TUCKY BUZZARD „The Complete” (1971-1973)

Brytyjski zespół TUCKY BUZZARD w swojej krótkiej historii (1969-1973) wydał pięć ambitnych albumów odznaczających się twórczą kreatywnością. Producentem czterech z nich był basista The Rolling Stones, Bill Wyman; drugi i trzeci wydała jedna z największych amerykańskich wytwórni na świecie Capitol Records, dwa ostatnie Purple Records należąca do Deep Puprle. Choć komercyjnie grupa nie odniosła spektakularnego sukcesu to pod względem talentu TUCKY BUZZARD stali na szczycie, a muzycy śmiało czerpali inspiracje z bogatego wachlarza muzycznych stylów. I choć kołyszące kompozycje mające sporo drapieżnych riffów i zapadające w pamięć melodyjne ballady mogą kojarzyć się z  The Who, Rolling Stones, Deep Purple i Moody Blues zachowują swoje rozpoznawalne brzmienie. Wynikało to zapewne z faktu, że trzech członków zespołu – gitarzysta Terry Taylor, basista Dave Brown i klawiszowiec Nicky Graham wywodzili się z psychodelicznej formacji The End, której początki sięgały 1965 roku i byli już ze sobą świetnie zgrani.

Pięciopłytowy box. „The Complete Tucky Buzzard” . (Edsel Records 2016)

Do tej trójki dołączył wokalista Jimmy Henderson i perkusista Paul Francis. Ten ostatni w połowie sesji nagraniowej debiutanckiego albumu niespodziewanie odszedł do heavy rockowej kapeli Fuzzy Duck. Na szczęście Francis szybko został zastąpiony przez Chrisa Johnsona. Swą uroczą nazwę wzięli z książki dla dzieci „Uncle Sam” autorstwa Joela Chandlera Harrisa. Głównym bohaterem bajki był Br’re Rabbit (Brat Królik), który miał  przyjaciela-myszołowa o imieniu Tucky.

Kiedy 15 lipca  2016 roku ukazał się box zawierający wszystkie albumy na CD w oryginalnych okładkach w formie miniaturowych płyt winylowych (card sleeve) z 32-stronicowym bookletem nie wahałem się ani minuty. Kupiłem go od ręki.

Od samego początku mentorem zespołu i producentem płyt był Bill Wyman, który z muzykami znał się od czasów The End.  Ze względu na trasę koncertową z The Rolling Stones Wyman nie uczestniczył w nagrywaniu debiutanckiej płyty, która zrealizowana została pod koniec  1970 roku w Madrycie. Zespołowi towarzyszyła tamtejsza Orkiestra Symfoniczna pod dyrekcją Waldo De Los Rios. Producentem płyty był Rafael Trabucchelli, jedna z najważniejszych postaci z kręgu ówczesnej hiszpańskiej muzyki, dyrektor muzyczny wytwórni Hispavox. To właśnie ona wiosną 1971 roku wydała album zatytułowany „Coming On Again”.

TUCKY BUZZARD powszechnie postrzegany jest jako zespół hard rockowy, ale debiut nie dość, że zawierał ostatnie ślady The End to w niesamowity sposób romansował z innymi gatunkami muzycznymi, a wyrafinowane orkiestrowe aranżacje nadały całości progresywnego charakteru. Struktura wielu kompozycji zbudowana jest na szerokiej palecie stylów i zmianie temp. Słychać to choćby w 14-minutowym, wieloczęściowym nagraniu „Suite” zawierającym segmenty ciężkiego rocka (dwuczęściowe „Coming On Again”), delikatną, filigranową gitarę akustyczną („For Maryse”), czysto rockowy „Over The Hill”, z riffem przypominającym „Living Loving Maid” Led Zeppelin, balladą w stylu Johna Lennona („Bellieve Me”) i w bujnym jak u The Moody Blues cudownym, orkiestrowym zakończeniu („Here I Am”). W innych numerach też jest ciekawie. Gitara slide pojawia się w „You Never Will” nawiązując do southern rocka, „Free Ticket” do jazz rocka, a „Lady Fair” to znakomity psychodeliczny pop.

Nowy kontrakt z Capitol Records pchnął zespół w zdecydowanie cięższy brzmieniowo kierunek. W czerwcu tego samego 1971 roku, a więc zaledwie kilka miesięcy po debiucie ukazał się krążek pod wszystko mówiącym tytułem „Tucky Buzzard” nagrany tym razem na Wyspach w londyńskim Olympic Studios.

Płyta, skierowana głównie do amerykańskich odbiorców ukazała się tylko w USA. Pierwsze wydanie miało limonkowo-zielony (a nie tradycyjny czerwony) label Capitolu. W Wielkiej Brytanii krążek ukazał się dopiero w… 2002 roku(!) wyłącznie na płycie CD. Zestaw otwiera „Time The Will Be Your Doctor” utwór napisany przez pierwszego perkusistę zespołu, Paula Francisa, który również znalazł się na debiucie Fuzzy Duck.  W utworze „My Friend” gościnnie pojawił się gitarzysta Stonesów, Mick Taylor, a w „Whisky Eyes” i „Rolling Cloud” Bobby Keys i Jim Price na saksofonach. Całość jest przykładem najlepszego hard rocka wczesnych lat 70-tych w których dominują organy Hammonda i fajne gitarowe riffy atakujące z furią w sam środek pomiędzy acid rockową dzikością lat 60-tych, a nadchodzącym grzmotem heavy metalu („Whiskey Eyes”, „Gu Gu Gu”). Muzycy odnajdywali się też i w innych stylach takich jak funk rock („Stainless Steel Lady”), czy południowoamerykańskim boogie („Pisces Apple Lady”). Nie mogło też zabraknąć ballady w stylu The Who („My Friend”), zaś słodkie zagrywki Terry’ego Taylora w stylu Petera Greena z wokalem Jimmy’ego Hendersona brzmiąc jak Pink Floyd z „Meddle” i rozkładają mnie na łopatki („Sally Shotgun”).

Siła brzmienia przyciągnęła uwagę Davida Bowie. Po usłyszeniu zespołu na żywo zapytał jak udało im się osiągnąć taką potęgę dźwięku. Chcąc stworzyć podobny efekt wkrótce zatrudnił inżyniera Kena Scotta, który pomógł mu ukształtować brzmienie Ziggy Stardusta.

Jeśli Bowie myślał, że TUCKY BUZZARD brzmi głośno, to co by powiedział na temat następnej płyty „Warm Slash”, która swym powerem zbliżyła się do Deep Purple na odległość ćwierćnuty?

Longplay wydano w Stanach w listopadzie 1971 roku (ależ ludzie z Capitolu narzucili tempo!) podczas gdy na Wyspach ukazał się w lutym roku następnego. Pomimo niezręcznego tytułu, niemal dosłownie zobrazowanego tylną stroną okładki (Bill Wyman stojący pod drzewem załatwia fizjologiczną potrzebę) należy on do ścisłej czołówki hard rockowych krążków pierwszych lat 70-tych. Muzycy bez żalu pożegnali funkowy groove i amerykański soft rock. Nawet „wyjący” falset Hendersona zbliżony jest do Iana Gilana. Potężny dźwięk Hammonda cudownie współgra z zadziornymi gitarowymi riffami do spółki z ciężką sekcją rytmiczną. Już otwierający, blues rockowy „Mistreating Woman” zapowiada, że czeka nas ostra i szalona jazda bez trzymanki po muzycznej autostradzie. Potwierdzają to następne fantastyczne numery takie jak „(She’s A) Striker”, czy „Feel You In”. Z kolei 8-minutowy, mocarny „Wich Way, When For Why” zawiera elementy progresywne. Czyżby wpływ na to miały wspólne występy z Deep Purple i Uriah Heep po Ameryce..?  W ciężkim jak ołowiana mgła „Heartbreaker” pojawia się harmonijka ustna, zaś początkowo progresywny „Sky Baloon” przekształca się w mocarny power rock. Słuchając tego albumu można by pomyśleć, że mamy do czynienia z zupełnie innym zespołem.

Spotkanie z Ritchie Blackmorem i spółką dodatkowo zaowocowało podpisaniem przez TUCKY BUZZARD kontraktem z nowo powstałą wytwórnią Purples Records. Firma założona przez kierownictwo Deep Purple wydała im kolejne dwie płyty. Pierwsza, „Allright In The Night”, ukazała się w maju 1973 roku.

Mick Jagger stwierdził, że „(…) to najlepszy album Rolling Stones, którego Stonesi nie nagrali”. I w zasadzie to krótkie stwierdzenie mogłoby posłużyć za całą recenzję. Fakt, przysłuchując się gitarowym riffom mam nieodparte wrażenie, że w każdym nagraniu słyszę Keitha Richardsa i te charakterystyczne, zagrane z pazurem jego niezapomniane zagrywki. Byłbym bardzo niesprawiedliwy gdybym wyróżnił ponad inne utwory taki na przykład bagnisty „All I Wants Is Your Love”, czy żeglujący w kierunku portu o nazwie Hard Rock przebojowy „Gold Medalions”  wydany na singlu wspólnie z „Fast Bluesy Woman”. Wszystkie osiem kompozycji trzymają ten sam, bardzo wysoki, nie dla wszystkich osiągalny poziom kompozytorski i wykonawczy z niezłym wachlarzem rytmów i stylów. Po jego wysłuchaniu aż chce się ryknąć „Long Live Rock’N’Roll!!!”. Szkoda, że ten znakomity krążek trwa niecałe 34 minuty…

Pomimo radości i pozytywnych emocji jakie towarzyszyły muzykom podczas nagrywania nowego materiału, longplay „Buzzard” wydany w październiku 1973 roku okazał się ostatnim dziełem zespołu.

Nagrań dokonano w legendarnym The Rolling Stones Mobile Studio na południu Francji. Grupę wspomagało kilku gości, m.in. Tony Ashton (Ashton Gardner & Dyke) na organach Hammonda, Bill Wyman fortepian, Paul Kendrick (Czar, Tuesday’s Children) gitara rytmiczna. I znów dostaliśmy kolejny, znakomity krążek, na którym muzycy dali z siebie wszystko okazując się przy tym pewną odwagą. Mam tu na myśli utwór otwierający album – znak towarowy Bo Diddleya „Who Do You Love?” Powolny rytm podporządkowali kąsającą jak u kobry  bluesową gitarą, dudniącym basem i bezwzględną perkusją, który przechodzi w zagrany w szybkim tempie rockowy utwór. Pojawił się tu też charakterystyczny „krowi dzwon”chętnie wykorzystywany w latach 70-tych przez różne kapele rockowe. Grupa konsekwentnie kroczyła obraną drogą zaczynając w stylu Stonesów („Run In The Mornin'”) i Mott The Hoople („Hanging On In There (Waiting For You To Come)”, przez ulubiony rock’n’roll Dave’a Edmundsa („Superboy Rock N’ Roller-„73”) zachwycając przy okazji podwójną grą dwóch gitar w stylu Wishbone Ash („Bo-Bo’s Hampton”) kończąc łagodnym, prog rockowym klimatem („Shy Boy”).

Przygoda z Purple Records zakończyła się dość nieoczekiwanie. Plotka głosi, że wytwórnia od początku nie zamierzała promować zespołu wykorzystując ją jako „odpis podatkowy”. Ale kto by tam wierzył w plotki… Nie mniej dla TUCKY BUZZARD to był nokaut, po którym grupa już nigdy nie podniosła się na nogi. Bill Wyman kontynuował współpracę z gitarzystą Terry Taylorem w swoich zespołach: Willy And The Poor Boys i Bill Wyman’s Rhythm Kings. Na szczęście dzięki boxowi „The Complet” całą ich muzykę możemy bez problemu odsłuchać dziś z oczyszczonych płyt CD. Jest to wygodny i najszybszy sposób na złapanie kontaktu z zespołem, który w złotej erze hard rocka niczym myszołów wysoko szybował po muzycznym niebie, przez co cała rzesza miłośników gatunku przegapiła jego loty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *