WITCH – ojcowie afrykańskiego Zamrocka.

Palili trawę, słuchali muzyki, mieli długie włosy, nosili kolorowe ubrania, słoneczne okulary, spodnie dzwony i buty na koturnie. Nie było to jednak San Francisco i Haight-Ashbury. Mówię tu o Lusace, stolicy Zambii z południa Afryki. Podobnie jak większość młodych ludzi na świecie w tamtym czasie, Zambijczycy słuchali Jimiego Hendrixa, Jamesa Browna, Deep Purple, Led Zeppelin, The Who, Cream… i byli chętni  eksperymentować z nowymi dźwiękami docierającymi zza Oceanu.  Nie było w tym ślepego kopiowania. Tamtejsi muzycy tacy jak Paul Ngozi, Rikki Ililonga i Emmanuel „Jagari” Chanda stworzyli gatunek, który stał się znany jako Zamrock. Była to mieszanka tradycyjnej muzyki afrykańskiej z użyciem zambijskich  instrumentów ludowych, funkowych rytmów i psychodelicznych gitar z fuzzem. Śpiewali głównie po angielsku, choć używali także lokalnych języków (Nyanja, Bemba), poruszając w nich problemy społeczne. W swojej ojczyźnie zamrockersi uważani byli za hipisów i ekscentryków: podczas jednego z legendarnych występów zespołu Amanaz w 1974 roku wokalista wyskakiwał z trumny niczym zombie w szkieletowym garniturze a la Screamin 'Jay Hawkins. Dziś taki numer wywołałby jedynie grymas, lub uśmieszek – wówczas był czymś ekstrawaganckim…

Co sprawia, że scena Zamrock jest tak interesująca? Cechą szczególną było jego ciężkie brzmienie, czego w tym czasie brakowało w Afryce. Prawie każdy kraj miał jakąś scenę muzyczną. Nigeria miała więcej funku, Mali było bardziej bluesowe, Etiopia jazzowa. W Zambii po prostu pokochali Black Sabbath, Grand Funk Railroad, Deep Purple, Jimi Hendrixa. To proto-metal, proto-punk, brudny dźwięk, którego nie można było usłyszeć nigdzie indziej w Afryce. Pamiętajmy, że kraj ten uzyskała niepodległość bez rozlewu krwi. Nie było wojny, apartheidu, ucisku. W porównaniu z wieloma sąsiednimi krajami, na początku lat 70-tych Zambia była bardzo przyjemnym miejscem do życia. Biednym, ale spokojnym. To był powód, dla którego mogło powstać coś takiego jak Zamrock. Tyle, że ta żywotna scena istniała zaledwie kilka lat. Konflikty w Mozambiku, Namibii i innych pobliskich krajach przyczyniły się do kryzysu gospodarczego. Sytuacja polityczna stała się niestabilna, AIDS pustoszyło kraj. Wielu muzyków zmarło na HIV, lub odeszło z branży, zambijska scena umarła śmiercią naturalną.

Za ojców Zamrocka uznać należy zespół WITCH. Założony w 1971 roku przez wokalistę Emmanuela Kadwa „Jagari” Chandę był pierwszym zespołem, który wydał rockową płytę, co spowodowało, że zambijskie wytwórnie, takie jak Teal Records Zambia Music Parlor, zaczęły coraz częściej nagrywać rodzimych artystów. Skład WITCH zmieniał się często i składał się z wielu muzyków, którzy nagrywali z innymi zespołami, opierając się na idei, że scena była twórczym kolektywem odzwierciedlającym czas w historii kraju. Nagrania grupy są niesamowicie surowe i szczere, z niszczącymi gitarowymi riffami, bogatymi, melodyjnymi gitarowymi solówkami i rytmicznymi liniami klawiszy poparte prostą, ale konkretną sekcją rytmiczną.

Koncert zespołu WITCH na stadionie Matero w Lusace  (1974)

Koncerty zespołu przeszły do legendy. Podczas gdy muzycy improwizowali „Jagari” wskakiwał w tłum, wirował jak derwisz, krzyczał lub śpiewał. Pokazy często trwały sześć, lub więcej godzin. Zazwyczaj zaczynali od utworów instrumentalnych, po których następowało kilka coverów – w tym „Sympathy For The Devil” i „You’re An American Band” Grand Funk Railroad. Tekst tego ostatniego „Jagari” zmodyfikował na “We called it we’re a Zambian band”… Wkrótce zespół stał się gwiazdą zapełniając tysiącami fanów stadiony – to były jedyne miejsca, które mogły ich pomieścić. Nie obyło się od nieprzewidzianych sytuacji. Na przykład w Dniu Niepodległości, 24 października 1974 roku, policja weszła na scenę i przerwała koncert. Okazało się, że w pobliżu mieszkał jakiś minister nie będący fanem rock and rolla. Wokalista i jego koledzy z zespołu zostali oskarżeni o „irytujące i natarczywe hałasowanie” i osadzeni na 48 godzin w areszcie. Zaradny „Jagari” Chanda skorzystał z okazji i za kratkami napisał jedną ze swoich najlepszych piosenek „October Night”. To nie była niecodzienna sytuacja, ale nic nie było typowe dla kapeli, której nazwa WITCH była skrótem od We Intend To Cause Havoc (Zamierzamy spowodować spustoszenie)…

Emmanuel Chanda dorastał wśród górników, którzy przyjechali do Zambii z sąsiednich krajów i przywieźli ze sobą nie tylko silne ręce do ciężkiej pracy, ale i zachodnie płyty. W barach mieliśmy szafy grające. Stałem na zewnątrz ponieważ byłem za młody, by znależć się w środku. Czekałem, aż ktoś puści Beatlesów, Shadowsów, The Doors, Hendrixa. Słuchałem i zachwycałem się ich kawałkami.” Początkowo WITCH, który ewoluował z kapeli o nazwie Kingston Market Band, zaadaptował te rockowe hity ku uciesze fanów utożsamiających wokalistę z Mickiem Jaggerem. To właśnie oni nadali mu przydomek „Jagari” – stylem bycia na scenie, ekstrawaganckim zachowaniem i kolorowym strojem jak nic przypominał frontmana Stonesów. Ale Chanda nie chciał żyć w cieniu Rolling Stonesów. Z biegiem czasu grupa przyjęła cięższe brzmienie z gitarowymi przesterami, używając fuzz boxów, efektów wah wah… Najwcześniejsze albumy grupy, Introduction” (1973) i „In The Past” (1974) pulsowały surowym, psychodeliczno garażowym brzmieniem zespołów takich jak Them, Love i The Zombies. W połowie lat 70-tych, gdy ich brzmienie ewoluowało w kierunku rocka w połączeniu z rodzimymi rytmami etnicznymi, WITCH stał się jedną z największych atrakcji Zambii nie wychodząc jednak poza jej granice. A szkoda… W 1977 roku, po nagraniu piątej płyty Chanda opuścił zespół. Najpierw został nauczycielem, potem poszukiwaczem kamieni szlachetnych, w końcu stał się gorliwym chrześcijaninem. Być może to ochroniło go przed epidemią AIDS. Jako jedyny z zespołu ustrzegł się przed HIV i ocalił życie.

Cztery dekady później muzyczny świat na nowo odkrył zespół za sprawą wytwórni Now-Again i Eothena Alapatty, „tropiciela” mało znanej muzyki świata takiej jak jazz modalny, irański folk, czy Afro-psychodelii. Alapatta natknął się na WITCH podczas pracy nad pionierami rocka z Zambii, Zdezorientowany i kompletnie oszołomiony kapitalnym materiałem zaczął zgłębiać temat, a efekt jego wysiłku został opublikowany w formie płytowego boxu „WITCH: We Intendent To Cause Havoc” wydanego 22 maja 2012 roku.

Front okładki czteropłytowego boxu „Witch.” (Now-Again 2012)

Na czterech kompaktowych płytach opublikowano pięć albumów,  w tym rzadkie, 7-calowe nagrania z okresu świetności zespołu w latach 70-tych zremasterowane z oryginalnych taśm-matek. Dołączona do tego 24-stronicowa książeczka zawiera wcześniej niepublikowane zdjęcia, ulotki, obszerne notatki, adnotacje, oraz bardzo interesujący wywiad z „Jagari” Chandą.

Pierwszy krążek CD zawiera pierwsze dwa albumy zespołu wyprodukowane we własnym zakresie. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem WITCH moją uwagę zwróciło to, jak głęboko zachodnie jest ich brzmienie. W otwierającym cały ten zestaw tytułowym utworze „Introduction” z debiutanckiej płyty z miejsca wciągnął mnie sfuzzowany bas Gedeona Mwamulengi, doorsowe organy Paula  Mumby i rozgrzane gitary Johna Muma i Chrisa Mbewe.  Bębnienie Boyda Sinkala dają trochę wskazówek i zdradzają, że to może być nagranie afrykańskiego zespołu. Śpiew Chandy jest tak manieryczny i piekielnie odlotowy, że brzmi jak Mick Jagger. Jeśli czujesz się przygnębiony, niespokojny, smutny, sfrustrowany lub obłąkany, to sugeruję poszukać sobie spokojnego miejsca, odciąć się od bólu i posłuchać tego inspirującego albumu. Gwarantuję, że dobre samopoczucie wróci!

Front okładki debiutanckiej płyty „Introduction” (1972)

W mojej opinii WITCH nie brzmiąjak Cliff Richard i The Shadows, (chociaż w pewnym momencie przypominają The Hollies) – to żywiołowe eksperymenty w stylu garażowego rocka inspirowane zarówno Rolling Stonesami, jak i Jamesem Brownem. Wszystkie oryginalne utwory zawierają mnóstwo gitary wah wah, fuzz, i mocne rytmy w stylu afrykańskim. Niesamowicie fajny i odurzający album z Afryki. Entuzjazm, nadzieja i radość z pierwszych płyt są zaraźliwe i trudno nie pokochać rytmów „Like A Chicken”, „No Time” i „Smiling Face”. Utwory te mówią o optymizmie zarówno zespołu, jak i Zambii. Kolejne płyty opowiadają historię o znacznie mroczniejszych, bardziej trudnych i wzburzonych czasach… Pierwszy album jest idealnym punktem wyjścia dla każdego, kto jest zainteresowany zagłębianiem się w zespół WITCH lub ogólnie w Zamrocka: drugi, „In The Past”,  jest jego doskonałą kontynuacją.

LP „Lazy Bones!!” (1975)

Sięgam po drugi krążek z boxu, gdzie zgodnie z akronimem (We Intend To Cause Havoc) zespół daje czadu z acidowymi gitarowymi riffami w utworach pokroju „Black Tears” i masywnymi breakdownami inspirowanymi Cream w „Motherless Child”. Te utwory, które pierwotnie zostały wydane w 1975 roku na albumie Lazy Bones!!” przedstawiają WITCH w ich najcięższym wydaniu. Podczas gdy materiał z dwóch pierwszych płyt został w całości nagrany w pośpiechu, z ograniczonym budżetem, w wielu różnych miejscach, ten album zachwyca spójnym brzmieniem, które w równym stopniu dorównuje klasycznym płytom Deep Purple, Grand Funk Railroad lub Blue Cheer. Audiofile z przyjemnością odczują, że mętny dźwięk wczesnych nagrań WITCH tutaj się poprawił, a utwory takie jak „Strange Dream” wybrzmiewają z godną podziwu czystością i klarownością. Jeśli kolekcjonerzy psycho rocka uganiają się w poszukiwaniu coraz bardziej rzadkich i  nieuchwytnych płyt, to utwór „Look Out” ze strużkami rozmytej gitary i płynnego rocka z wah wah może ich usatysfakcjonować! Podsumowując, „Lazy Bones!!” to arcydzieło zespołu – mroczny, ponury psychodeliczny opus, który w równym stopniu wykorzystuje gitary, wah-wah i fuzz, które opierają się w równym stopniu na  hard rocku, jak i na synkopie funku.

Trzeci album „Lukombo Vibes” (1976)

Trzeci dysk prezentuje czwarty album „Lukombo Vibes” nagrany w 1976 roku po trasie z zespołem  Osibisa, w którym zespół wykorzystuje tradycyjne zambijskie rytmy i ludowe melodie. To ich najbardziej „Afro-rockowa” pozycja, która heavy rocka, proto metal i funk połączyła z tanecznymi rytmami afrykańskimi. Znamienne, że tytuły na płycie typu: „Thou Shalt Not Cry”, „Bleeding Thunder”, „Devil’s Flight”, czy „Blood Donor” odzwierciedlały pogarszające się warunki w kraju i w ich otoczeniu.

Ostatnia płyta w zestawie, „Including Janet (Hit Single)” wbrew pozorom nie jest zbiorem hitowych singli, a albumem „Witch” pod zmienionym tytułem, nagranym w dniach 21-26 listopada 1977 roku w Sapra Studios w Nairobi (Kenia). Tu mamy wizję dużo bardziej afro-centryczną. Moim zdaniem pozycja fascynująca i to nie tylko dla miłośników i kolekcjonerów afro rocka zawierająca takie cudeńka utwory jak „Nazingwa”, „Janet”, „Ntedelakumbi”„Anyinamwan”

Front okładki płyty „Witch” (1977)

Pełny tytuł boxu „WITCH: We Intend To Cause Havoc! The Complete Works Of Zambia’s Legendary Garage-, Psych-, Prog-, Funk-, Afro-Rock Ensemble, 1972-1977″ jest nieco mylący, ponieważ zespół bez Chandy kulał się w latach 80-tych wydając dwie przeciętne płyty w dyskotekowo soulowym stylu. Dziś Chanda ma mieszane uczucia do tego, co udało się WITCH: „Mogę powiedzieć, że ogólnie wyniki były zadowalające, ale nasze cele nie zostały w pełni osiągnięte. Powinniśmy byli wyemigrować gdzieś poza Zambię, z dala od naszych więzi rodzinnych, do miejsc, w którym muzyka była bardziej doceniana. Działać na obszarach, które miały większą populację i lepszy status ekonomiczny.”

Myślę, że ten wspaniały zestaw  w pewien sposób daje Chandze – jedynemu żyjącemu członkowi WITCH – uznanie i szacunek, którego zawsze pragnął poza własnym krajem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *