W botanicznym ogrodzie. CULPEPER’S ORCHARD (1971)

Angielski wokalista i gitarzysta Cy Nicklin w połowie lat 60-tych przeprowadził się do Dani tworząc w Kopenhadze folk rockowe trio Cy, Maia & Robert. Ten międzynarodowy tercet, gdzie Maia Aarskov była Dunką, a Robert Lelievre* pochodził z Francji, nagrał w latach 1966-1967 dwie, bardzo dobrze przyjęte płyty. Po jego rozpadzie w grudniu 1967 roku Cy Nicklin znalazł się w oryginalnym składzie progresywnej formacji Day Of Phoenix, z którą wydał singla. Opuścił ją tuż przed realizacją debiutanckiego albumu i pod koniec roku 1969 roku dobierając sobie trzech muzyków stworzył kwartet CULPEPER’S ORCHARD. Głównym gitarzystą był Niels Henriksen grający także na instrumentach klawiszowych, basista Michael Friis dodatkowo grał na flecie, zaś za bębnami siedział Rodger Barker.

Kwartet CULPEPPER’S ORCHARD (1971)

Kilka miesięcy później czwórka podpisała kontrakt z wytwórnią Polydor i weszła do studia nagraniowego realizując swój debiutancki album.  Jego producentem był Casper Andresen współpracujący z największymi duńskimi zespołami progresywnymi tamtych lat. Sam krążek ukazał się niewiele później, dokładnie 23 marca 1971 roku i do dziś uważam go za jeden z najwspanialszych jakie nagrano w ojczyźnie Hamleta. Progresywne, post-psychodeliczne granie z najwyższej półki łączą się z elementami hard rocka, bluesa i folku jak na pierwszych płytach Jethro Tull. Są tu niesamowite klimaty mrocznej, oszałamiającej melancholii w stylu Procol Harum, liczne zmiany tempa, Hammondy i wyrafinowane, dynamiczne, gitarowe granie spod znaku Led Zeppelin. Jak na debiutancki album nieznanej grupy, było to imponujące wejście.

Front okładki.

Po takim wstępie z mojej strony początek płyty może wywołać małą konsternację u kogoś, kto od pierwszych dźwięków oczekiwał czegoś na miarę trzęsienia ziemi w stylu „21st Century Schizoid Man”. Tymczasem otwierający ją, 45-sekundowy „Banjocul” to skoczna, folkowa miniatura zaśpiewana i zagrana przez Nicklina na banjo. Rzecz jasna potraktować to należy jako żart lidera, bo już następne nagranie, „Mountain Music Part 1” pokazuje talent muzyków i ich niepowtarzalny styl. Łagodne, ciche fragmenty gitary akustycznej kontrastują z szybszymi i ciężkimi fazami, tworząc niesamowite napięcie. Uwielbiam tę wiodącą gitarę i jej nastrój, który zmienia się z chwilą wejścia sekcji rytmicznej, gdy głębia basu rozwala system. Początek przypomina wczesny Jethro Tull z okresu albumów „This Was” i „Stand Up” wpadając w domenę zeppelinowego hard rocka z bardzo interesującymi gitarowymi riffami i wściekłym solem Nielsa Henriksena, którego wciąż mi mało i mało. Po ciężkiej dawce mocnego brzmienia całość łagodnieje łaskocząc uszy akustycznym przyjemnym tłem… Krótki „Hey You People” z pięknymi harmoniami wokalnymi przywodzącymi na myśl połączenie The Moody Blues z Crosby, Steels & Nash bezpośrednio prowadzi do trwającego sześć minut „Teaparty For An Orchard” z euforycznym, akustycznym początkiem, zmieniającym się w pełen rozkoszy, dźwiękowo acidowy pejzaż… „Ode To Resistance” zaczyna się od prostej folkowej melodii rozbitej w puch zaskakująco ciężkim, niemal heavy metalowym brzmieniem. Hard rockowe riffy i solówki gitarowe, którym towarzyszy głęboki, barytonowy wokal rządzą niemal przez cały utwór i dopiero w końcówce flet i akustyczna gitara uspokajają rozedrgane emocje.

Tył okładki

Śpiewany w szybkim tempie „Your Song And Mine” ma w sobie klimat radosnych piosenek lat 60-tych. Ostro atakującą gitarę akustyczną wspomaga bas i perkusja tworząc podkład dla bardzo ładnie brzmiących harmonii wokalnych. W trzeciej minucie do gry włącza się Henriksen ze swoim kolejnym, cudownym solem gitarowym… Dźwięki fortepianu otwierają kompozycję „Gideon’s Trap”. Prosta perkusja, w tle organy i nostalgiczny głos Cy Niklina tak bardzo przyjemny dla ucha (w Skandynawii mówi się, że brzmi tak jakby ktoś spadał z fiordu w bardzo zimny dzień) przypomina klimat nagrań Procol Harum. Nostalgiczny nastrój kontynuuje akustyczna ciepła ballada „Blue Day’s Morning”, po której mamy finał w postaci „Mountain Music Part 2”. Jak łatwo się domyślić jest on kontynuacją numeru otwierającego album. Tym razem ciężkość tej części porównać można do Deep Purple z początku lat 70-tych. Tyle tylko, że ci faceci wzbogacili swoją muzykę drobnymi ozdobnikami i niuansami, których brakowało mi wówczas u Brytyjczyków.

Cy Niklin (1972)

Debiut CULPEPER’S ORCHARD to świetny muzyczny flirt rocka  z elementami, które wkrótce rozkwitną w melodyczną, symfoniczną, folk progresywną i blues rockową scenę. Oczywiście pod względem złożoności, eklektyzmu i dynamicznej progresji niektórzy wykonawcy (szczególnie ci z tzw. „sceny Canterbury”) o krok, dwa wyprzedzali innych. Nie mniej Duńczycy zasługują na naszą pamięć, gdy wspomina się początki i rozwój progresywnego rocka. Tym bardziej, że płyta wytrzymała próbę czasu i do dziś zachwyca.

Nicholas Culpeper (1616-1654) był angielskim botanikiem, lekarzem, zielarzem, psychologiem. Chorych pacjentów leczył ziołami hodowanymi w swoich sadach, czym naraził się królewskim lekarzom – był oskarżony o czary, a londyńskie Towarzystwo Aptekarskie wykluczyło go z jego grona. Ponad 300 lat później Cy Niklin nazywając swoją grupę CULPEPER’S ORCHARD przywrócił pamięć uczonego…

(*) /Robert Lelievre założył w 1969 roku formację PAN, o której pisałem w Rockowym Zawrocie Głowy w marcu 2016 roku./

4 komentarze do “W botanicznym ogrodzie. CULPEPER’S ORCHARD (1971)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *