Elektryczny Ptak – Pete Brown & Piblokto!

Pete Brown to przede wszystkim poeta. Na początku lat 60-tych był ważną częścią ówczesnej liverpoolskiej sceny poetyckiej. Pomysł, by połączyć poezję z muzyką zrealizował w 1964 roku zakładając w Londynie zespół The First Real Poetry Band. W jego składzie obok Browna znaleźli się m.in. gitarzysta John McLaughlin, basista Binky McKenzie i perkusista Pete Bailey. Całkiem niezła paczka muzyków! Przełomem w jego artystycznej karierze okazało się spotkanie z Jackiem Bruce’em. Słynny basista zaproponował mu napisanie kilku tekstów do muzyki zespołu Cream. Jako nadworny tekściarz tria był współtwórcą przebojów „Sunshine Of Your Love”, „White Room”, „I Feel Free” i wielu innych… Sukces Cream po obu stronach Atlantyku spowodował, że Pete Brown stał się nagle ważną postacią w brytyjskim świecie muzyki. Nie dziwi więc, że po rozpadzie Cream w 1968 roku stworzył formację o nazwie Pete Brown & His Battered Ornaments. Zespół, w którym znaleźli się tak znakomici artyści jak gitarzysta Chris Spedding i saksofonista Dick Heckstall-Smith (potem w Colosseum) nagrał dwa albumy. Pierwszy, „A Meal You Can Shake Hands With In The Dark” wydany przez w 1969 roku zyskał entuzjastyczne recenzje i jak na niekomercyjną muzykę sprzedawał się znakomicie. Absurdalna sytuacja jaka wydarzyła się 4 lipca 1969 roku, dzień przed koncertem w londyńskim Hyde Parku, w którym Battered Ornaments mieli wystąpić u boku The Rolling Stones przekreśliła dalszą współpracę lidera z zespołem. Poza jego plecami podjęli decyzję o usunięciu go ze składu! Mało tego. Wszystkie jego partie wokalne jakie zostały zarejestrowane w studiu na drugą płytę „Mantle-Pice” zostały wykasowane i nagrane powtórnie przez Chrisa Speddinga…  Jak na tę sytuację zareagował Brown? Ponoć bez słowa spakował swoje rzeczy i wrócił do domu. Kilka tygodni później, już z innymi ludźmi utworzył nową grupę PIBLOKTO!

Pete Brown (pierwszy z prawej) z zespołem Piblokto! (1970)

Na efekty ich pracy nie trzeba było długo czekać, bo już w kwietniu 1970 roku PETE BROWN & PIBLOKTO! wydali debiutancki album o dość długim tytule „Things May Come And Things May Go, But Art School Dance Goes on Forever” (Rzeczy mogą przyjść i mogą odejść, ale taniec w szkole artystycznej trwa wiecznie). Tytuł oparty jest na cytacie amerykańskiego pisarza i filozofa Ernesta Holmesa („Pewne rzeczy przychodzą i odchodzą, ale twórczość trwa wiecznie”) i odnosi się do entuzjazmu Browna dla wszelkich szkół artystycznych powstałych w powojennej Wielkiej Brytanii, które stały się żyzną glebą dla wszelkiej maści niepokornych i kreatywnych artystów lat 60-tych. Nawiązuje do tego także okładka płyty przedstawiająca zdjęcia byłych uczniów szkół artystycznych, w tym pierwszego lidera Pink Floyd, Syda Barretta.

Front okładki płyty „Things May Come, And Things May Go…” (1970)

Tytuł albumu zapowiada, że ​​ta grupa musi być traktowana na własnych warunkach. Być może z tego powodu PIBLOKTO! nigdy nie zbliżył się do statusu gwiazdy, szczególnie za Oceanem. Centralną postacią skupiającą na sobie uwagę był oczywiście śpiewający Pete Brown, który tak naprawdę wokalistą znakomitym nigdy nie był. Swoje niesamowite teksty bardziej deklamował i mruczał. Sposób w jaki to robił przykuwał jednak uwagę. To jest ten rodzaj śpiewania jaki mają Willie Nelson, Neil Young, czy Bob Dylan. I albo pokocha się go od razu, albo nigdy.

Mimo, że muzycy opierali swoje piosenki na dość prostych konstrukcjach wiedzieli jak uczynić je atrakcyjnymi żonglując  wszelkiego rodzaju emocjami przechodząc od gniewnej punkowej wojowniczości „Walk Of Charity, Run For Money” do wyluzowanej wiejskiej atmosfery w „Golden Country Kingdom”. Podobnie jest w „Firesong”, który ewoluuje z jądra ciemności (akordeon), przechodzi przez błękit (gitara akustyczna) ostatecznie kończąc na aksamitnych wschodnich klimatach (saksofon sopranowy). Kwiecista psychodelia późnych lat sześćdziesiątych ożywa za sprawą „High Flying Electric Bird”. Rozczula mnie ten numer. To jeden z najcudowniejszych momentów w tym zestawie, Zagrany niespiesznie, wręcz leniwie. A użycie przez Browna glinianego gwizdka z wodą – mistrzostwo świata! Pamiętam takie gliniane ptaszki z dzieciństwa, sprzedawane na odpustach wiejskich dawały dużo radości… Tytułowe „Things May Come…”, które otwiera album to z kolei rewelacyjny jam w stylu Cream z kapitalnymi partiami organów i gitar, zaś „Country Morning” naładowany emocjonalnym wokalem jest po prostu fantastycznym jazzowym numerem! Takie rzeczy tworzy się, gdy za plecami stoją znakomici muzycy. Niesamowity Jim Mullen ze swoją gitarą jest wszędzie. A to tnąc nią szaleńczo w „Walk Of Charity Run For Money”, a to pieszcząc struny w „Country Morning”. Gra na basie Rogera Bunna w „Then I Must Go And Can I Keep” przypomina wirtuozerię Jacka Bruce’a. Z kolei Dave Thompson wdziera się w mózg ostrym saksofonem, lub maluje pejzaże klawiszami (melotron, organy). Do tego pełna gama pomysłowych zagrywek perkusisty Roba Taita wzbogaca i tak gęste brzmienie… Na równi  z muzyką współistotną rolę odgrywają teksty Browna. Mądre, czasem dowcipne, niekiedy nostalgiczne, bardzo poetyckie: „Godzina, w której las kładzie jezioro do łóżka, podnosi się na powierzchnię, płynie w ciemności w mojej głowie. Skrzynia z przyszłorocznymi obietnicami dotarła do innego miasta a listy, których już nie pamiętam,  powoli robią się brązowe…” Ten debiutancki album do dziś uważany jest za jeden z najlepszych w epoce rocka progresywnego. Czemu mnie to nie dziwi..?

Nie tracąc czasu jeszcze w tym samym roku zespół PIBLOKTO! wydał drugi album „Thousands On A Raft” promowany singlem „Can’t Get Off The Planet/Broken Magic”. Na małej płytce po raz ostatni zagrał Jim Mullen (wybrał karierę solową i w 1971 roku wydał płytę „Piece Of Mind”), którego zastąpił Steve Glover. Uwagę nowego albumu przykuwa jego oryginalna okładka przedstawiająca model samolotu Concorde i najszybszego brytyjskiego liniowca atlantyckiego z 1906 roku RMS Mauretania (nie jest to Titanic jak sugerują niektórzy) zanurzonych dziobami w wodzie obok płynących tratw, które (jak się dobrze przyjrzeć) są…grzankami z fasolą!

Okładka płyty „Thousands On A Raft” (1970)

Od swego poprzednika albumu „Thousands On A Raft” z „ledwie” sześcioma utworami brzmi bardziej rockowo. Czuć, że muzycy mają więcej przestrzeni. Otwierający „Airplane Head Woman” to świetny rockowy numer z mocnym organowym i gitarowym riffem. Brzmi jak Cream i Traffic w jednym – mieszanka, której szukał Blind Faith. Byłby to ich jeden z bardziej komercyjnych utworów, gdyby nie jego długość (prawie siedem minut). Cóż, Pete Brown potrzebował czasu, aby opowiadać swoje historię nie naruszając swej artystycznej wizji… Powolny, cudownie wznoszący się „Station Song Platform Two” z akompaniamentem fortepianu unoszący się nad falami melotronu i organów ma absolutnie najpiękniejszy tekst jaki Brown napisał. Jest to ten rodzaj mieszanki poezji i rocka, do którego wcześniej dążyła liverpoolska scena poetycka… „Highland Song” zaczyna się od długiego hard rockowego riffu i przechodzi w 17-minutowy jam, w którym wszyscy mają dużo miejsca na energiczną improwizację. Wielu zarzuca temu utworowi, że jest za długi. Bzdura! Tym bardziej, że w większości mówią to ci, którzy z zachwytem analizują każdą nutę 22-minutowego „Whipping Post” The Allman Brothers Band. Wirtuozeria w obu przypadkach  jest identyczna. Różnica jest taka, że Piblokto! jest zespołem progresywnym, a nie bluesowym. Stąd „Highland Song” brzmi bardziej jak fiński Tasavallan Presidentti niż amerykański The Allman Brothers i… przykuwa moją uwagę tak samo mocno jak Duane i Gregg!

Tył okładki „Thousands On A Raft” (1970)

Szczęki fanów Jacka Bruce’a opadną na nutach otwierających „If They Could Only See Me Now”, ponieważ zawierają te same dzwoniące linie gitarowe, które otwierają utwór „Like A Plate” z płyty „Whatever Turns You On” formacji  West Bruce & Laing z 1973 roku. Przypadek..? Kompozycja składa się z dwóch części z czego pierwsza to kolejny popis zespołowego grania z fenomenalną, długą i pełną polotu gitarową solówką Jima Mullena, oraz finezyjną partią Roba Taita na perkusji i instrumentach perkusyjnych. I choć nie jestem zwolennikiem długich solówek perkusyjnych na płytach, bębnienie Taita powaliła mnie na łopatki…! „Got A Letter From A Computer ” to blues rock, z wciągającym „szeptanym” śpiewem, opartym głównie na jednym akordzie, ale z podwójnie nałożonymi ścieżkami gitarowymi i zniekształconym brzmieniem organów. Ciekawe i na swój sposób nowatorskie… Album zamyka utwór tytułowy, który posiada najbardziej sugestywny tekst będący metaforą ogólnej ludzkiej kondycji i całej jej wrogości. Wydaje się, że tym samym Pete Brown dał upust swojej frustracji skierowanej w stronę  Battered Ornaments i okoliczności, w których został tak haniebnie usunięty ze Zmaltretowanych Ornamentów. Do dramatycznego i pełnego goryczy wokalu Jim Mullen dołączył bardzo osobiste i piękne solo gitarowe, które sprawia, że ​​jest to najbardziej dramatyczny, ale też najlepszy moment Piblokto! w jego historii. A już na pewno  perfekcyjne zakończenie albumu.

Płyty PIBLOKTO! nie są dla tych, którzy szukają łatwej do słuchania muzyki. Jest tu wiele dźwięków i smaczków do ciągłego odkrywania. Jeśli nie poświęci im się pełnej uwagi, przesuną się one nad  głową niczym elektryczny ptak „High Flying Electric Bird” – jednego z najpiękniejszych utworów jaki zaśpiewał Pete Brown

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *