Za młodzi na sukces. SHORT CROSS „Arising” (1972);

Najpierw nazywali sie The Hustlers i mieli zaledwie po kilkanaście lat, gdy zaczęli ze sobą grać. Zdażyło im się nawet wygrać lokalny konkurs młodych talentów odbyty w jedynym barze jaki był w tym czasie w miasteczku. Bo Sandston, leżące na przedmieściach Richmond (Wirginia), trudno było nazwać nawet miasteczkiem. Ze swą społecznością bardziej przypominało większą wioskę, co nie przeszkadzało młodym chłopakom szarpać gitarowe druty, walić w bębny całymi godzinami i szlifować znane kawałki głównie do tańca. Przez The Hustlers przewinęło się sporo osób, ale najdłużej grali w składzie: Gale Scott (voc), Gray McCalley (dr), Butch Owens (org), Velpo Robertson (g, voc) i Dudley „Bird” Sharp (bg).

The Hustlers.  Butch Owens, Dudley Sharp, Gale Scott, Velpo Robertson, Gray McCalley.

Gale Scott opuściła zespół w momencie, gdy chłopaki pokochali Hendrixa, Cream, Jeff Becka i  wszystkie te zespoły z San Francisco, a zwłaszcza Moby Grape. Duże wrażenie wywarło na nich Deep Purple z utworami „Hush” i „Kentucky Woman” ze względu na potężne brzmienie organów Hammonda. Potem przyszła fascynacja pierwszymi albumami Led Zeppelin i King Crimson, ale największą inspiracją stał się dla nich zespół Child z New Jersey, który później zmienił nazwę na Steel Mill. Ich gitarzysta nazywał się  Bruce Springsteen.  Velpo Robertson: „Po raz pierwszy widzieliśmy Child w miejscu zwanym Free University w Richmond. Mały klub na drugim piętrze, który był zatłoczony do granic możliwości. Koło wielkich kolumn   zobaczyłem chudego faceta z Les Paulem przewieszonym do kolan. Spocony, z nagim torsem i włosami sięgającymi prawie do pasa śpiewał „I’ll Be Your Jesus Christ. I’ll Be Your Savior” z intensywnością, której dotąd nie znałem. Padłem na kolana. To było dużo wcześniej zanim John Landau po koncercie Steel Mill napisał: „Widziałem przyszłość rock and rolla!” Steel Mill stali się naszym nowym wzorcem, naszymi bohaterami. Mieli organy Hammonda, wzmacniacze Marshalla i grali naprawdę głośno. Chcieliśmy grać tak mocno, jak oni.”

Przyszłość zespołu stanęła pod znakiem zapytania, kiedy Robertson dostał propozycję dołączenia do lokalnej, konkurencyjnej grupy The Barracudas mającej na swym koncie trzy single, płytę „A Plane View Of The Barracudas” (dziś uważaną za klasyczny kawałek garażowego rocka) i wciąż ważny kontrakt płytowy. Na szczęście gitarzysta zwietrzył, że Barracudas to tonący statek i po kilku występach wrócił do kolegów. Wtedy też zmienili nazwę na SHORT CROSS. Stara, jak stwierdzili, zupełnie nie pasowała do ich ciężkiej muzyki. Nazwę wybrali tylko dlatego, że ładnie brzmiała. Dopiero później dowiedzieli się, że short cross to dawna brytyjska moneta wprowadzona do obiegu w 1180 roku za czasów Henryka II.

W domowych warunkach nagrali kilka utworów i zanieśli do lokalnego agenta, który po ich wysłuchaniu kazał im się wynosić. Rozmowie przysłuchiwał się Nick Colleran oferując pomoc. Problem w tym, że w Richmond nie było w tym czasie odpowiedniego studia i na nagranie musieli udać się do Filadelfii do tamtejszego Sigma Sound. Przed wyjazdem ćwiczyli godzinami, by za pierwszym podejściem zarejestrować piosenki i zaoszczędzić na wynajęciu studia. Producentami nagrań byli Marty Stone i Nick Colleran – ten ostatni gościnnie zagrał na gitarze stalowej (ang. steel guitar) u nas zwana hawajską. Singiel „On My Own/Marching Off To War” ukazał się 3 października 1970 roku wydany w nakładzie 500 sztuk przez małą wytwórnię Colpar.

Singiel „On My Own” (Colpar 1969) sprzedał się w ilości 400 sztuk.

Dla 16-18 latków była to niesamowita przygoda. Latem zagrali w Monroe Park, centralnym punkcie Richmond. Nie mogli uwierzyć, że ich wersja „Baby Please Don’t Go” porwała na nogi trzytysięczną publiczność. Bisowali kilka razy, a i tak ludziom było wciąż mało…

Konsekwentnym krokiem po wydaniu singla było nagranie dużej płyty. Colleran, który akurat urządzał własne studio zaproponował grupie współpracę. Nie wiedzieli, że będą pierwszym zespołem nagrywającym w Alpha Audio, że nie do końca było ono urządzone, że oficjalnie jeszcze nie działało. Nie przeszkadzało im nawet to, że sesje zaplanowano w Wigilię i pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Ich ekscytacja była zbyt wielka, by zwracać na takie szczegóły uwagę. Dwa świąteczne dni spędzone w studio niestety nie były idylliczne. Produkcją płyty zajął się początkujący i niezbyt doświadczony Dave Herren. Było sporo zamieszania i bałaganu. Dochodziło do spięć między niezadowolonymi muzykami a producentem. Lider i twórca większości materiału, Vespo Robertson z niechęcią wspominał tamte dni. „Dodanie sekcji dętej do „Nothing But A Woman” było totalnym nieporozumieniem. Brzmieliśmy jak Chicago, a to zdecydowanie nie było to, czym chcieliśmy być. Dęte były wyraźnie słyszalne na pierwszym planie. Wdaliśmy się w kłótnię i wyszliśmy słysząc za plecami, że jesteśmy bandą zarozumiałych małolatów. Później uspokoiliśmy się, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że naprawdę chcemy zrobić ten album. Jeśli to był jedyny sposób na jego nagranie musieliśmy pójść na kompromis. Podobały nam się za to dęciaki w „On My Own”, których nie było na singlu. Mają takie fajne, Memphisowe brzmienie.” Innym punktem spornym była pop rockowa ballada „Ellen”, która według muzyków nie do końca pasowała do albumu. Herren jednak uparł się i ją zostawił. W „odwecie” na promocyjnym koncercie zastąpili ją coverem Mott The Hoople. Duża płyta pod tytułem „Arising” ukazała się w marcu 1972 roku wydana przez wytwórnię Grizzly Records.

Front okładki płyty „Arising” (1973).
Tył okładki kompaktowej reedycji (Gear Fab Records 1998)

Na płycie znalazło się osiem oryginalnych kompozycji gitarzysty Velpo Robertsona z czego tylko jedna,„Wastin’ Time”,  została napisana we współpracy z perkusistą Gray’em McCalley’em. Większość z nich to zaskakująco dopracowany zestaw mainstreamowego gitarowego rocka podlanego ciężkim psychodelicznym bluesem napędzany organami i całym mnóstwem doskonałej gitary. Co prawda otwierające całość nagranie „Nothin’ But A Woman” może niektórych porazić nachalnym brzmieniem instrumentów dętych w stylu Blood Sweet & Tears, czy Chicago, ale nie wybrzydzajmy, bo potem jest już tylko lepiej. Wszak wspomniany tu wyżej „Wastin’ Time” to podszyty organami świetny hard rockowy numer – jedyny, w którym za mikrofonem stanął perkusista… Toczący się jak walec drogowy po wąskiej alei „Suicide Blues” zwala z nóg swym ciężkim brzmieniem. To ten typ bluesa, który tak naprawdę mógłby trwać i trwać niemal w nieskończoność… Jak dobrym gitarzystą był Velpo Robertson potwierdzają kolejne nagrania w tym „Just Don’t Care” z naprawdę świetną solówką lidera, „Till We Rich The Sun” z bardzo przyjemnym, latynoskim klimatem w stylu Santany, czy w kapitalnym „Hobo Love Song” zamykającym płytę. Ale Robertson to nie tylko doskonały gitarzysta – miał przy tym bardzo dobry głos. I chociaż nie był szczególnie oryginalny, ani wstrząsający doskonale wpasował się w ten rodzaj muzyki. Proszę posłuchać jak lekko przychodzi mu śpiewanie w melodyjnym, rozkołysanym „On My Own” z fantastycznym rytmem pasującym do wczesnych lat 70-tych i utrzymany w klimacie The Allman Brothers. Lub jak ciepło i lirycznie brzmi jego wokal w balladzie „Ellen”, której muzycy nie chcieli.

Velpo Robertson w domu z płytami  S. Barretta, I. Hayesa, R. Cartera… (1973)

Album ukazał się w nakładzie tysiąca egzemplarzy z czego połowa została przypadkowo zniszczona podczas remontu pomieszczenia, w którym czekały na wysyłkę. Jak więc można się domyślić ta znikoma ilość, która ostatecznie trafiła do sklepów nie zapewniła zespołowi ani rozgłosu (no, może poza Richmond), ani sukcesu komercyjnego. Z uwagi, że wszyscy chodzili jeszcze do szkół średnich nie mogli ruszyć w trasę koncertową. Dojrzali muzycznie, za młodzi na sukces. Jeśli występowali to jedynie w Richmond i jego okolicach, gdzie zdarzyło im się otwierać koncerty dla wielkich. Choćby dla takich  jak Black Oak Arkansas, czy Black Sabbath.

W czerwcu1972 roku wrócili do studia nagrywając dwa nowe utwory: „Before It Rains” i „Bomb”, Miały one dać początek nowej płycie. Niestety, z powodu braku funduszy dalsze nagrania odłożyli na czas nieokreślony. W połowie 1973 roku klawiszowiec Butch Owens ogłosił, że się żeni i odszedł z zespołu. Próbowali swych sił jako trio, ale w tym składzie nie pograli długo. Na początku 1974 roku zagrali ostatni koncert i zespół został rozwiązany.

W 1998 roku amerykańska wytwórnia Gear Fab Records wydała kompaktową reedycję albumu „Arising” z pięcioma bonusami. Pierwsze dwa to cały singiel „On My Own” (strona A i B) oraz utwór  „That’s Her Train” pochodzący z tej samej sesji nagraniowej, nigdy wcześniej niepublikowany. Dwa ostatnie to te z czerwca 1972 roku, o których wspomniałem wyżej pokazujące zespól w doskonałej formie. Oczyszczona wersja wszystkich nagrań brzmi rewelacyjnie.

Po rozwiązaniu grupy Velpo Robertson w latach 1979-1983 grał w zespole Robbina Thompsona. Potem został producentem i realizatorem nagrań. W 2009 roku związał się z funkowo-soulową formacją Julius Pittman And The Revival, z którą w 2011 roku nagrał płytę „Live Tonite” (był też jej producentem). Tuż po jej wydaniu powiedział: „Wątpię, czy zagramy z nimi więcej koncertów, ale będę grał dopóki starczy sił.” I dodał „W wieku 56 lat w końcu znalazłem czas na rozpoczęcie pracy nad moją pierwszą płytą solową.” Niestety, nigdy jej nie nagrał. Zmarł 8 czerwca 2016 roku pozostawiając po sobie ogromną pustkę na rockowej scenie w ukochanym Richmond.

4 komentarze do “Za młodzi na sukces. SHORT CROSS „Arising” (1972);”

  1. Cześć Zbyszku
    Jak zwykle fajny tekst o fajnym zespole. No cóż tylko można pozazdrościć koledze Łukaszowi, że jeszcze kupa muzyki do odkrycia przed nim. Nam pozostaje repeat, ale i to dobre.
    Płyta świetna a otwieracz mocno wbija w ziemię.
    Dużo zdrowia w nowym roku:)
    pozdr
    grzesiek

Skomentuj zibi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *