzec burza z potężną ulewą; ciężki pojazd grzęźnie w błocie na żwirowej drodze zdradliwej jak ruchome piaski. Muzycy na własnych barkach przenoszą cały studyjny sprzęt i instrumenty do stodoły – zajęło im to pół dnia… Pomysł, by nagrywać muzykę w szczerym polu mający dać wrażenie przestrzennego brzmienia wydawał się dość interesujący.  Gdy jednak przyszło do nagrywania okazało się, że dźwięk odbijał się niepożądanym i nieprzyjemnym echem od pobliskich drzew i zabudowań gospodarczych. Na nic zdały się rozpaczliwe próby jego usunięcia. Po wyczerpującej pięciodniowej sesji podjęto decyzję o powrocie do Austin.

Miesiąc później gotowy materiał ukazał się na płycie zatytułowanej „Perpetuum Mobile”, którą wytłoczono w ilości… 100 (słownie: sto) sztuk! Album, zapakowany w lichą białą tekturową kopertę, został skierowany do niekomercyjnej dystrybucji: prywatnych stacji radiowych, recenzentów, krajowych wytwórni fonograficznych. Kopie trafiły też do muzyków i przyjaciół; dziesiątki egzemplarzy muzycy rozdali fanom podczas koncertów promocyjnych składając na nich swe autografy. Dziś to prawdziwy kolekcjonerski rarytas. W 2008 roku jedna z tych rzadkich kopii zachowana w dobrym stanie wystawiona na internetowej aukcji sprzedała się za 2850 dolarów..!

Oryginalne wydanie płyty z autografami muzyków
Okładka oryginalnej płyty z autografami muzyków.

Nie był to jednak gotowy produkt, który można uznać za oficjalny album zespołu. Rzut oka na label uświadamia, że jest to płyta promocyjna adresowana głównie dla ludzi z branży muzycznej. Tytuły utworów sygnowane jako „First Song”, „Second Song”„Third Song” i tak dalej są na to niekwestionowanym dowodem…

Label winylowej płyty firmy Sonobeat
Label winylowej płyty wytwórni Sonobeat (1970)

Pomimo, że oficjalnego albumu na rynku jeszcze nie było grupa ruszyła w jego trasę promocyjną po całym Teksasie. Jako suport towarzyszył im nieznany zespół hippisów z Houston nazywający się ZZ Top… Tymczasem Bill Senior wciąż zwlekał z wydaniem płyty oczekując poważnych ofert z dużych wytwórni płytowych. I mimo, że negocjował z wieloma ostatecznie nic konkretnego z nich nie wynikło. Rozczarowani muzycy zaczęli angażować się w inne projekty. Wkrótce zespół MARIANI przestał istnieć…

Po trzydziestu latach taśmy z materiałem wyciekły do włoskiej firmy wydawniczej Akarma specjalizującej się w wydawaniu płyt późnych lat 60-tych, oraz rockowej, progresywnej i bluesowej psychodelii z lat 70-tych. Płyta „Perpetuum Mobile” z okładką zaprojektowaną przez grafików z Akarmy ukazała się na kompakcie w 2001 roku w limitowanym (znowu!) nakładzie 1000 egz. Dzięki temu fani Vince’a i Erica mogli w końcu dostać coś, na co czekali przez trzy dekady. Co prawda Akarma miała potem z tego tytułu spore problemy. Sonobeat zagroził sprawą sądową o naruszenie praw autorskich. Doszło do ugody; Włosi zrzekli się praw do płyty (łącznie z projektem okładki) i zwrócili je prawowitym właścicielom.

Mariani "Perpetuum Mobile" (1970)
„Perpetuum Mobile” z nową. okładką.  Reedycja Akarmy (2001).

A sama muzyka na płycie? Cóż, ten blues rockowy album z elementami acid rocka ocierający się o heavy metal na pewno nie był przeznaczony dla ludzi o słabych nerwach. Słychać tu Cream i Vanilla Fudge, Hendrixa i Cactus.  A to już półka z cięższą odmianą muzyki. Jako że jest to zespół Vince’a on i jego perkusja przez większą część czasu są w centrum uwagi („Message”, „Windy Planet”) ale i Eric miał tu dużo przestrzeni, którą kapitalnie wykorzystał pokazując swój niezwykły kunszt i talent. Co prawda nie grał jeszcze w tej samej lidze co Clapton, ale był na najlepszej drodze by dołączyć do swego wielkiego imiennika. W otwierającym płytę utworze „Searching For A New Dimension” wykorzystuje efekt gitarowy wah-wah ze swobodą i dużym wyczuciem godnym doświadczonego muzyka. Zresztą gitarzysta nie bał się eksperymentować. Podczas pracy nad płytą wykorzystywał Echoplex, urządzenie opóźniające wtórny dźwięk gitary prowadzącej…

Tył okładki (Akarma 2001)
Tył okładki (Akarma 2001)

Więcej gitarowej wirtuozerii Johnson dostarcza nam w  jamowych kompozycjach takich jak „Things Are Changing” i „Re-Birth Day”, zaś instrumentalny „The Unknow Path” to już absolutne mistrzostwo świata! Tak zagranego ciężkiego bluesa mogę słuchać całymi godzinami. Kolejny, również instrumentalny numer „Euphoria” zdradza fascynację Hendrixem. Hm, powiem tylko tyle: panowie, czapki z głów przed młodziutkim  geniuszem gitary..! Poszczególne utwory z pierwszej strony oryginalnego longplaya są przeplatane krótkimi interwałami jazz rockowymi zdradzającymi sentyment perkusisty do tego gatunku. Są dość ciekawe, ale niestety trwają tylko po kilkadziesiąt sekund…

Szkoda, że wszystko skończyło się w 1970 roku na etapie tego (nie)wydanego albumu. Trio MARIANI miało pełną podstawę zaistnieć na rynku muzycznym stając w jednym szeregu z Cream I The Jimi Hendrix Experience. Na szczęście geniusz Erica Johnsona rozkwitł w całej pełni kilka lat później, a album „Perpetuum Mobile” będący jego płytowym debiutem dziś uznaje się za klejnot szeroko pojętego rocka.

PS. Tytułowe „Perpetuum Mobile” nie odnosi się do hipotetycznej, wiecznie poruszającej się maszyny. W kontekście albumu użyto tę nazwę, by zwrócić uwagę na łamane gitarowe solówki Johnsona i złożone perkusyjne schematy Mariani’ego. W muzyce klasycznej to synonim terminu „moto perpetuo” oznaczający granie nut bardzo szybko i jednym ciągiem. Doskonałym tego przykładem jest „Moto Perpetuo” Paganiniego i „Lot Trzmiela” Rimskiego-Korsakowa.

 

3 komentarze do “MARIANI „Perpetuum Mobile” (1970)”

  1. Cześć Zbyszku.
    Z zainteresowaniem przeczytałem Twój post, bo nie znałem tej kapeli. Teraz ich przesłuchuję i chyba trafią na moją półkę. Fajna zmiana tempa w „Things Are Changing” i świetny jam z tego powstał i no tak, bębny na pierwszym miejscu ciągle coś mieszają.
    Coraz bardziej mi się podobają, pomimo, że ostatnio w troche lżejszych klimatach siedzę. Dzięki serdeczne.

    1. Cieszę się, że otwarty jesteś też i na taką, trochę cięższą, muzykę! Jest też tu odrobinę psychodelii, którą tak uwielbiasz…

  2. No ja generalnie to otwarty jestem na różne odmiany, tylko przedział czasowy u mnie jest do 1975 roku. Potem z małymi wyjątkami nic mnie nie rusza a tak od połowy lat 90-tych to nie znam nic i dobrze mi z tym. Pozdrawiam.

Skomentuj greg66 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *