TOO MUCH „Too Much” (1971)

Zespół TOO MUCH, często nazywany japońskim Black Sabbath pochodził z Kobe, portowego miasta położonego na wyspie Honsiu, gdzie członkowie zespołu dorastali, wysysając wszelkiego rodzaju zachodnie wpływy z płyt i singli przywożonych przez marynarzy ze Stanów i Wielkiej Brytanii. Gitarzysta Junio Nakahara dzięki owym bezimiennym wilkom morskim zafascynował się zachodnią muzyką, a w szczególności rock’n’rollem i bluesem do tego stopnia, że drugą połowę lat 60-tych spędził w blues rockowej grupie The Helpful Soul. W kwietniu 1969 roku nagrał z nią bardzo dobrą płytę „The Helpful Soul First Album” (gorąco polecam!) zawierającą kilka znakomitych coverów, w tym m.in. 15-minutową wersję „Spoonful”, „Little Wing” i „Crossroads”. Niestety, kilka miesięcy później zespół przestał istnieć. Mimo to Nakahara nie poddawał się. Zmienił swoje imię i nazwisko na bardziej rockowe Tsutomu Ogawa(?), pociągnął za sobą wokalistę z The Helpful Soul, Juni Rush’a (wł. Luni Lush) i wciągnął do zespołu kolegów z liceum: Hideya Kobayashi (dr) i Aoki Masayuki (bg).

Nakahara (vel Ogawa) swój nowy band nazwał TOO MUCH. Inspirował się nazwą koncertu, który The Helpful Soul zagrał z nowo powstałym zespołem Blues Creation w Kioto pod koniec lutego 1970 roku. Popularny wśród hipisów Zachodniego Wybrzeża zwrot too much był już co prawda wytartym frazesem, gitarzyście przypadł do gustu. I co ważne – był łatwy do wymówienia w języku japońskim.

Latem 1970 roku podpisali umowę z Atlantic Records. Rezygnując z grania coverów stworzyli sporo autorskiego materiału opartego na ciężkim brzmieniu sekcji rytmicznej i ostrej gitary. To w tym czasie powstały znakomite „Grease It Out”, „Love Is You” i „Gonna Take You”. Wykonywane na koncertach brzmiały monolitycznie i były gorąco odbierane przez publiczność, którą TOO MUCH szybko sobie zaskarbiła. Na scenie wyróżniał się frontman grupy, wokalista Juni Rush. Ten pół Afroamerykanin pół Japończyk, z charakterystyczną, bujną fryzurą afro rozpalał do czerwoności żeńską część widowni. Jego naturalny urok osobisty, sposób bycia na scenie i mocny wokal przykuwał z miejsca uwagę. Szefowie Atlantic Records widzieli w nim  potencjalną gwiazdę na miarę Joe Yamanaka z Flower Travellin’ Band, w którym kochały się japońskie nastolatki. To jego twarz widnieje na okładce albumu. Oni też nalegali, by na płycie znalazły się ckliwe ballady; miały utrwalić romantyczny wizerunek Rusha i spowodować lepszą sprzedaż albumu. Absurdalny pomysł nie do końca spodobał się muzykom, na szczęście dogadano się i w tej kwestii. Debiutancki album ukazał się dokładnie 21 lipca 1971 roku gorąco przyjęty przez japońskich fanów i tamtejszych krytyków.

Front okładki „Too Much” (1971).

Longplay „Too Much” zawiera siedem kompozycji, w których dominuje ciężkie, nieco bluesujące granie z chwytliwymi gitarowymi riffami przeplatane spokojniejszymi momentami zahaczające o prog rockowe klimaty. Całość rozpoczyna się monstrualnym „Grease It Out” z typowym dla Black Sabbath riffem i świetnym wokalem – może nie na miarę Roberta Planta, ale… Gitara prowadząca doskonale współpracuje z ciężką sekcją rytmiczną nadając całości ciemnego, „ołowianego” brzmienia. Mile zaskakuje czysta, klarowna produkcja, za którą stali sami muzycy. Szacun! Przejrzyste granie gdzie doskonale słychać każdy dźwięk, każdy instrument – ja to uwielbiam… Pierwsze dźwięki drugiego nagrania „Love That Binds Me” są dziwnie znajome. Tak przecież zaczyna się nieśmiertelne „Since I’ve Been Lovin’ You” Led Zeppelin! Nie jest to jednak ich cover. Tuż po słowach “Working from early in the morning till late at night everyday…” („ Codziennie pracuję od samego rana do późnych godzin nocnych… ”) grupa zaczyna grać swojego autorskiego, klimatycznego bluesa. Pięknego i do bólu przejmującego. Bluesa,  który nigdy nie powinien się kończyć lecz trwać i trwać… Nawiasem mówiąc podobny klimat wyczarowali Teksańczycy z ZZ Top cztery lata później w „Blue Jean Blues” na płycie „Fandango”. Choćby dla tego nagrania warto mieć tę płytę! A to jeszcze nie wszystko… „Love Is You” łączy ze sobą ciężkie, mroczne brzmienie sabbathowego „Evil Woman” z melodyką „Don’t Play Me With Me Games” zespołu… Smokie. Gdyby numer ten nagrali Spooky Tooth, lub Led Zeppelin byłby to absolutny kanon hard rocka! Pierwszą stronę oryginalnej płyty zamyka ballada „Reminiscence”. Jedna z najpiękniejszych jaka powstała w 1971 roku! Autentyczny łamacz serc (nie tylko tych niewieścich) zaśpiewana dramatycznie zbolałym głosem przez wokalistę i z wielkim uczuciem zagrana unisono na gitarze przez Junio Nakaharę w stylu starego, dobrego Wishbone Ash. Mimo, że płytę mam od lat, dreszcze przechodzą po mnie jak przy pierwszym przesłuchaniu. To największa rekomendacja jaką mogę wystawić.

Tył okładki kompaktowej reedycji Black Rose Records (2000)

Pewną niespodzianką w tym zestawie wydawać się może nagranie „I Shall Be Released” oryginalnie skomponowane przez… Boba Dylana w 1967 roku, choć wydane dopiero w listopadzie 1971 (album „Bob Dylan’s Greatest Hits Vol. II”).  Cała piosenka to alegoria. Jej treścią są marzenia senne bohatera-więźnia, który śni o uwolnieniu przez akt łaski, amnestię lub nawet ucieczkę. Podejrzewam, że była ona z góry narzucona przez szefów  Atlantic i to jeden z kompromisów na jakie zespół musiał się zgodzić podczas sesji nagraniowej. Choć klimat muzyki country przewija się tu za sprawą fortepianu, akustycznej gitary i gitary slide, aborcja na muzykę z Nashville została zażegnana. Tym samym próba stworzenia stylu Nipponashville spaliła (na szczęście!) na panewce. I choć uwielbiam Dylana jako artystę, wersję w wykonaniu TOO MUCH uważam za jedną z najlepszych jaką udało mi się w życiu usłyszeć… Za sprawą kolejnego nagrania, „Gonna Take You” wszystko wraca na właściwe tory. Wysunięty do przodu pulsujący bas, punktująca perkusja i gitarowe zagrywki oparte na prostych, nieskomplikowanych riffach pchają do przodu lokomotywę z napisem „ciężki rock”. Pod taką „ciuchcię” od zawsze podczepiam się i to z ogromną radością… Prawdziwe magnum opus zespół zostawił na sam koniec. „Song For My Lady (No I Found)” to jedna z tych wielkich muzycznych rzeczy powstałych w latach 70-tych! Epicki, ponadczasowy utwór na miarę „Epitaph” i „In The Wake Of Poseidon”. Nutki utkane fletem, przeplatane akustyczną gitarą i melotronem, z cudownie kojącym wokalem Rusha opowiadającym przepiękną historię.  Z orkiestrowymi aranżacjami i smyczkami, z mega-partiami fortepianowymi a la Michel Legrand zrealizowanymi przez samego  Isao Tomitę, Dwanaście minut muzyki, a zostaje w sercu na lata..!

Po tak niesamowitym debiucie płytowym wydawało się, że zespół pójdzie za ciosem, ruszy w trasę, nagra kolejną płytę. Niestety, tuż po wydaniu albumu TOO MUCH został rozwiązany…

Rok po rozpadzie grupy Juni Rush wydał singla „Together/ She’s My Lady” z Allanem Merrillem (bg) i Yuji Haradą (dr) wyprodukowanym przez Miki Curtisa (wszyscy z zespołu Samurai).  Jest to wyjątkowo rzadki singiel wydany przez nowo powstałą, dziś już legendarną wytwórnię Mushroom osiągający cenę ponad 100 $. Jak na małą płytkę  kwota wcale nie mała.  Dodam, że oryginalny winyl „Too Much” jest dużo droższy, wyceniany przez kolekcjonerów na 2000 (słownie: dwa tysiące) dolarów! Cóż, tak kosztują rarytasy… Po wydaniu singla, który przeszedł bez echa Juni stoczył się w otchłań alkoholu i narkotyków, co ostatecznie doprowadziło go do życia w nędzy w slumsach na obrzeżach Kobe. Co stało się z pozostałymi muzykami, tego nie udało mi się ustalić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *