Znani i lubiani: Jimi Hendrix, Hawkwind, Greg Lake.

Wracam kolejny raz do pomysłu, by w jednym poście zamieścić opis kilku płyt bardziej znanych i lubianych wykonawców, które być może w czasie gdy się ukazały, co niektórym umknęły uwadze. Nie są to co prawda muzyczne rarytasy na miarę archeologicznych skarbów, ale trzymają wysoki poziom i mają nieocenioną wartość. Co ważne – opisane tu pozycje wciąż dostępne są w sprzedaży, warto więc przyjrzeć się im także pod kątem ewentualnego zakupu.

Żaden artysta rockowy nie ma tylu pośmiertnych albumów co Jimi Hendrix. Liczone już nie w dziesiątkach, ale w setkach tytułach. Czy warto więc rzucić się na to kolejne..?

THE JIMI HENDRIX EXPERIENCE „Purple Box” (2000)

To czteropłytowe wydawnictwo w formie książki z uwagi na swą aksamitno-fioletową oprawę nieoficjalnie nosi nazwę „Purple Box”. Tuż po wydaniu magazyn Rolling Stone na swych łamach ogłosił, że to (cytuję): „Rolls Royce wśród pośmiertnych zestawów Hendrixa…” Faktycznie – pudełko zawierające 56 nagrań w większości publikowanych po raz pierwszy robi wielkie wrażenie! To pozycja wręcz obowiązkowa dla każdego fana starego rocka (przyjmuję, że wielbiciele Mistrza mają ją na bank!). Po pierwsze – zachowano chronologię poczynając od pierwszych nagrań The Jimi Hendrix Experience z października 1966 roku, poprzez jego przełomowe albumy studyjne (w tym różne transcendentalne występy), kończąc na ostatniej sesji artysty w nowojorskim Electric Lady Studios w sierpniu 1970 roku. Można więc dokładnie prześledzić rozwój gitarzysty, który w swej krótkiej, bo zaledwie czteroletniej karierze łączył pop i blues, psychodelię, jazz i soul. I po trzecie – „Purple Box” zawiera także 80-stronicową broszurę wypełnioną rzadkimi, nigdy wcześniej niepublikowanymi  zdjęciami, esejami, ręcznie pisanymi notatkami i tekstami Jimiego. Jest więc na co popatrzeć, poczytać, a przede wszystkim posłuchać..

Do najwspanialszych perełek muzycznych należą zachwycające interpretacje „Killing Floor” Howlina Wolfa i „Catfish Blues” Roberta Petwaya z paryskiej Olimpii (obie z października: pierwsza z 1966, druga z 1967 roku), świetna instrumentalna kompozycja „Title No.3” z kwietnia’67, uroczy żart „Taking Care Of Business”, wczesna wersja „Angel”. Jest też do tej pory niedostępne, pełne czadu wykonanie „Glorii” Vana Morrisona, za którą biegałem całymi latami i straciłem nadzieję, że kiedykolwiek będę ją miał. Koniecznie muszę tu też wymienić imponującą wersję „Like A Rolling Stone” Boba Dylana z koncertu w Winterland w San Francisco z października 1968 roku, przejmujący blues „It’s Too Bad”, oraz nagrany z cudownym luzem „Country Blues” ze stycznia 1969 roku… Tak szczerze, to trzeba by  wymienić całą zawartość boksu – wszystko jest tu kapitalne! Na zakończenie dodam, że wydana została także wersja skrócona boksu (dwie płyty CD), ale szczęście musi być pełne.

Spośród wszystkich wykonawców na świecie grupa Hawkwind może poszczycić się największą dyskografią w historii rocka. Anegdota krążąca wokół zespołu głosi, że sami muzycy pogubili się w tej masie płyt i na dobrą sprawę nie wiedzą ile ich w końcu wydali… Gdyby ten materiał ukazał się w tym samym roku, w którym został nagrany, byłoby to ich drugie w karierze koncertowe wydawnictwo. Mowa o:
HAWKWIND „The '1999′ Party” (1997)

Ta podwójna płyta kompaktowa to zapis występu z 21 marca 1974 roku z Chicago Auditorium. Podczas gdy pierwszy koncertowy album „Space Ritual” (1973) opierał się głównie na utworach z płyt studyjnych („Doremi Faso Latido” i „In Search of Space”), ten koncentruje się na przygotowywanej właśnie płycie „Hall of the Mountain Grill”, która jak dla mnie jest NAJWIĘKSZYM albumem studyjnym Hawkwind za czasów Lemmy’ego! Materiał „Hall Of The Mountain Grill” był tak potężnie emocjonalny, że wykonywany na żywo nadawał muzyce inny wymiar. Spośród dziewięciu nagrań, które znalazły się na studyjnym albumie, w Chicago grupa wykonała  cztery: „Paradox”,D-Rider”, „You’d Better Believe It” i „Psychodelic Warlords”. Do koncertowego repertuaru włączono rzadkie utwory singlowe: „Brainbox Pallution” i „It So Easy”, co już w dużym stopniu podnosi wartość tego wydawnictwa, oraz melorecytacje: „Standing On The Edge” (znalazła się potem na płycie „Warrior On The Edge Of Time”) i „Veterans Of A Thousand Psychic Wars”. Reasumując, mamy tu ponad półtorej godziny oszałamiającej, kosmicznej i odurzającej muzyki spod znaku Jastrzębich Skrzydeł. Zespól Hawkwind w najlepszej formie i w najlepszym wydaniu. Innymi słowy  – obowiązkowa pozycja w zbiorach każdego rock fana. Żal serce ściska, że aż tyle lat czekaliśmy na jego premierę…

Greg Lake jako współzałożyciel King Crimson i lider Emerson Lake And Palmer był bez wątpienia jednym z architektów progresywnego rocka. Jego jedwabiście czysty głos na zawsze kojarzyć się będzie z niezapomnianym utworem jakim jest „In The Court Of The Crimson King” i równie doskonałą, prześliczną i liryczną perełką „C’est La Vie”. Jeszcze za życia artysty ukazał się album podsumowujący jego ówczesny dorobek artystyczny zatytułowany:                                          THE GREG LAKE RETROSPECTIVE „From The Beggining” (1997).

Podwójny kompakt zawiera dwie i pół godziny muzyki z różnych okresów działalności artysty, choć lwia część przypadła nagraniom z okresu ELP. Jak łatwo się domyślić zestaw ten otwiera „In The Court Of The Crimson King”, a zamyka „Heart On Ice” z wydanego w 1994 roku albumu „In The Hot Seat” reaktywowanego tria ELP.

Po dwóch piosenkach King Crimson, ten retrospektywny zestaw zabiera nas w okres ELP. Piosenki takie jak „Lucky Man” i „From the Beginning” przywołują wiele wspomnień… „C’est La Vie” to piękna piosenka Grega wykonana z orkiestrą, która pojawiła się na „Works Vol I”. Z tomu „Works Vol II” mamy „I Believe In Father Christmas” i „Watching Over You”.  Pierwsza z nich nie jest tą wersją z dodanymi dzwoneczkami na końcu. Dla tych, którzy nie wiedzą „I Believe…” nie jest standardową kolędą. Piosenka uderza obuchem między oczy i jest idealnym uzupełnieniem hitu „Silent Night/7 O’Clock News” duetu Simon And Garfunkel…  Oprócz nagrań King Crimson i ELP (w tym bardzo rzadkich, jak koncertowa wersja „Take A Pebble” ELP z festiwalu w Mar Y Sol w Puerto Rico z 1972 r.) znalazło się miejsce na wiele solowych dokonań Lake’a. Mam tu na myśli płyty „Greg Lake” i „Manoeuvres” z początku lat 80-tych. Są tu też jego nowe, do tej pory  niepublikowane rzeczy jak  „Love Under Fire” i „Money Talks”. Jest wreszcie niesamowita, koncertowa  wersja „21st Century Schizoid Man” nagrana w 1981 roku w Hammersmith Odeon z własnym zespołem z wyborną solówką Gary Moore’a dotychczas dostępna tylko na rzadkiej, niskonakładowej płycie „Greg Lake In Concert”. Ta retrospekcja pokazuje też jak na przestrzeni lat zmieniał się głos artyście. Jego „niebiański”, aczkolwiek mocny i rockowy z początku kariery staje się później bardziej dojrzały i głębszy, stworzony do śpiewania bluesa i jazzu. Mimo to „ziemski” Greg  Lake wciąż skutecznie wykorzystuje swój głos, co dobitnie potwierdzają „Black Moon” i „Paper Blood”. Zwracam też uwagę na utwór „Daddy”. To smutna piosenka o ojcu, który traci dziecko. Głęboki, jazzowy głos Grega robi cuda w tej melodii. Czuć w nim ból i cierpienie rodzica, który stracił dziecko z rąk szalonego zabójcy…

Greg Lake, który zmarł 7 grudnia 2016 roku w wieku 69 lat, był (jest!) jednym z najważniejszych i najbardziej znanych wokalistów w świecie progresywnego rocka. Ta świetna kompilacja tezę tę tylko potwierdza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *