RECREATION „Recreation”/”Music Or Not Music” (1970-72)

Belgijskie trio RECREATION pochodziło z okolic Liege. Na tamtejszej muzycznej scenie pojawiło się w 1970 roku choć jej lider, perkusista Francis Lonneux, oraz basista Jean-Paul Van Den Bossche wcześniej pogrywali w zespole Les Mistigris założony przez tureckiego piosenkarza Barisa Manco, z którym udało im się nagrać trzy single. Ostatni, „Siberia”/”Andiamo” wydany został w 1966 roku. Tytułowa „Siberia” to instrumentalny i całkiem przyjemny kawałek w stylu The Shadows, którego niezwykłość polega na tym, że za bębnami wcale nie siedział Francis. Jemu przypadła rola… głównego gitarzysty. Taka to była zdolna bestia!

Pod koniec lat 60-tych Baris Manco powrócił do Turcji. Tam ze swoją nową grupą Kurtalan Ekspres odniósł największy sukces artystyczny grając ciężką odmianę rocka psychodelicznego… Sekcja rytmiczna Les Mistigris została w Belgii. Szczęśliwie na ich drodze stanął utalentowany klawiszowiec Jean-Jacques  Falaise, z którym wkrótce zawiązali zespół RECREATION.

Recreation ze swym menadżerem
Recreation ze swym ówczesnym menadżerem Jeanem Jieme (pierwszy z prawej)

Przez trzy lata swojej działalności wydali dwa albumy studyjne: „Recreation” (1970) i „Music Or Not Music” (1972), dziś obie dostępne na pojedynczym CD, oraz niskonakładowy singiel „Love Forever”/„Fallen Astronauts” (1972) – obiekt westchnień poważnych kolekcjonerów winyli.

Debiutancki album z czarną okładką i białym napisem „Don’t Open” (pierwotny tytuł płyty) wydała w Belgii mała wytwórnia Triangle, która niestety nie miała zbyt dużego budżetu na jego promocję. Prawa do nagrań odkupił niemiecki Bellaphone, który z alternatywną i zdecydowanie ładniejszą okładką wydał go pod skróconym tytułem „Recreation” jednocześnie w Niemczech i Francji tego samego roku.

Dwa albumy na 1 CD.
Dwa albumy tria Recreation na jednym „ekonomicznym” CD.

Debiut to sześć instrumentalnych kawałków, w których dominują ciężkie organy Hammonda, bas i perkusja, czyli coś co osobiście uwielbiam. Strona „A” oryginalnej płyty to kompozycje własne, zaś drugą stronę wypełniają interpretacje trzech znanych i popularnych utworów: hit The Lovin’ Spoonful spopularyzowany także przez Joe Cockera, czyli „Summer In The City”, soulowy „Reach Out, I’ll Be There” z repertuaru The Four Tops i mój ulubiony na tej płycie słynny „California Dreamin'” niezapomnianych The Mamas And The Papas.

Drugi album zatytułowany w duchu szekspirowskiego „to be or not to be” czyli „Music Or Not Music” jest po prostu REWELACYJNY! Wyprodukowany przez Erica Van Hulsa jawi się jako 40-minutowa eklektyczna suita złożona z krótkich, czasem nawet bardzo krótkich, utworów. Współczuję wszystkim, którzy słuchali tego z oryginalnej czarnej płyty – utwory łączą się ze sobą bez wyraźnych przerw, więc określić gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie nagranie jest zadaniem wręcz niewykonalnym. No chyba, że ktoś uparł się słuchać całości ze stoperem w ręku. Na szczęście odtwarzacz CD wyświetla na panelu każdy pojawiający się utwór, więc tu problemu nie ma. I jeszcze ważna rzecz – na albumie pojawia się gitara prowadząca, której nie było na debiucie.

Wyobraźmy sobie, że muzycy zapraszają nas na pokład samolotu i zabierają w podniebną podróż. Tak więc Panie i Panowie zapinamy pasy ponieważ spodziewać się możemy burzy szaleństwa, huraganu nut, gigantycznych wirów dźwięku i tajfunu rocka progresywnego. Pragnę zauważyć, że na pokładzie nie ma spadochronów i jeśli ktoś zdecyduje się opuścić pokład w trakcie lotu może skakać, ale na własne ryzyko. Będą turbulencje więc gdy wypadną maski tlenowe proszę nie panikować tylko dotleniać mózg. Trzeźwość umysłu wskazana – przynajmniej na czas trwania albumu!

Cała płyta składa się z piętnastu utworów, z czego trzy ledwo przekraczają 3 minuty, a kolejne trzy 5 minut. Jest tu sporo „niemuzycznych” dźwięków takich jak odgłosy ulicy, dzwonek do drzwi, zegar z kukułką… Oj bawią się panowie muzycy, bawią! Do tego niektóre tytuły, jak choćby „Music For Your Dog”, „The Night Was Clear, The Moon Was Yellow”, „My Grandmother Likes Andy Williams Too”, czy „Caligula’s Suite In Horror Minor”  wprowadzają mnie w doskonały humor. Po pierwszym odsłuchaniu ktoś może odnieść wrażenie, że to awangarda spod znaku muzycznej sceny Canterbury. Może i tak, chociaż te połamane rytmy, zabawa z dźwiękiem z lekkim przymrużeniem (ale bez zniekształceń swoich instrumentów) bardziej przypominają mi szalonego Franka Zappę, niż precyzyjny Caravan, czy doskonały Soft Machine.

Otwierający „Music Against Music” zaczyna się ładnym klasycznym fortepianem, by po około minucie zmienić się w rozszerzone, ostre i rzężące gitarowe solo Jean-Paula Van Den Bossche po czym ponownie powraca Falaise ze swym fortepianem. Ostre bębnienie w stylu latynoskim poprzedzone ślicznym wejściem klawiszy imitujących klawesyn serwuje nam Lonneuxe w „Music For Your Dog”, zaś krótka solówka zagrana na gitarze akustycznej jest cudem samym w sobie. „Where Is The Bar, Clay?” to perkusja i organy, które po chwili ustępują miejsca fortepianowi. Nie na długo, bowiem Hammond powraca natychmiast w mrocznym, psychodelicznym „Caligula’s Suite In Horror Minor” jakby pochodzącym z nomen omen filmu grozy klasy B. Pierwsza część „My Grandmother Likes Andy Williams Too” jest w zasadzie eksperymentalnym kolażem dźwiękowym, który w drugiej swej części przeradza się w bardzo ładną melodię… „Last Train To Rhythmania” jest najdłuższym nagraniem na płycie i z tym swoim groovy dźwiękiem organów, basu i perkusji brzmi wspaniale. Do tego zespół oparł go na jazzowym stylu z lat 60-tych przez co wydaje się być najbardziej uporządkowanym nagraniem na albumie…  Zaskakującą rzeczą związaną z kawałkiem zatytułowanym „…And The Producer Got Mad” jest jego zakończenie. Rozpoczyna się od bardzo fajnej spokojnej gitary prowadzącej w stylu jazz-rock fussion. Potem następuje gwałtowna zmiana tempa przez przesunięcie na plan pierwszy organów z walącym refrenem. Wszystko nabiera energii i prędkości jak podczas wyścigu na torach Formuły 1. Czuć w żyłach przepływającą adrenalinę a w ustach słony smak szaleństwa gdy nieoczekiwanie zatrzymujemy się. Cóż to, koniec jazdy..? Serio.?! Nie ma czasu na fochy, bo oto kolejny, chyba najbardziej konwencjonalny  numer „Glove Story”, któremu klawisze do spółki z perkusją zadały cios po którym pada się na cztery litery! Z kolei trafnie zatytułowany „Nothing’s Holy” można uznać za centralny element albumu. Świetna gitara, mocna perkusja, momentami kościelne organy, liczne zmiany tempa. W „Concerto For Elevator” wpleciono muzyczny cytat z filmu „2001 A Space Odessey” Stanleya Kubricka z przewiewną sekwencją klawiszy kończącą się dźwiękiem oddalających się kroków. Piękna gitara akustyczna otwiera „War Business Is A Good Job”, który przechodzi w zamykający płytę „To End Or Not To End”. Zwracam tu uwagę na zabójczą linię basu z dobrymi improwizacjami gitarowymi do których podłączają się organy grające… „Marsyliankę” na tle wielu efektów dźwiękowych ze śpiewem ptaszków na zakończenie.

Dyskografię RECREATION zamyka singiel „Love Forever”/”Fallen Astronauts” wydany we wrześniu 1972 roku. Utwór ze strony „B” został zainspirowany opowieścią jaką usłyszał menadżer tria, Jean Jieme, od pewnego dziennikarza. Otóż belgijski artysta Paul Van Hoeydonck został poproszony przez amerykańskiego astronautę Davida Scotta o zrobienie niedużej rzeźby upamiętniającą pamięć amerykańskich astronautów i rosyjskich kosmonautów, którzy tragicznie zginęli w trakcie podboju Kosmosu. Obelisk został wykonany i Scott będący członkiem wyprawy Apollo 15 zabrał go ze sobą i pozostawił na księżycowym gruncie 30 lipca 1971 roku. Nawiasem mówiąc nagranie „Fallen Astronauts” dostępne jest na YouTube i warto się z nim zapoznać, choć ma fatalną jakość.

Pomimo faktu, że płyta sprzedawała się znakomicie (przynajmniej w rodzinnej Belgii) zespół rozwiązał się końcem 1972 roku. Falaise wkrótce wyjechał do Turcji i przez moment grał w zespole Kurtalan Ekspres po czym wrócił do kraju; Lonneux zasilił grupę Bacchus, ale nic mi nie wiadomo co działo się z nim później; Van Den Bossche poślubił piosenkarkę Carine Reggiani i jest stałym członkiem jej zespołu… RECREATION pozostawili po sobie ślad w postaci dwóch niezwykłych albumów i singla trwale zapisując się w historię belgijskiego rocka. I nie tylko belgijskiego. Warto o tym pamiętać!

2 komentarze do “RECREATION „Recreation”/”Music Or Not Music” (1970-72)”

  1. Nie znałam, ale chętnie posłuchałam 🙂 .. jestem pełna podziwu dla Twojej wiedzy i jeśli mam być szczera to wiedza właśnie jest jedyną, czego innym zazdroszczę..

    1. Haniu! Miłe to co napisałaś i bardzo Ci za to dziękuję.
      Pamiętam jeden z Twoich pierwszych komentarzy na początku mojego pisania w którym napisałaś, że czytasz i jednocześnie słuchasz muzyki którą opisuję. Bardzo mnie to ujęło i życzyłem sobie wówczas, by takich czytelników było więcej. Po kilku latach z pewną dumą mogę Ci powiedzieć, że tacy są i takich mam. Ale Ty byłaś tą pierwszą! Dziękuję!
      Pozdrawiam.

Skomentuj zibi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *