MARY BUTTERWORTH „Mary Butterworth” (1969); MUTZIE „Light Of Your Shadow” (1970)

Kwartet MARY BUTTERWORTH z Południowej Kalifornii powstał podczas burzliwej wiosny 1968 roku. Wszystko wskazuje na to, że swą nazwę wzięli od imienia i nazwiska jednej z najsłynniejszych  fałszerek pieniędzy i papierów wartościowych żyjącej na przełomie XV i XVI wieku w kolonialnej Ameryce w okolicach Rhode Island. Do swego niecnego procederu zaangażowała całą, dość liczną rodzinę. Władze od lat podejrzewając ją o nielegalną działalność, wytoczyły jej proces, ale z braku twardych dowodów sprytna Mary nigdy nie została skazana.

Nie wiem, co mnie skusiło do kupienia tego albumu? Nigdy wcześniej nie słyszałem ani nazwy zespołu, ani ich muzyki. Nawet okładka wyglądała na domowej roboty. Odręczny rysunek w czerni i bieli z wielkim facetem wyglądającym jak potwór, pająkiem z gałką oczną na plecach, gąsienicą czołgającą się na karniszu. Z tyłu małe zdjęcia członków grupy: Michael Hunt (perkusja, wokal), Mike Eachus (Hammond), Michael Ayling Brewer (bas, flet, wokal) i Jim Giordano (gitara) „zamknięci” w małych ramkach. Do tego intrygujący, ręcznie wykaligrafowany i kompletnie niezrozumiały dla mnie napis “To raise vp ye hellish shade of Ag, whom ye scribe rendereth as ye Toad’s bvtler, invoke 1st ye IIVII daemons.”  Zaufałem swojej intuicji, która natrętnie podpowiadała „Bierz to!” Wziąłem i… uff.  Nie zawiodłem się!

Okładka płyty „Mary Butterworth” (Custom Fidelity 1969)

Po roku występów w całym regionie i miejscach takich jak Marina Palace w Seal Beach muzycy  postanowili nagrać album. Dysponując niewielkim budżetem nagrali, wyprodukowali i wydali go w mikroskopijnym nakładzie. Tak niskim, że rozprowadzano go jedynie wśród fanów i przyjaciół. Żaden egzemplarz nie trafił do sklepów i cały nakład zniknął tak szybko, jak się pojawił. Podobnie jak zespół, który rozpadł się wkrótce po jego wydaniu i nigdy więcej nie pokazał się na kalifornijskiej scenie. Po kilku dekadach wiadomość o albumie dotarła do kolekcjonerów płyt winylowych i fanów muzyki końca lat 60-tych. Gdzieś w Europie (wiem gdzie, ale nie będę tutaj promował piractwa) wydano bootlegową wersję winylową; legenda jedynej płyty kwartetu MARY BUTTERWORTH szybko rosła windując cenę oryginalnego LP do dwóch tysięcy dolarów! W 2003 roku jedna z piosenek z tego albumu, „Feeling I Get”  znalazła się w oskarowym filmie Sofii Coppoli „Lost In Translation” (u nas wyświetlany pod tytułem „Między słowami”) z udziałem Billa Murraya i boskiej Scarlet Johansson. W latach 1998-2016 kompaktowe płyty jakie ukazywały się na rynku (nie wszystkie zremasterowane) były drogie i zazwyczaj limitowane od 500 do 1500 sztuk.

Znawcy tematu twierdzą, że ten winyl idealnie odsłuchuje się na starym, lampowym sprzęcie. Co prawda produkcja nie jest najlepsza (czemu nie można się dziwić) za to muzyka jest przednia! Nie słyszę tu ani jednego słabego kawałka. Bardzo psychodeliczne, oparte na bluesie kawałki są świetnie zaaranżowane, świetnie zagrane i… piękne. Po prostu. Mocna sekcja rytmiczna, elektryczna gitara współbrzmiąca z Hammondem, a do tego okazjonalne partie fletu i saksofonu („Phaze II”, „Optional Blues”, „Make You Want Me”) nadają muzyce nieco progresywnego charakteru. No a kończący płytę, dziewięciominutowy, improwizowany jam „Week In 8 Days” to sama w sobie wisienka na torcie. Teksty dotyczą głównie dziewczyn, ale na Boga, o czym innym mają śpiewać młodzieńcy wchodzący w dorosłe życie…?! Szkoda, że jest tu jedynie sześć kawałków trwające w sumie 30 minut. Ktoś powie „Mało!” No cóż, czasem mało znaczy więcej…

MUTZIE to kolejny zapomniany, absolutnie znakomity zespół grający bezkompromisowego hard rocka z psychodelicznymi naleciałościami. Założył go pod koniec lat 60-tych w Detroit świetny gitarzysta Eric „Mutzie” Levenburg, którego wspierali bracia: Barry na basie i Andee na klawiszach, oraz ich kuzyn, perkusista Marc White. Popularność w swoim rodzinnym mieście zyskali dzięki wspólnym występom z Johny Winterem, The Allman Brothers Band i Alice Cooperem. W 1970 roku nagrali płytę „Light Of Your Shadow”, którą wydała mała wytwórnia Sussex z Los Angeles.

Mutzie „Light Of Your Shadow” (1970). Reedycja CD wytwórni Axis (2010)

Siedem kompozycji na tym albumie w niesamowity sposób łączy ciężki acid rock, psychodelię i bluesa z elementami jazzu i funku oparte na kapitalnej gitarze, mocarnej sekcji rytmicznej i niewiele im ustępujących organach. Fantastycznym pomysłem było włączenie silnej 5-osobowej sekcji dętej składającej się głównie z saksofonów (sopranowy, barytonowy, basowy, oraz tenorowy), oboju i flecie. Tych, którzy nie przepadają za dętymi uspokoję – nie zdominowały one płyty, a „jedynie” wzbogaciły jej brzmienie. Całość zaczyna się od ciężkiego, porywającego „Highway” z wściekle atakującą gitarą na sterydach. Tytułowy, dwuczęściowy utwór to psychodeliczny tour de force pełen kwasu i (szczególnie) zabójczych organów. Coś czuje, że muzycy przebywając w studio przez te kilka dni prawdopodobnie wspomagali się LSD i innym używkami, choć trzeba przyznać, że efekt końcowy wyszedł im fantastycznie.  W każdym bądź razie dziesięć minut mija jak z bicza strzelił… „Cocaine Blues” jest znacznie lepszy od nieśmiertelnego „Cocaine” Erica Claptona; bas z organami Hammonda wypruwają mi głośniki w „Jessie Fly”. Z kolei ciężkie „Beacouse Of You” i „The Game” oparte na mocnych gitarowych riffach mają fajne melodie, zaś „Daily Cycle” z powracającymi organami przekonuje mnie, że to był bardzo dobry zakup!

Muszę powiedzieć, że ten album jest lepszy od niejednego „stonera”. Jedyne do czego mógłbym się czepić to okładka płyty. Nie mogę jej w żaden sposób „rozgryźć” i kompletnie nie pasuje mi ani do muzyki, ani do charakteru zespołu. Czy był to jeden z powodów, że płyta nie sprzedała się dobrze? Trudno stwierdzić, ale tuż po jej wydaniu zespół MUTZIE rozwiązał się. Z tego co udało mi się ustalić lider grupy, Eric (a właściwie Eugene) Levenburg, ma się dobrze i mieszka do dziś na Upper Michigan (Górny Półwysep w Ameryce Północnej otoczony jeziorami Huron, Michigan i Jeziorem Górnym). Los reszty muzyków jest mi nieznany. A płytę polecam nie tylko maniakom ciężkich brzmień wczesnych lat 70-tych!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *