Progresywny klejnot Kraju Wschodzącego Słońca. YONIN BAYASHI „Ishoku-Sokuhatsu” (1974)

Wystarczył jeden rzut oka na front okładki i już wiedziałem, że tej płyty nie wypuszczę z ręki. Zwisający, uroczy leniwiec z czerwonymi oczami palący fajkę uwiódł mnie od pierwszego spojrzenia. Nic mi nie mówiła nazwa wykonawcy, która małymi literkami wraz z tytułem wydrukowana była na samym dole grafiki. Jak się okazało ten stojący w cieniu takich grup jak Far Out, Flied Egg, czy Far East Family Band tokijski zespół YONIN BAYASHI okazał się kolejnym, genialnym klejnotem japońskiego rocka progresywnego lat 70-tych.

Wszystko zaczęło się w 1969 roku kiedy to trójka niesfornych i zbuntowanych piętnastolatków chodzących do Saginomiya High School założyło kapelę San-Nin (Trio). Tworzyli ją: Kasutoshi Morizono (gitara i wokal), Kazuo Nakamura (bas) oraz Daiji Okai (perkusja). Jako jedyni w szkole nosili długie włosy, jak ich ówcześni idole z Liverpoolu, The Beatles, których traktowali jako muzyczny punkt odniesienia. Sytuacja zmieniła się, gdy na początku 1971 roku dołączył do nich klawiszowiec Hidemi Sakashita kierujący się ku brytyjskim standardom proto-progresywnym takim jak The Moody Blues i Procol Harum, Z jego sugestią zespół wkroczył na ścieżkę eksperymentu będąc pod wyraźnym wpływem muzyki Pink Floyd, Genesis, Deep Purple. Angażując klawiszowca zmienili nie tylko muzyczny profil, ale i nazwę na YONIN BAYASHI. Termin ten, zapożyczony z języka chińskiego chociaż wymawiany po japońsku, dosłownie znaczy kwartet. Pierwszy koncert w nowym składzie miał miejsce na Satsuki-Sai, majowym festiwalu na Uniwersytecie Tokijskim w 1971 roku. Zagrali kompletną, w pełni improwizowaną i szaloną wersję utworu „Echoes” Pink Floyd, czym zaskoczyli, zaszokowali i jednocześnie zachwycili publiczność. Konsekwencją występu była późniejsza wspólna trasa z uwielbianym przez tamtejszych fanów zespołem Flower Trawelin’ Band.

Tokijska grupa Yonin Bayashi (1974)

Wirtuozerskie występy i studyjne eksperymenty były wyjątkowe i imponujące. W 1973 roku otrzymali propozycję stworzenia muzyki do filmu „Hatachi no Genten” w reżyserii Tosuke Nakai. Fabuła filmu oparta była na miłosnej historii pary młodych hipisów rozgrywająca się na tle autentycznych wydarzeń z 1969 roku, gdy radykalni studenci przejęli Uniwersytet Tokijski i utrzymywali go przez kilka miesięcy jako „strefę wyzwoloną”. Powstała ścieżka dźwiękowa oparta na acid folk rockowych piosenkach z mnóstwem efektów dźwiękowych przypominała wczesny Pink Floyd z okresu „Obscured By Clouds”. Krążek „Hatachi no Geneten” w dyskografii zespołu uważany jest za pre-debiut. Ten patchworkowy miks wydany tylko w Japonii przykuł uwagę nie tylko tych, którzy kochali psychodelię, ale też wytwórnię Tam Records, która podpisała kontrakt dając im wolną rękę przy nagrywaniu debiutanckiego albumu. Lepiej trafić nie mogli.

„Ishoku-Sokuhatsu” został nagrany pomiędzy lutym, a kwietniem i na rynku ukazał się dwa miesiące później, dokładnie 25 czerwca 1974 roku. Niewiarygodne, ale gdy płyta trafiła do sklepów muzycy mieli zaledwie po dwadzieścia lat!

Uroczy, zwisający leniwiec z frontu okładki płyty „Ishoku Sokuhatsu” (1974)

Jak większość nie mówię po japoński i ni w ząb go nie rozumiem, ale ujmuje mnie jego melodia i egzotyczne piękno. Co prawda Far East Family Band trochę popsuł mi to wrażenie pokazując, że japoński nie jest zbyt dobrze dopasowanym językiem do progresywnego rocka (co nie znaczy, że nie lubię ich płyt – wręcz przeciwnie!), ale YONIN BOYANASHI udowodnił, że jest inaczej. To jedne z najlepszych japońskich wokali jakie kiedykolwiek słyszałem w rocku! Ten album to wszechstronne dzieło i mimo skromnego timingu (longplay trwa ok. 34 minut) jest pełen pomysłów.

Całość zaczyna się od 45-sekundowego intro  „[hΛmaebeθ]” (konia z rzędem temu, kto odszyfruje ten tytuł), w którym zespół wystrzelił psychodeliczną strzałę w nasze serce i umysł powodując palpitacje tego pierwszego i udar drugiego… Żartuję, ale fakt – wstęp jest mocno awangardowy, a atak ryczących, zniekształconych organów i różnych elektronicznych przetworników zapowiada ciekawą muzyczną jazdę. Zupełnie inny, przede wszystkim bardzo melodyjny charakter ma „Sora To Kumo” („Sky And Cloud”) ze świetnym wykorzystaniem melotronu, melancholijnym gitarowym solem jazzowym i eterycznym pianinem w końcówce nagrania. Prosty, jednostajny rytm, melodyjne dźwięki, chwytliwy i ciepły ton głosu Kasutoshi Morizono sprawia wrażenie lekkości i swobodnego, szybowania, a jego spokój daje poczucie bezpieczeństwa… Ponad 11-minutowy „Omatsuri” („Festival”) przechodzi od bajecznych dźwięków łagodnej gitary elektrycznej w ciężki prog rock  z długimi instrumentalnymi pasażami łącząc w jednym pakiecie jazz, hard rock i psychodelię. Struktura tej kompozycji momentami przypomina mi wczesny Uriah Heep i Rush („Carres Of Steel”), ale pod koniec tego numeru jamowe granie z latynoską perkusją jak u Santany rozwala system. Nie wiedzieć kiedy szum morza i zawieszony nad głowami głos mew kończy cudowną podróż i stronę „A” oryginalnej czarnej płyty.

Nie mniej urocza jest tylna strona okładki „Ishoku Sokuhatsu”

Drugą stronę otwiera tytułowy i najdłuższy (12:23) utwór na albumie, czyli „Ishoku-Sokuhatsu” („Dangerous Situation”). Śmiem twierdzić, że to ten kawałek uczynił ich wielkimi. Jak dla mnie to najlepsza kompozycja w całym dorobku zespołu, a użycie słowa arcydzieło nie jest nadużyciem! Ekspresja uczuć melodii, a w szczególności sposób wykonania mogły znacznie zmienić historię muzyki Japonii, gdyż do tej pory nie było tu zespołu, który wyrażał to w taki sposób. Absolutnie wielki numer naładowany ekstremalną energią ze złożonymi pasażami, licznymi zmianami tempa, mocno wyeksponowanymi organami, symfonicznym melotronem i niesamowitymi instrumentalnymi piruetami. Po raz pierwszy żałuję, że nie dane mi jest zrozumieć o czym śpiewa Morizono. Wyobrażam sobie, że w tekście jest i ogień i woda i wiatr. I że jest to opowieść o żeglarzach obierających kurs na Wielki Ocean Hard Rocka, by po sztormie i burzy dotrzeć szczęśliwie do obranego celu –  Zatoki Progresywnego Rocka. Pewnie jest inaczej, ale odrobina fantazji nie zaszkodzi. Dźwięk odbijającej się piłeczki pingpongowej rozpoczyna ostatni, tym razem instrumentalny utwór. Niech nie zmyli nikogo jego nieco psychodeliczny tytuł „Ping-Pongdama No Nageki” („The Sadness Of A Ping-Pong Ball”), co w wolnym tłumaczeniu znaczy „Głęboki smutek piłeczki pingpongowej”. Ta wyrafinowana i piękna kompozycja z bardzo płynnymi harmoniami jest mieszanką symfonicznego, przestrzennego rocka mocno oparta na fantastycznym melotronie, dzwonach rurowych, pianinie i organach. Na tle całej płyty przedstawia inną, fascynującą i wciąż bardzo interesującą stronę zespołu, który  z wyczuciem i konsekwencją podążał w obranym przez siebie kierunku. I jak z każdym nagraniem na tej płycie także i w tym przypadku trudno się z nim pożegnać gdy milknie ostatnia nuta, ostatni dźwięk.

Moja kompaktowa reedycja z 2003 roku zawiera bonus –  koncert YONIN BAYASHI z 1973 roku. To jest ten sam materiał, który pod tytułem „Live 1973” ukazał się na dużej płycie w Japonii w 1978 roku. Tylko cztery nagrania i aż 43 minuty intensywnej, czadowo zagranej muzyki zdolna wypruć głośniki z kolumn przy odkręconym na full wzmacniaczu. Dwa kawałki: „Festival” i „Dangerous Situation” znamy z debiutu;  „My Brother Flied With An UFO” oraz „Nakamura’s Song” nigdy wcześniej nie były publikowane. Tak więc trafiła mi się niezła wydawnicza gratka! Cieszy mnie to tym bardziej, gdyż album wart jest uwagi i szkoda uronić każdej jego sekundy.

2 komentarze do “Progresywny klejnot Kraju Wschodzącego Słońca. YONIN BAYASHI „Ishoku-Sokuhatsu” (1974)”

  1. Mam chyba ta sama plyte co Ty – wydany przez Black Rose cd „Dangerous Situation (Isshoku Sokuhatsu) / Live 1973”. Bardzo fajna muza ale razi mnie troche japonski wokal.
    W swoich zbiorach mam tez wydany w 2008 roku 5-dyskowy box z archiwalnymi nagraniami ale trudno jest dociec co na nim jest, bo wszystkie opisy sa po japonsku.

    1. Zgadza się – to jest to samo wydanie.
      Co do boxu powiem tak: zazdroszczę Ci go, choć z drugiej strony współczuję, że nie możesz dociec co konkretnie zawiera.? Pozostaje jednak muzyka, która jest najważniejsza.
      Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *